Brinkmann Marconi

Brinkmann Marconi

Marka Brinkmann rodzi u większości audiofilów jednoznaczne skojarzenia - gramofony z wysokiej półki. Słusznie! Ale nie tylko - w ofercie jest także m.in. przedwzmacniacz liniowy

  • Data: 2014-11-05

Gramofony i ramiona niemieckiej firmy Brinkmann są bez wątpienia jej wizytówką w audiofilskim świecie. To znakomite urządzenia używane przez wielu miłośników czarnej płyty w systemach średniej (model podstawowy Bardo) i wysokiej, a na nawet najwyższej klasy. Tyle że nie są to jedyne produkty Brinkmanna. Niejako logicznym uzupełnieniem oferty są przedwzmacniacze gramofonowe, ale niemieccy inżynierowie poszli jeszcze dalej i postanowili zaoferować klientom niemal kompletny system. Stąd w ofercie pojawiły się także końcówki mocy (monofoniczne i stereofoniczna), integra oraz przedwzmacniacz liniowy. To właśnie ten ostatni, o nazwie Marconi, otrzymaliśmy do testu.

Design wielu urządzeń Brinkmanna jest dość podobny. Dotyczy to stereofonicznej integry, przedwzmacniacza gramofonowego Edison oraz testowanego przedwzmacniacza Marconi. Po pierwsze, wszystkie te urządzenia mają przezroczystą, szklaną płytę przykrywającą obudowę od góry. Dzięki temu bez odkręcania choćby jednej śrubki można zajrzeć do środka. Walory estetyczne takiego rozwiązania czy oryginalność to jedno, a czytelny sygnał dla klientów, że firma nie ma nic do ukrycia, to drugie. Pozostała część solidnej, czarnej obudowy wykonana jest z metalu. Drugą cechą charakterystyczną dla większości urządzeń Brinkmanna są spore radiatory na obu bokach urządzenia, w których wykonano otwory, a w nich umieszczono lampy. Front urządzenia jest na tyle szeroki, że radiatory tworzą wizualną całość z bryłą urządzenia. Lampy umieszczono w tym miejscu nie przez przypadek ? przykrycie wnętrza urządzenia szklaną płytą nie pozwalałoby na wystarczającą wentylację, a przecież lampy grzeją się dość mocno w trakcie pracy. Co ciekawe, lampy nie pracują tu wcale w stopniu wyjściowym, jak w większości przedwzmacniaczy z bańkami próżniowymi na pokładzie ? ich zadaniem nie jest wcale ?ulampowienie? dźwięku. Pracują one jako odwracacze fazy i według zapewnień producenta są absolutnie przezroczyste sonicznie. Kolejną charakterystyczną cechą wspomnianych urządzeń jest dostarczana przez producenta w komplecie płyta granitowa o wymiarach takich samych jak urządzenia, które na niej stawiamy. Płyta ma polerowaną powierzchnię górną i boczne oraz niepolerowany spód. Od dołu nie ma żadnych nóżek, podkładek czy czegokolwiek ? pytanie więc, czy nie będzie rysować powierzchni, na której ją położymy. Ja na wszelki wypadek między tę płytę a blat stolika włożyłem nóżki polskiego producenta Ceramic Discs Franc Audio Accessories. Marconi to w pełni zbalansowana konstrukcja. Wyposażono go w sześć wejść, z czego dwa są zbalansowane (XLR), wyjście zbalansowane i niezbalansowane, oraz wyjście ?tape?. Podobnie jak phonostage Edison, Marconi także został wyposażony w zewnętrzny zasilacz, umieszczony w eleganckiej, metalowej obudowie, którą łączy się z urządzeniem solidnym, wielopinowym kablem. Jedną z ciekawych funkcji Marconiego jest możliwość ustawiania poziomu głośności dla wszystkich sześciu wejść ? dla każdego wejścia niezależnie można ustawić poziom początkowy w zakresie od 0 do 12,5dB w krokach co 0,5dB, a następnie zapisać go w pamięci urządzenia. W ten sposób unikniemy przykrych niespodzianek w postaci nagłych skoków głośności podczas przełączania się między źródłami. Urządzenie wyposażono w pilota zdalnego sterowania, który obsługuje regulację głośności, wybór wejścia oraz umożliwia zmianę fazy. Zarówno wybrane wejście, jak i jego poziom głośności oraz faza (0 lub 180 stopni) są wyświetlane na niewielkim, niebieskim wyświetlaczu umieszczonym pośrodku frontu przedwzmacniacza.

Jakość brzmienia

Po odsłuchaniu kilku płyt pierwszym określeniem, jakie przyszło mi do głowy, było: dojrzały dźwięk. Tak właśnie odebrałem Marconiego. Dźwięk był pełny, nasycony, wręcz gęsty, a jednocześnie rozdzielczy i detaliczny. Wydawał się także bardzo równy w całym paśmie, bez żadnych elementów wyróżniających się, chwytających za ucho. Nie było tu oznak żadnej nerwowości, panował za to spokój, a każdy gatunek muzyczny odtwarzany był płynnie. Muszę szczerze przyznać, że nie jestem wielkim fanem przedwzmacniaczy tranzystorowych, zdecydowanie wolę lampowe, dlatego że zazwyczaj oferują one gęsty, gładki, nasycony, płynny dźwięk w połączeniu z przestrzennym, świetnie poukładanym brzmieniem. Tranzystory w bezpośredniej konfrontacji brzmią nieco sucho, brak im takiego nasycenia i nie tworzą takiej holograficznej sceny. Na szczęście Brinkmann okazał się wyjątkiem. Jak już wspomniałem, ma on lampy na pokładzie, ale pełnią one funkcję wyłącznie odwracaczy fazy, nie mają więc wpływu na barwę dźwięku. Wprawdzie nie nazwałbym Marconiego ciepło grającym urządzeniem, ale wspomniana gęstość i gładkość sprawiają, że dźwięk nie jest ?zimny?, a naturalny. Doskonale sprawdzało się to w muzyce akustycznej, czyli tam, gdzie najlepiej można ocenić naturalność przekazu. Moje ukochane gitary akustyczne i klasyczne wypadały znakomicie ? oddany był każdy detal, faktura, barwa, dźwięki były pełne i płynnie łączyły się w całość. Nie brakowało ?pudła?, były świetne wybrzmienia i odpowiednia szybkość ataku. Także przestrzeń pod względem wielkości sceny, precyzji poukładania poszczególnych elementów czy też ich trójwymiarowości była zdecydowanie ponadprzeciętna. Trudno było uwierzyć, że w torze nie ma urządzeń lampowych (grałem z moim ModWrightem KWA100SE). Świetne, acz doskonale komponujące się ze średnicą były także skraje pasma. Na dole swoje możliwości równie udanie pokazywał kontrabas, czarując i potęgą brzmienia, i barwą, wybrzmieniami, i znakomitym różnicowaniem niskich tonów. Wcale nie gorzej wypadała elektryczna gitara basowa, grająca z drivem, mocna, lekko agresywna, zwarta i szybka ? słowem taka, jak dokładnie być powinna. Na górze nie było śladów rozjaśnienia, szorstkości czy suchości, które często słyszę w różnych systemach tranzystorowych. Imponowały także rozdzielczość i detaliczność pozwalające śledzić nawet drobne szczegóły i subtelności. Duże nasycenie tej części pasma zapobiegało rozjaśnieniu czy ostrości nawet bardzo dźwięcznych, wręcz nieco agresywnych dźwięków. Wybrzmienia także i w tej części pasma były znakomite. Mówiąc zupełnie szczerze, chętnie widziałbym tu ciut więcej otwartości, powietrza, które zwykle do dźwięku wnoszą lampy, ale to raczej moje ?skrzywienie?, a nie faktyczny zarzut wobec Brinkmanna. Być może nawet nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby nie bezpośrednie porównanie z moim lampowym ModWrightem LS100, który pokazał nieco więcej otwartości na górze pasma. Tyle że właściwie we wszystkich innych aspektach Marconi okazał się po prostu lepszy. Był absolutnie cichy, a LS100 jednak (jak większość urządzeń lampowych, zwłaszcza w systemie z kolumnami o skuteczności 100dB) nieco szumi. Był oczywiście bardziej neutralny, bo ModWright ma lekko ciepłą sygnaturę. Był równiejszy, z bardziej spójnym pasmem, oferował lepiej definiowany i szybszy bas. Ciekawe było porównanie średnicy ? LS100 gra bardziej lampowo, dźwięk jest nieco słodszy, bardziej eufoniczny, Brinkmann, choć bez lamp na pokładzie, nie ustępował gładkością ani nasyceniem średnicy, która jednakże była bardziej neutralna, bardziej transparentna. Oczywiście te dwa urządzenia dzieli duża różnica w cenie (niemieckie pre jest bodaj trzykrotnie droższe), więc sam fakt, że Marconi był wyraźnie lepszy, nie mógł dziwić. To, co mnie zaskoczyło, to fakt, że tranzystorowy Brinkmann podobał mi się bardziej niż lampowy ModWright nie tylko za sprawą lepszych skrajów pasma, ale i chyba jednak jeszcze lepszej, bardziej kompletnej, równiejszej prezentacji średnicy. Marconi sprawdził się znakomicie z moim ModWrightem KWA100SE, ale myślę, że jeszcze lepiej pasowałby do bardziej ?klasycznego? tranzystora. Połączenie z bardzo czystą, transparentną, energetyczną końcówką mocy wysokiej klasy byłoby, jak sądzę, idealne. Zachęcam do spróbowania.

Podsumowanie

Główne cechy dobrego przedwzmacniacza to odpowiednia funkcjonalność i jak największa przezroczystość soniczna. Co do tej pierwszej, to nie bardzo wiem, czego można by jeszcze od Marconiego oczekiwać ? są wejścia i wyjścia zbalansowane i niezbalansowane, wyjście tape, możliwość programowania poziomu głośności każdego wejścia niezależnie, pilot zdalnego sterowania z obsługą wszystkich ważnych funkcji. Co do drugiego wymagania ? idealnie przezroczystych przedwzmacniaczy po prostu nie ma. Pytanie brzmi więc: jak duży wpływ ma pre na brzmienie systemu i czy ten wpływ odpowiada danemu użytkownikowi. W przypadku Marconiego na wysokim poziomie stoi rozdzielczość i detaliczność, mamy dobrą dynamikę i pełne, równe pasmo. To, co wnosi on od siebie, to absolutny spokój prezentacji (w sensie braku nerwowości, a nie ograniczeń dynamiki), który przyda się w każdym systemie, oraz gęstość i gładkość, które sprawiają, że jest to świetny partner dla większości wzmacniaczy tranzystorowych.

Werdykt: Brinkmann Marconi

★★★★★ Oryginalnie wyglądający przedwzmacniacz wysokiej klasy, który ma wszystko, co mieć powinien