Auralic Polaris

Auralic Polaris

Żyjemy w czasach, gdy za cały system audio może wystarczyć pudełko wielkości sporej książki, dwie kolumny i łącze internetowe albo nawet smartfon. Auralic Polaris dowodzi, że takie urządzenie może także świetnie grać!

  • Data: 2017-03-18

Nowe rozwiązania techniczne oraz rosnąca popularność muzyki odtwarzanej z plików sprawiają, że na rynku pojawia się coraz więcej urządzeń typu all-in-one. Przecież nie wszyscy są zatwardziałymi audiofilami, których sprzęt musi zajmować pół pokoju i ważyć kilkaset kilogramów (i kosztować minimum tyle, co dobry samochód). Co więcej, o ile jeszcze kilka lat temu określenie all-in-one miało wydźwięk zdecydowanie pejoratywny, o tyle dziś przestaje już być synonimem miernie grającego produktu dla mas. Produkty takie, jak testowany Auralic Polaris czy np. Hegel Röst i wiele innych wymuszają zmianę podejścia do tego typu urządzeń. Przy relatywnie rozsądnej cenie oferują one kosmiczną wręcz funkcjonalność, a klasa ich brzmienia zadowoli wielu, nawet wymagających miłośników muzyki. Do części osób przemówią więc możliwością grania muzyki z dowolnego źródła, począwszy od smartfonu, z którym dziś nikt się nie rozstaje, przez laptopa po serwisy streamingowe. Innych przekona łatwość i wygoda obsługi oraz kompaktowe wymiary. Część melomanów, która zawsze w pierwszej kolejności zwraca uwagę na klasę brzmienia i da tym urządzeniom szansę, stwierdzi z zaskoczeniem, że one naprawdę dobrze grają. Grono odbiorców takich urządzeń rośnie więc z każdym dniem, a producenci, zdając sobie z tego sprawę, prześcigają się już nie tylko w oferowaniu coraz bardziej rozbudowanej funkcjonalności, ale i coraz wyższej klasy brzmienia.

Auralic to młoda firma pochodząca z Hongkongu, powstała w 2008 roku, acz jej międzynarodowa kariera zaczęła się kilka lat później. W 2012 roku miałem okazję testować ich pierwszy przetwornik cyfrowo-analogowy ARK MX+, a później wzmacniacz słuchawkowy Taurus. Mówimy o okresie, kiedy w Polsce dopiero rozpoczynał się wielki boom na DAC-i z wejściem USB oraz na dobre rozkręcało się słuchawkowe szaleństwo. Na tle konkurentów nie tak drogie produkty Auralica wypadały wówczas bardzo korzystnie – atrakcyjny design, świetne wykonanie i wykończenie oraz bardzo dobre brzmienie robiły wrażenie. A przecież był to dopiero początek międzynarodowej kariery tej marki.

Nieco później w ofercie pojawiły się monobloki w klasie D, przedwzmacniacz liniowy ze wzmacniaczem słuchawkowym, a w końcu doskonale przyjęty DAC wyższej klasy, VEGA. Szczególnie ten ostatni produkt wywołał sporo zamieszania na rynku, przy relatywnie rozsądnej cenie ocierając się o prawdziwie high-endowe brzmienie, dla którego konkurencji trzeba było szukać na zdecydowanie wyższym pułapie cenowym. Pomimo sporych sukcesów firma nie osiadła na laurach i w następnej kolejności wypuściła świetny streamer o nazwie Aries (także w wersji LE), a później jego mniejszą wersję, Mini. Każde z tych urządzeń powiększało grono entuzjastów marki, bo za rozsądne (jak na ogólne tendencje rynku audio) pieniądze oferowały bardzo dobre brzmienie i dopracowaną funkcjonalność.

Kolejnym krokiem był Altair – streamer i DAC w jednym, będący w stanie obsłużyć niemal wszystkie rodzaje źródeł cyfrowych dostarczających sygnał w, na dobrą sprawę, dowolnym formacie i rozdzielczości. Wszystko to niejako prowadziło do najnowszego dodatku do oferty Auralica – Polarisa. To połączenie wzmacniacza zintegrowanego z przetwornikiem cyfrowo-analogowym, streamerem, przedwzmacniaczem, a nawet przedwzmacniaczem gramofonowym dla wkładek typu MM. Urządzenie dysponuje właściwie wszystkimi rodzajami wejść cyfrowych z LAN-em, Wi-Fi i Bluetoothem włącznie, więc to prawdziwe all-in-one, do którego wystarczy podłączyć kolumny, a jako źródło można wykorzystać dowolne urządzenie: od smartfona, tabletu czy komputera począwszy, przez klasyczne źródła analogowe (CD, tuner czy gramofon z wkładką MM) po serwisy streamingowe czy internetowe radio. Wzmacniacz dysponuje mocą 120W dla 8Ω (180W dla 4Ω), co wystarczy do napędzenia niemal każdych kolumn. A wszystko to w malutkiej, świetnie wykonanej, mierzącej zaledwie 33x26x6,5cm zgrabnej obudowie dostępnej w kolorze czarnym i srebrnym.

Budowa

Design tego urządzenia jest charakterystyczny dla marki – na froncie ponad połowę szerokości zajmuje wyjątkowo czytelny OLED-owy wyświetlacz, na którym w trakcie odtwarzania obok nazwy firmy wyświetlany jest symbol używanego wejścia, rozdzielczość sygnału oraz aktualny poziom głośności. Jedynym manipulatorem jest pojedyncze pokrętło służące do regulacji głośności. Jeśli jednak je wciśniemy, to pozwala nam ono najpierw włączyć urządzenie, a w trakcie jego pracy wejść w ten sposób do menu urządzenia, a następnie się po nim poruszać. Oczywiście łatwiej jest wykorzystać do tego celu pilot zdalnego sterowania, ale manualna obsługa jest możliwa. Na froncie zmieszczono jeszcze jeden port USB, do którego można podłączyć zewnętrzny nośnik danych (dysk twardy bądź pendrive).

Tylna ścianka jest wypełniona złączami. Od lewej mamy solidne gniazda głośnikowe, akceptujące zarówno banany, jak i widełki. Pośrodku w górnej części umieszczono gniazda dla dwóch anten Wi-Fi. Jednym z osiągnięć Auralica jest oprogramowanie sterujące Lightning DS, umożliwiające streaming plików PCM w rozdzielczości do DXD (24/352,8) oraz poczwórnego DSD (DSD256) z funkcją gapless. Pliki można streamować zarówno bezprzewodowo, przez Wi-Fi, jak i przez wejście LAN. Niestety, przynajmniej z mojego punktu widzenia, Auralic od początku preferuje użytkowników urządzeń Apple, do których nie należę. Dlatego też test nie uwzględnia wykorzystania Lightning DS, a więc odtwarzania plików (bezpośrednio) z domowej sieci ani z podłączonego do urządzenia dysku USB, bo nawet do konfiguracji ustawień sieciowych niezbędny jest software Auralica. Na stronie producenta można znaleźć informację, że trwają prace nad nowym programem opartym o HTML5, który powinien działać na wszystkich systemach operacyjnych, więc jest nadzieja, że w przyszłości nieapple'owi użytkownicy nie będą dyskryminowani.

Poniżej gniazd anten Wi-Fi znajdują się dwie pary złączy RCA – to tradycyjne wejścia analogowe, z których jedno można opcjonalnie skonfigurować jako wejście przedwzmacniacza gramofonowego dla wkładek MM, a drugie jako wyjście z przedwzmacniacza. Pomiędzy nimi umieszczono zacisk uziemienia przydatny, gdy podłączamy gramofon. Poniżej znalazło się miejsce dla szeregu wejść cyfrowych: AES/EBU, "koaksjala" (RCA), optycznego Toslinka, wejścia USB 2.0, wyjścia USB dla zewnętrznego DAC-a (gdy Polaris ma pracować wyłącznie jako streamer), portu USB do podłączenia zewnętrznego nośnika danych oraz gniazda LAN. Po prawej stronie znajduje się gniazdo zasilające i główny włącznik urządzenia.

Wejścia AES/EBU, koaksjalne i optyczne są indywidualnie buforowe, a każde z nich akceptuje sygnał PCM o rozdzielczości do 24 bitów i 192kHz. Wejście USB 2.0 umożliwia odtwarzanie plików PCM o rozdzielczości do 32 bitów i 384kHz oraz plików DSD do DSD256 włącznie. Z tymi ostatnimi nie jest dla mnie do końca jasne, jak są one odtwarzane. W instrukcji jest bowiem napisane, że Polaris odtwarza DSD64 i 128, wykorzystując protokół DoP, a DSD256 odtwarza natywnie z komputerów PC z odpowiednim software'owym odtwarzaczem (w domyśle takim, który potrafi odtworzyć takie pliki – np. Roon na dziś nie odtwarza DSD256, natywnie konwertując taki sygnał do DXD). Na logikę wygląda to dziwnie – dlaczego niższe rozdzielczości są konwertowane do PCM, a najwyższa nie? Dodatkowo w czasie odtwarzania plików DSD na wyświetlaczu Auralica pojawiają się stosowne oznaczenia, włącznie z częstotliwością (tzn. DSD64 lub DSD128), co sugeruje jednak odtwarzanie natywne. Sądzę więc, ale podkreślam, że to jedynie mój domysł, iż DSD jest odtwarzane natywnie niezależnie od częstotliwości sygnału (przynajmniej przy odtwarzaniu sygnału z PC-ta).

Polaris potrafi odtwarzać pliki z dysku twardego, pamięci przenośnej, udostępnionych folderów sieciowych czy serwerów muzycznych opartych na DLNA/UPnP. Program Lighting DS umożliwia użytkownikowi korzystanie z serwisów streamingowych, takich jak Tidal czy Quobuz w jakości bezstratnej oraz z internetowego radia. Dzięki funkcjom AirPlay, Songcast oraz Bluetooth można przesyłać muzykę do Polarisa z Apple Music, Spotify i innych dostawców za pośrednictwem smartfona czy komputera. Auralic potrafi pracować również jako tzw. end point dla Roona. Dodatkowo przy zamawianiu Polarisa istnieje możliwość zamówienia go z zamontowanym wewnątrz dyskiem twardym (2,5 cala) HDD bądź SSD, pełniącym funkcję pamięci wewnętrznej. W ten sposób Polaris przekształca się w serwer muzyczny. Producent nie podaje informacji o maksymalnej pojemności dla instalowanego dysku, co potencjalnie daje użytkownikowi możliwość wymiany na większy, jeśli wybrana początkowo wielkość okaże się niewystarczająca.

Jak to działa?

Polaris pracuje w oparciu o platformę sprzętową Tesla wykorzystującą procesor Quad Core Coretex – A9 1GHz, 1GB pamięci DDR3 oraz 4GB pamięci systemowej. Platforma Tesla ma zdolność obliczeniową na poziomie 25.000 MIPS, co w zupełności wystarcza, aby zdekodować szeroką gamę formatów audio, w tym: AAC, AIFF, ALAC, APE, DIFF, DSF, FLAC, MP3, OGG, WAV, WMA oraz WV. Zaletą tej platformy jest także możliwość aktualizacji oprogramowania, w tym dodawania nowych funkcji. Na stronie producenta można znaleźć informacje o pracach nad kolejnymi funkcjami, takimi jak: upsampling DSD, Room Acoustic Treatment czy wsparciem dla MQA. Wszystkie te funkcje mogą być dostarczone poprzez automatyczne aktualizacje online bez konieczności ingerencji użytkownika. To ostatnie warte jest zauważenia – jeśli urządzenie jest skonfigurowane do pracy w sieci i z nią połączone, aktualizacje firmware'u będą następować automatycznie.

Jak zwykle, Auralic korzysta z kości DAC firmy ESS Sabre oraz, podobnie jak w Vedze, z zegara Femto. W Polarisie wykorzystano hybrydową, tzn. zarówno cyfrową, jak i analogową regulację głośności. Analogowa uruchamiana jest co 12dB cyfrowego wzmocnienia, aby osiągnąć lepszy stosunek sygnału do szumu (S/N), niższe zniekształcenia harmoniczne oraz lepszą charakterystykę liniową. Użytkownik dostaje do dyspozycji cztery tryby pracy filtra cyfrowego, które pozwalają w pewnym zakresie dopasować dźwięk do indywidualnych preferencji. Filtry te zostały opracowane na podstawie"Elastycznych Filtrów Auralic" wykorzystanych wcześniej w DAC-u Vega. Zmiany brzmienia w zależności od dokonanego wyboru filtra są zauważalne. Ja większość odsłuchów prowadziłem z filtrem o nazwie "Precision" (precyzja), choć wieczorem przy bardziej relaksacyjnym słuchaniu preferowałem ustawienie o nazwie "Smooth" (gładki).

Jakość brzmienia

Jak już wspomniałem, jako nieapple'owiec musiałem zrezygnować z części funkcjonalności Polarisa. Jako głównego źródła używałem więc swojego dedykowanego, pasywnego peceta z liniowym zasilaczem i kartą USB JCAT Femto, z najnowszym Roonem na pokładzie, który dostarczał sygnał do testowanego urządzenia przez wejście USB 2.0. Pliki odtwarzane za pośrednictwem komputera z NAS-a obejmowały zarówno format PCM w różnych rozdzielczościach, jak i DSD 64 oraz 128. Auralic dla komputerów z systemem Windows przygotował sterownik USB (dla urządzeń z iOS nie jest on potrzebny). Instalacja przebiegła bezproblemowo, a w trakcie wielu odsłuchów ani razu nie pojawił się żaden problem z odtwarzaniem. Alternatywnie, korzystając z wejścia analogowego, używałem gramofonu J.Sikora Basic. Polaris bez wysiłku napędzał moje całkiem spore, 3-drożne kolumny w obudowie zamkniętej, Ubiq Audio Model One, potwierdzając, że deklarowana moc to nie tylko cyfry na papierze, ale realne możliwości napędzenia sporych kolumn.

Audiofile trochę się przyzwyczaili, że aby usłyszeć duży dźwięk, muszą mieć przed sobą wielki system i wielkie kolumny. Co do ostatniego muszę się zgodzić – naturalnie duży dźwięk uzyskuje się dopiero, stosując odpowiednio duże kolumny (co w przeciętnym, powiedzmy, 20-metrowym pokoju nie musi wcale oznaczać 2-metrowych kolubryn). Co do reszty systemu... cóż, mały, zgrabny Polaris pokazał już od pierwszej odtwarzanej (z płyty winylowej przez wejście analogowe) płyty, "Music for Stargazing" Przemysława Rudzia, że i on bez wysiłku potrafi stworzyć ogromną panoramę gwiezdnego nieba przed słuchaczem. Jako że to muzyka elektroniczna, trudno było mówić o dużych źródłach pozornych, natomiast skala całej prezentacji robiła wrażenie swoim ogromem. W tej muzyce równie ważny jak skala jest jej niezwykły klimat. Pierwotnie materiał ten został stworzony jako ilustracja wirtualnego atlasu nieba. Gdy się jej słucha, wizualizacja gwiazdozbiorów wydaje się zbędna, przynajmniej gdy system audio potrafi tak udanie wciągnąć słuchacza w międzygwiezdną podróż. Być może ów angażujący charakter prezentacji wziął się po części z później pory tego odsłuchu, ale Auralic bez wątpienia dołożył do tego swoją cegiełkę. Jak pokazały kolejne odsłuchy, tym razem nagrań akustycznych zrealizowanych na żywo, testowane urządzenie nie ma problemu z budowaniem dużej, trójwymiarowej sceny. Już w nagraniach elektronicznych, których posłuchałem zaskakująco (dla samego siebie) dużo, doceniłem, jak udanie testowane urządzenie pokazuje efekty przestrzenne. Dźwięki dobiegały nie tylko z przestrzeni między kolumnami, ale w niektórych przypadkach (tzn. tych, gdzie tak zrealizowano nagranie) z boku czy nawet zza miejsca odsłuchowego. Potwierdziły to późniejsze odsłuchy klasycznych pozycji typu "Amused to Death" Watersa czy "DSotM" Floydów, gdzie także dzięki zabawom fazą stworzono wyjątkowe efekty przestrzenne, z dźwiękami, które wydają się otaczać słuchacza. Jeśli tylko system potrafi to oddać oczywiście, a Auralic z moimi Ubiqami spisywał się w tym zakresie doskonale.

Jedną z kolejnych cech tego urządzenia, która przyczyniła się do tak przekonującej prezentacji, była czystość dźwięku. W klasie D właściwie nie jest to niespodzianką, DAC-i i streamery Auralica także są znane z tego elementu, ale muszę przyznać, że i tak zostałem pozytywnie zaskoczony. Co ważne, nie była to bynajmniej ta zimna, bezduszna czystość, jaką czasem serwują przetworniki z kością SABRE na pokładzie (jak twierdzą niektórzy – w nieudanych aplikacjach). Można ją nazywać wiernością czy brakiem podbarwień, ale jeśli nie idzie za nią wypełnienie i dociążenie dźwięku, to taką prezentację trudno nazwać muzykalną czy wciągającą. A Polarisa i owszem, już po pierwszej płycie zaliczyłem do tej kategorii urządzeń.

Potwierdzenia tej początkowej opinii dostarczyły kolejne odsłuchy z nagraniami akustycznymi. Zacząłem od jednej z płyt Patricii Barber granej z pliku DSD64. Już na początku kontrabas zaskoczył mnie niskim, ale świetnie kontrolowanym i definiowanym zejściem. Brzmiał dzięki temu potężnie, ale nie było mowy o żadnym przeciąganiu dźwięków, o sztucznym pompowaniu potęgi basu. Każde szarpnięcie struny było szybkie i dobrze zdefiniowanie, a ponadprzeciętne różnicowanie utwierdzało mnie w moim uwielbieniu dla tego instrumentu dysponującego przeogromną skalą dźwięków. Głos wokalistki miał niezłe nasycenie, dobrze oddana była jego barwa i faktura, a i nałożony nań pogłos wypadał całkiem naturalnie. W głosie Patricii pojawia się sporo sybilantów, które Polaris potrafił pokazać w naturalny, nieirytujący sposób. Zdecydowanie bardziej naturalna (w porównaniu z nagraniami z elektroniką) scena i lokalizacja poszczególnych źródeł pozornych sprawiały, że łatwo było zapomnieć, iż siedzę w swoim pokoju, słuchając jedynie nagrania. Nie było tu co prawda aż takiej namacalności i takiego poczucia obecności muzyków w pokoju, jakie dają przede wszystkim dobre wzmacniacze lampowe, ale były one wystarczająco intensywne, by zapomnieć o całym świecie.

Na kolejnej, tym razem już koncertowej płycie potwierdziły się duże możliwości Auralica w zakresie przestrzenności grania. Instrumenty na pierwszym planie były przedstawione z największą precyzją, a te zlokalizowane dalej od słuchacza co prawda z nieco mniejszą, ale i tak ilość informacji płynących od nich była więcej niż zadowalająca. Jasne było, że wokalistka i jej klawisze umieszczono z przodu, kontrabas nieco głębiej, a perkusję najdalej. Wspominana już kilkukrotnie przejrzystość dźwięku przydała się, by pokazać wyraźnie i czysto dźwięczne, otoczone dużą ilością powietrza, nieźle różnicowane blachy perkusji. Duże wrażenie robiła dynamika przekazu, zarówno ta w skali makro, co w przypadku wzmacniacza w klasie D nie dziwi, jak i w mikro, co już wcale nie jest tak oczywiste na tej półce cenowej. To dzięki niej przekonująco wypadały zarówno dobrze różnicowane, energetyczne bębny, jak i wspominane blachy. Tak duża ilość informacji w przekazie dawała dobry wgląd w muzykę, w jej kolejne warstwy, pozwalając mi cieszyć się naprawdę bogatą, ciekawą prezentacją. Taką, w której nie zwracam uwagi na to, czego mi brakuje w porównaniu z systemem odniesienia, ale po prostu cieszę się muzyką. To nie zdarza się wcale aż tak często, gdy słucham urządzeń sporo tańszych niż używane przeze mnie na co dzień.

Zarówno mój ModWright KWA100SE, jak i odsłuchiwany równolegle inny wzmacniacz w klasie D, SPEC RSA-M3 EX, pokazały, że można dźwięk jeszcze mocniej nasycić, pokazać jego jeszcze bardziej gładkie, ciut ciemniejsze, może także nieco bardziej wyrafinowane oblicze. Za to Polaris imponował czystością, przejrzystością i dynamiką brzmienia, którym trudno było się oprzeć zwłaszcza w bardziej energetycznych odmianach muzyki. Nie tylko wspominana muzyka elektroniczna, ale i rock czy elektryczny blues, w których rytm i tempo oraz szybkość i energetyczność przekazu odgrywają dużą rolę, z Auraliciem podobały mi się pod kilkoma względami bardziej. W muzyce akustycznej, bardziej wyrafinowanej, stawiającej większe wyzwanie w zakresie rozdzielczości, nasycenia i płynności prezentacji oba wspomniane wyżej (droższe) wzmacniacze pokazywały, że Polaris jeszcze ideałem nie jest, że można nieco lepiej. Różnica jednakże wcale nie była jakoś szczególnie duża, a ci, którzy słuchają przede wszystkim szybszej, bardziej energetycznej muzyki, pewnie pośród tych trzech wzmacniaczy wybraliby właśnie Auralica. Tym bardziej, że przecież to nie tylko wzmacniacz, ale właściwie niemal kompletny system audio, w którym nie trzeba się martwić spasowaniem poszczególnych elementów, dobieraniem kabli itd.

Podsumowanie

Nie wiem, czy to przypadek, ale faktem jest, że to nieczęsto przeze mnie słuchana muzyka elektroniczna zrobiła na mnie największe wrażenie w wydaniu Polarisa. Brzmiała czysto, dynamicznie, z równo prowadzonym tempem, nisko schodzącym basem i miała w sobie jakiś pierwiastek naturalności (ha!), dzięki któremu przesłuchałem mnóstwo płyt Jarre'a, Vollenveidera czy Kitaro. Nie znaczy to, że muzyka akustyczna czy elektryczna brzmiały gorzej. Dynamika, także na poziomie mikro, świetne, przestrzenne granie, brak podbarwień w dźwięku – wszystko to składa się na prezentację wysokiej klasy. W porównaniu z urządzeniami z wyższej półki nie było tu aż tak dobrego nasycenia czy takiej płynności dźwięku. Tyle, że gdyby ktoś postawił przede mną zadanie złożenia systemu za podobne, a nawet i nieco większe pieniądze, który miałby tak ogromną funkcjonalność i grał choć na takim samym poziomie, to wydaje mi się, że nie dałbym rady. A nawet gdyby się to udało, wymagałoby to wielu godzin odsłuchów i dobierania kilku czy raczej kilkunastu elementów takiego systemu. Tu po prostu dobieramy jedynie pasujące nam kolumny, jeden kabel zasilający (jeśli chcemy mieć lepszy niż dołączony w zestawie), kable głośnikowe i mamy gotowy system.

Polaris Auralica to doskonały przykład tego, jak zmienił/rozwinął się rynek audio w ostatnich latach, co sprawiło, że system all-in-one może imponować już nie tylko łatwą, wygodną obsługą, bogactwem funkcji, ale także, a może i przede wszystkim, jakością brzmienia. Pozostaje mi kolejny raz pogratulować inżynierom Auralica, którzy wykonują kawał świetnej roboty, oferując prawdziwie audiofilskie brzmienie w formie, dzięki której, jestem o tym przekonany, trafi ono również do domów wielu nieaudiofilów. Audiofile także docenią klasę tego urządzenia, ale przecież jest wiele osób szukających po prostu dobrego brzmienia, atrakcyjnego wyglądu i możliwości wygodnego grania muzyki z dowolnego źródła. Auralic Polaris wszystko to oferuje, ładnie opakowane, funkcjonalnie dopracowane, no i brzmiące tak, że naprawdę trudno się do czegokolwiek przyczepić nawet z punktu widzenia zatwardziałego audiofila. Pozostaje mieć nadzieję, że niedługo uda się Auralicowi wyeliminować jedyną poważną wadę ich urządzeń i zaoferować odpowiednik Lightning DS na inne niż iOS systemy. Ale wówczas nie będę miał na co narzekać...

Werdykt: Auralic Polaris

★★★★★ Świetne wykonanie, wyjątkowo bogata funkcjonalność, niewielkie rozmiary, ale duży, dynamiczny i muzykalny dźwięk