Dr. Feickert Analogue Woodpecker 2013

Dr. Feickert Analogue Woodpecker 2013

Do testów trafiło międzynarodowe towarzystwo - niemiecki deck, brytyjskie ramię i japońska wkładka. Przekonajmy się, co z tego wyniknęło

  • Data: 2014-11-05

Być może pamiętacie Państwo czasy, gdy gramofony Dr. Feickerta brylowały nie tylko klasą brzmienia, ale zachwycały także oryginalnym wyglądem. Jeśli nie pamiętacie, to proponuję wyszukanie w internecie np. modelu Twin. Woodpecker, który zaprezentowany został światu już ładnych kilka lat temu, a dokładniej rzecz biorąc w 2009 roku, był spełnieniem oczekiwań pewnej grupy klientów, którzy chcieli gramofonu o zdecydowanie bardziej klasycznym wyglądzie. Od tego czasu oferta tego niemieckiego producenta mocno się zmieniła i wszystkie trzy oferowane dziś modele mają podobną linię wzorniczą jak recenzowany ?Dzięcioł? (to właśnie oznacza nazwa testowanego modelu). Chassis gramofonu ma więc klasyczny prostokątny kształt, acz z małym detalem, który czyni go przyjemniejszym dla oka ? zaokrąglonymi rogami. Wykonano je z warstw MDF-u (o grubości 50mm pośrodku) i aluminium (płyty na wierzchu i na spodzie), a całość precyzyjnie wyfrezowano na maszynach CNC. Konstruowanie gramofonów de facto w dużej mierze sprowadza się do walki z niechcianymi rezonansami, które mają ogromny wpływ na to, jak precyzyjnie igła jest w stanie odczytać informacje z rowka płyty. Realizowane jest to na wiele sposobów, bo nie ma jedynego słusznego, albo ujmując rzecz inaczej ? każdy sposób jest dobry, byle dawał odpowiednie efekty. Dr Feickert wybrał trzywarstwową ?kanapkę?, by wykorzystać zalety łączenia różnych materiałów oraz nadać chassis sporą masę. Jedno i drugie ułatwia kontrolę rezonansów i to, jak pokazały odsłuchy, bardzo skutecznie. Wracając do atrakcyjnego wyglądu Woodpeckera ? płyty aluminiowe są anodowane na kolor czarny lub srebrny, natomiast boczna powierzchnia chassis może być wykończona także jednym z tych kolorów (kontrastowym do wybranego na kolor główny) lub, za dopłatą, naturalnym fornirem. To ostatnie rozwiązanie wybrano dla testowanego egzemplarza i powiedziałbym, że nadawało mu jeszcze bardziej klasyczny, acz bynajmniej nie oldschoolowy wygląd. Swoją drogą skoro to Woodpecker (?wood? to drewno), to brzeg wykończony ?drewnem? powinien być niejako obowiązkowy, ale to oczywiście tylko moje zdanie. Widziałem również wersję z brzegiem wykończonym na czarno (srebrne płyty na górze i dole), co sprawiało, iż Woodpecker wyglądał na pewno bardziej nowocześnie ? lepiej komponował się z nowoczesnym wystrojem wnętrz. Ja decydując się na ten gramofon, obstawałbym przy bardziej klasycznym wyglądzie. Wybór należy oczywiście do każdego klienta.

Testowany gramofon to konstrukcja nieodsprzęgana z pojedynczym silnikiem (wyższe modele mają odpowiednio 2 i 3) oraz sterowaniem zamontowanymi w chassis. Silnik umieszczony w lewym, tylnym rogu odizolowano za pomocą gumowych absorberów w celu minimalizacji przenoszenia drgań na czuły układ płyta/igła/ramię. Sześćdziesięciomilimetrowy talerz gramofonu wykonano z materiału zwanego POM. Gwintowany szpindel umożliwia używanie dedykowanego, nakręcanego docisku, wytłumianego dwoma gumowymi o-ringami. Sterowanie odbywa się za pośrednictwem układu mikroprocesorowego z kwarcem, który pozwala uzyskać największą stabilność obrotów. W praktyce obsługa odbywa się za pomocą pięciu przycisków umieszczonych w lewym przednim rogu decka ? trzy pozwalają na wybór prędkości obrotowej (33, 45 i 78 obrotów), dwa pozostałe umożliwiają, w razie konieczności, precyzyjną regulację obrotów (jeden zwiększa prędkość o 0,001% z każdym pojedynczym naciśnięciem, drugi o tyle samo ją zmniejsza). Główne łożysko gramofonu wykonano z wysokogatunkowej stali. Uniwersalność układu pozwala na montaż prawie każdego ramienia o długości od 9 do 12 cali. W prawym tylnym rogu wycięty jest podłużny otwór, który po obu bokach ma nadrukowaną skalę. W tym otworze w podstawie, która składa się z elementów wykonanych z POM i aluminium, mocowane jest ramię, które można wzdłuż niego przesuwać, a następnie zamocować we właściwej pozycji. Opcjonalnie Woodpecker dostępny jest z talerzem z dodatkowymi walcami wykonanymi z mosiądzu, które zwiększają jego masę. Z gramofonem dostajemy protraktor służący do ustawiania ramienia, a także 7'' płytę testową, która wraz z darmową aplikacją dostępną na urządzenia apple?owskie i telefony z androidem pozwala ustawiać m.in. prędkość obrotową czy antyskating. Do testu dystrybutor Woodpeckera, katowicka firma RCM, dostarczyła gramofon z 9-calowym ramieniem SME M2-9R. To stosunkowo nowa seria ramion brytyjskiego producenta, nawiązująca do słynnych modeli 3009 i 3012 produkowanych w przeszłości. Ramiona te osiągnęły wręcz status kultowych i do dziś używane są przez wielu fanów analogu. Nowa linia składa się z dwóch modeli różniących się długością ? dostępne są ramiona 9- i 12-calowe. Kształt to klasyczne ?J?, rurkę ramienia wykonano ze stali, a główkę z aluminium. Mocowanie typu ?concorde? zapewnia precyzyjny i sztywny uchwyt w ramieniu, umożliwia regulację azymutu oraz szybki demontaż/wymianę. Ramię wyposażono oczywiście w regulację wysokości (VTA) oraz antyskating zrealizowany w oparciu o tradycyjne rozwiązanie ? nić z odważnikiem. Angielskie ramię zamontowane w Woodpeckerze dystrybutor uzbroił we wkładkę legendarnej firmy Shelter ? model 301 Mk II otwierający ofertę wkładek typu MC. To niskopoziomowa wkładka typu MC z aluminiowym wspornikiem i igłą o stożkowym szlifie. Natomiast japońska marka Shelter to jedna z nowości w ofercie katowickiego dystrybutora RCM.

Jakość brzmienia

Dystrybutor uprzedził mnie, że wkładka zamontowana w SME jest niemal nowym egzemplarzem, który będzie potrzebował kilkudziesięciu godzin grania, by pokazać optimum swoich możliwości. Dlatego też faktycznie pierwsze 25?30 godzin gramofon ?przeczesywał? kolejne winyle, podczas gdy ja słuchałem czegoś innego. Muszę przyznać, że choć moje uszy były skupione na innych rzeczach, to jednak oczy chętnie wędrowały w stronę ?Dzięcioła?. Sam gramofon, choć dość prosty w swojej formie, ma w sobie coś, co przyciąga wzrok ? jakiś dyskretny urok elegancji, może odpowiednie dla oka proporcje, a w moim przypadku na pewno naturalny fornir zdobiący boczną krawędź chassis robił swoje. Równie chętnie raczyłem się widokiem nowego SME ? po prostu pamiętam jeszcze czasy, gdy ramiona 3009 czy 3012 były niemal nieosiągalnym marzeniem wielu miłośników czarnej płyty, a nowa seria bezpośrednio do nich nawiązuje. Również i wkładka Sheltera z jej aluminiowym, wykończonym urokliwym, niebieskim kolorem body, bez udziwnień, z prostopadłymi, ułatwiającymi ustawienie ściankami przyciągała wzrok. Po owych kilkudziesięciu godzinach ?wygrzewania? wkładki przystąpiłem w końcu do właściwego odsłuchu.

W pierwszej chwili, przy pierwszej płycie (?Companion? Patricii Barber, wydanej przez Mobile Fidelity) zaklasyfikowałem testowany zestaw do grających dość ciemno, z mocną podstawą basową, budujących dużą, głęboką scenę. Kolejne płyty zasadniczo potwierdzały tę pierwszą obserwację, wzbogacając ją o kolejne elementy. Określenie ?ciemny dźwięk? wielu osobom nie kojarzy się najlepiej, więc spieszę wyjaśnić, że w tym przypadku nie wynika ono z obcięcia czy zdecydowanego wycofania góry pasma, ale mocnego dociążenia gęstej średnicy. Trzeba pamiętać, że to właśnie w zakresie średnicy nasze uszy są najbardziej wrażliwe, jeśli więc jest ona dobrze dociążona, gęsta, to siłą rzeczy może nieco odwracać naszą uwagę od skrajów pasma. O ile potężnemu basowi łatwiej się w takiej sytuacji przebić do świadomości słuchacza, o tyle delikatniejszym, mniej efektownym wysokim dźwiękom nie przychodzi to tak łatwo ? stąd wrażenie nieco ciemniejszego dźwięku. To takie trochę ?lampowe? granie, w którym zwraca się uwagę, przynajmniej na początku, na niezwykle kolorową, pełną informacji, gęstą i namacalną średnicę, a dopiero w dalszej kolejności na skraje pasma. Na płycie Patricii to właśnie jej głos skupiał uwagę, wręcz elektryzował swoją głębią, barwą i dobrym wglądem w fakturę. Namacalność, wrażenie bliskiego kontaktu, emocje ? wszystkie te elementy składały się w całość wywołującą ?mrówki? na plecach. Reszta działa się nieco w tle, co jest jak najbardziej naturalnym efektem. Dobra rozdzielczość i selektywność dźwięku, gdy tylko udało mi się wyrwać spod uroku tego niezwykłego głosu, pozwalały przyglądać się całkiem dokładnie wszystkiemu, co działo się za plecami wokalistki. Wówczas łatwo już było stwierdzić, że góra jest detaliczna i dźwięczna, choć może nie aż tak otwarta, jak do tego przywykłem, a bas, nie dość że potężny, to także szybki i rytmiczny, choć może nie tak konturowy, jaki pamiętałem z testu SME 10, czy Brinkmanna Bardo. Jako że na płycie tej występuje mnóstwo różnorakich perkusyjnych przeszkadzajek, pozwalają one wyrobić sobie zdanie na temat wyższej średnicy i góry pasma. Znakomicie wypadały instrumenty drewniane ? ich dźwięk był głęboki, nieco ?tępy?, bardziej masywny niż metalowych, faza ataku nie była tak szybka, ale wybrzmienia, choć nie aż tak dźwięczne (z racji materiału ? drewna) były soczyste i równie długie. W przypadku przeszkadzajek metalowych słychać było szybkość i energię uderzeń pałeczek oraz dociążoną, piękną dźwięczność, acz bez elementów szorstkości czy ostrości, które czasem potrafią zakłuć w uszy. Także w głosie tej znakomitej wokalistki słychać było efekt owego ?przyciemnienia? dźwięku. Pani Patricia częstuje słuchaczy sybilantami, które jeśli tylko odtwarzający je sprzęt gra choć odrobinę za jasno, stają się nieprzyjemne dla ucha. Feickert z SME i Shelterem trzymały sybilanty w szachu ? oczywiście nadal były one obecne w dźwięku, ale jedynie jako absolutnie naturalny, zupełnie nieprzeszkadzający w słuchaniu element wokalu. Mocne dociążenie, nasycenie kolorowej średnicy sprawiało także, że bardzo przekonująco wypadały Hammondy Patricii Barber. Ich charakterystyczne brzmienie zostało pięknie oddane. Dół pasma, który można na tej płycie śledzić np. w wykonaniu kontrabasu, jak pisałem wcześniej, jest potężny, ale i szybki, z dobrze prowadzonym rytmem. Właśnie szybkość narastania impulsu w momencie szarpnięcia struny zwracała uwagę, słyszalna sprężystość strun, ale także duża rola wielkiego pudła rezonansowego, wzmacniającego dźwięki i długo ciągnącego wybrzmienia. W przypadku reprodukcji kontrabasu konturowość niskich tonów nie jest warunkiem koniecznym, bo jednak pudło rezonansowe zawsze nieco rozciąga i zaokrągla poszczególne dźwięki, zwłaszcza te najniższe. Stąd bas, czy to na płycie Patricii, czy znakomitego Raya Browna, wypadał świetnie ? dobre różnicowanie, ukazanie potęgi i głębi tego niezwykłego instrumentu, jak również drobnych detali składało się na bardzo przekonującą, wciągającą całość.

Nie można także odmówić temu zestawowi umiejętności kreowania dużej sceny, z precyzyjnie poukładanymi na niej elementami oraz dobrą gradacją planów. Zwłaszcza głębokość sceny robiła największe wrażenie, zdając się sięgać, w razie potrzeby, bardzo daleko w głąb. Pozwoliła mi to ocenić choćby moja ulubiona wersja ?Carmen? pod Karajanem z fantastyczną Leontyną Price w roli tytułowej. Chóry maszerujące w głębi sceny nie pojawiały się jedynie nieco dalej niż wokaliści wykonujący swoje partie na pierwszym planie, ale faktycznie w sporej odległości za nimi, co potęgowało wrażenie uczestnictwa w operowym spektaklu rozgrywającym się na ogromnej scenie. W nagraniach, gdzie przestrzeń była zdecydowanie bardziej ograniczona, a instrumenty mocno stłoczone ? choćby w ?Jazz at the Pawnshop? czy ?Live At The Checkerboard Lounge, Chicago 1981? Watersa z Stonesami ? testowany zestaw wykazywał się dobrą selektywnością. Poszczególne źródła pozorne nie były może jakoś bardzo precyzyjnie obrysowane, ale wystarczająco, by każde z nich miało trójwymiarowe ?ciało? o odpowiednich proporcjach i by, bez większego wysiłku, dało się śledzić popisy wybranego muzyka. Dobre oddanie sceny i jej elementów to nie jedyne zalety tego gramofonu. Dodatkową kwestią, wyróżniającą go wśród wielu konkurentów, jest umiejętność pokazania otoczki koncertu ? publiczności i jej reakcji, odbić, pogłosu ? wszelkich drobnych rzeczy, które uwiarygadniają prezentację, sprawiając, że człowiek łatwo wczuwa się w tę atmosferę i zamiast słuchać, zaczyna uczestniczyć. Oczywiście, że ani ten, ani żaden inny setup nie odda 100% wrażeń, których dostarcza nam obcowanie z muzyką na żywo ? tego nie da się odtworzyć. Ale są sprzęty, które robią to lepiej i takie, które robią to gorzej. Dr. Feickert w tym zestawieniu zdecydowanie należy do pierwszej grupy. Napisałem co prawda, że dotyczy to nagrań koncertowych, ale faktem jest, że ten system ma w sobie coś, co sprawia, że człowiek z przyjemnością daje się wciągnąć w niemal każdą muzykę, że przestaje to być zwykłe słuchanie, a zaczyna być kontakt z muzyką i jej wykonawcami. Oczywiście wypada to bardziej wiarygodnie w przypadku dobrze zrealizowanych i wydanych płyt, ale i z tymi nieco słabszymi Woodpecker potrafi sobie poradzić, eksponując ich zalety, a mniejszy akcent kładąc na słabsze elementy realizacji. Choćby płyty U2, nawet jubileuszowe wydanie ?The Joshua Tree?, które miało być nadzwyczajne, a jest tylko nieco lepsze od pozostałych, brzmiało zdecydowanie bardziej akceptowalnie (bo nie napiszę, że z przeciętnie zrealizowanej płyty ?Dzięcioł? zrobił nagle coś wyjątkowego ? aż tak dobrze nie było). Tego dało się słuchać i nie dlatego, że zniknęła płaskość dźwięku, że zabrzmiało to czyściej niż zwykle, że poprawiła się rozdzielczość i separacja, ale dlatego, że testowany gramofon skupił moją uwagę na najmocniejszej stronie tego nagrania ? na muzyce i na tekstach. To chyba właśnie jedna z największych zalet tak skomponowanego zestawu ? mówię o konkretnym wyborze napędu, ramienia i wkładki ? to narzędzie do obcowania z muzyką, do cieszenia się nią. Rodzaj muzyki ma tu wtórne znaczenie, choć powiedziałbym, że najwięcej przyjemności czerpałem, słuchając płyt z muzyką akustyczną. Do rocka czy muzyki elektronicznej pewnie wybrałbym raczej inny zestaw. Rzecz nie w tym, że taką muzykę Feickert gra źle ? to bardzo dobre granie ? ale inne zestawy mogłyby to robić lepiej. Jeśli natomiast, jak w moim przypadku, rock czy muzyka elektroniczna stanowią jedynie stosunkowo niewielki procent słuchanej muzyki, to zalety Woodpeckera w muzyce akustycznej są wystarczająco przekonujące i wyjątkowe, by zdecydować się właśnie na niego. Jakość nagrań jest oczywiście ważna, ale nawet gdy na talerzu położymy nieco gorzej zrealizowaną płytę, to i tak w większości przypadków ?Dzięcioł? zagra ją przyjaźniej dla ucha niż wiele innych gramofonów, sprawiając, że skupimy się bardziej na muzyce niż na dźwięku. Dzięki temu każdej wartościowej muzyki będziemy mogli posłuchać z przyjemnością, nawet jeśli nie została ona wydana przez wytwórnię audiofilską.

Podsumowanie

Gramofon Dr. Feickerta będzie odtąd dla mnie swego rodzaju klasykiem. To klasyk z wyglądu ? design można by nazwać konserwatywnym (przynajmniej w testowanej wersji, bo jak pisałem inne wykończenie robi z niego nowocześnie wyglądającą maszynę), zwłaszcza z tym konkretnym ramieniem SME nawiązującym do starszych, kultowych modeli 3009 i 3012, oraz także tradycyjną z wyglądu i w pewnym sensie z brzmienia japońską wkładką Sheltera. Również i brzmienie nasycone, spokojne, detaliczne, przestrzenne, ale i skupione wokół gładkiej i gęstej średnicy przywołuje na myśl najlepsze analogowe tradycje. Nie powiem, że jest to najlepszy gramofon na świecie, ale w swojej cenie to pozycja do poważnego rozważenia dla każdego miłośnika muzyki. Nie będzie to narzędzie idealne do analizy dźwięku, do wyszukiwania ukrytych pod wieloma warstwami muzyki detali, których do tej pory nie odkryliśmy. Ale jest to niezwykle muzykalny setup, który ma dawać radość słuchania i doświadczania sztuki, jaką jest muzyka ? a w tym właśnie jest, moim zdaniem, znakomity!

Werdykt: Dr. Feickert Analogue Woodpecker 2013

★★★★★ Zestaw dla ludzi kochających muzykę i jej doświadczanie, a nie tylko słuchanie