Soulines Satie DCX

Soulines Satie DCX

Testujemy ciekawy gramofon stosunkowo młodej marki Soulines rodem z Serbii, a konkretnie model Satie DCX. Niewielki, zgrabny, ładny i na dodatek naprawdę świetnie grający

  • Data: 2017-06-20

Jeszcze 10 lat temu oferta gramofonów sprowadzała się do modeli nielicznych marek, które walczyły co sił, by płyta winylowa i urządzenia do jej odtwarzania nie wyginęły niczym mamuty, było blisko. Na szczęście, po części dzięki tym producentom, po części dzięki wielkim labelom, które zorientowały się, że sprzedaż nośników fizycznych przynosi większe dochody niż plików w sieci, a częściowo również za sprawą wiernych fanów tego formatu, gramofony i "czarne placki" wróciły do łask. Co ciekawe, nie tylko audiofilów i wyrafinowanych melomanów, ale także młodych ludzi. Dla tych ostatnich to oczywiście kwestia pewnej mody, trendu, który pewnie w końcu przeminie, ale zgodnie z przysłowiem: "czym skorupka za młodu..." daje to nadzieję, że i w przyszłości będą oni oczekiwać dobrej jakości nagrań muzycznych niezależnie od nośników, z których będą korzystać.

Dziś, po wielkim renesansie czarnej płyty oferta gramofonów, wkładek, ramion, przedwzmacniaczy gramofonowych itd. jest ogromna, czego mogłem doświadczyć podczas tegorocznego High End w Monachium. Producenci stają na głowach, by to właśnie ich propozycje przypadły potencjalnym nabywcom do gustu. Starają się również zaproponować coś odpowiedniego nie tylko na każdy gust, ale i dostosowanego do każdej kieszeni. Można się zachwycać topowymi konstrukcjami Kondo, Transrotora, SME czy Avida, tyle że leżą one poza zasięgiem większości potencjalnych nabywców. Na szczęście wiele marek, w tym serbska Soulines, ma w swych ofertach propozycje, które może trudno nazwać tanimi jak barszcz, ale przynajmniej nie trzeba wybierać między nimi a nowym samochodem.

Zanim przejdę do konkretów, warto chyba sięgnąć po kilka podstawowych informacji o tej marce, jako że serbska firma jest stosunkowo młoda i jest to mój, a zakładam, że pewnie i sporej części Czytelników, pierwszy kontakt z jakimkolwiek jej produktem. Jak napisano na stronie firmowej, gramofony i muzyka były pasją ludzi stojących za Soulines na długo przed tym, zanim zajęli się konstruowaniem własnych produktów. Twórcami marki są bowiem ludzie z dużym doświadczeniem w nagrywaniu, miksowaniu, produkcji i odtwarzaniu dźwięku, a jednocześnie sprawni inżynierowie i technicy. W 2009 roku postanowili połączyć swoją pasję z zarabianiem na życie. Stworzyli firmę "tt recycled", której głównym założeniem było ulepszanie i regulowanie gramofonów oraz ich przeprojektowywanie i recykling. W krótkim czasie za sprawą wielu zadowolonych klientów, których gramofony ulepszono, a w niektórych przypadkach nawet przeprojektowano i przebudowano, firma zyskała renomę lokalnych speców od gramofonów. Równolegle powstało kilka projektów opartych na własnych pomysłach. Z czasem te modele zyskały popularność wśród lokalnej społeczności audiofilskiej, a także odniosły sukces na wystawie Hi-Files Show w 2010 roku w Belgradzie.

Dalej na stronie producenta można przeczytać, iż: "kreując swój własny projekt gramofonu, chcieliśmy stworzyć wysokiej jakości urządzenie, który byłoby wyjątkowe. Pomysł polegał na połączeniu muzykalności i piękna w elektromechanicznym urządzeniu, które odtwarza winyle. Dodatkowo chcieliśmy stworzyć produkt łatwy w obsłudze i ustawieniu. Ucieleśnieniem tych założeń był gramofon, który nazwaliśmy Hermes DCX. Po setkach godzin odsłuchów i wielkim sukcesie, jaki to urządzenie odniosło na wystawie Hi-Files Show w 2011 roku, zdecydowaliśmy się pokazać Hermesa DCX całemu światu. Tak narodziła się firma Soulines".

Patrząc na ofertę składającą się dziś z pięciu modeli gramofonów, łatwo dostrzec, że serbski producent postawił na oryginalność swoich konstrukcji. Poza jedną (Dostojewski DCX), jak wyjaśniają jego autorzy, z rozmysłem przypominającą tradycyjne, prostokątne konstrukcje o drewnianej plincie, pozostałe zachwycają mniej lub bardziej oryginalnym kształtem, a także jakością wykonania i wykończenia.

Budowa

Testowany Satie DCX otwiera ofertę Soulines. To oryginalna, łapiąca za oko, zgrabna, zajmująca niewiele miejsca konstrukcja. Dystrybutor, firma Galeria Audio z Wrocławia, dostarczyła gramofon wraz z 9-calowym ramieniem Jelco SA-750D (ok. 3.300zł) oraz wkładką Ortofona typu MC, Quintetem Bronze (ponad 2.400zł). Jak zapewnił mnie przedstawiciel dystrybutora, te właśnie elementy zostały dobrane nieprzypadkowo i doskonale uzupełniają właściwości serbskiego decka. Wraz z gramofonem otrzymałem również platformę wykonaną ze sklejki na regulowanych nóżkach. Te ostatnie ułatwiają wypoziomowanie gramofonu (a to, o czym niektórzy zapominają, równie ważny element jego ustawiania co prawidłowa siła nacisku igły, azymut, VTA itd.), natomiast materiał, z którego została wykonana owa platforma, ustalono drogą eksperymentów i, zdaniem dystrybutora, zdecydowanie najlepiej służy tej maszynie.

Jak wyjaśnia na swojej stronie producent, w zamyśle model ten miał mieć niewielkie rozmiary, być zgrabny, ale elegancki, oferować wysoką klasę brzmienia w rozsądnej cenie. Inspirację twórcy znaleźli w muzyce Erika Satie, nazwa jest więc hołdem dla tego właśnie kompozytora. Konstrukcja miała być zwarta i elegancka, i taka właśnie jest. Satie DCX należy bowiem do gramofonów z tzw. szczątkową podstawą. Patrząc od frontu, po lewej stronie znajduje się skrzynka wykonana z trzech połączonych ze sobą warstw 20mm MDF-u, w której osadzono silnik DC (taki sam stosowany jest również w droższych modelach) z rolką napędową, a także układ sterujący obrotami. Napęd przenoszony jest bezpośrednio na talerz za pomocą gumowego paska. Tę część podstawy gramofonu wykończono trwałym, ciemnoszarym lakierem uzupełnionym drobinkami aluminium, które mają dodatkowo wspierać tłumienie drgań. Na górnej powierzchni umieszczono aluminiową płytkę, a w niej osadzono rolkę napędową oraz dwa proste przełączniki. Jednym wybieramy obroty (33 lub 45), drugim je włączamy/wyłączamy. Ta część gramofonu opiera się na dwóch niewielkich silikonowych nóżkach.

Drugą, bardzo sztywną część podstawy w kształcie skrzydła wykonano z aluminium. Z jednej strony opiera się ona na opisanej obudowie silnika i układu sterującego, acz jest od niej odsprzęgnięta w czterech punktach za pomocą różnej wielkości podkładek wykonanych z mieszanki korka i gumy. W mniej więcej 2/3 długości podparta jest ona masywną, aluminiową, regulowaną nóżką, którą także odsprzęgnięto od podstawy w trzech punktach, by zminimalizować transfer wibracji. W tej części osadzono główne odwrócone łożysko oraz podstawę ramienia, w której, wykorzystując odpowiedni akrylowy adaptor (w zestawie znajdują się dwa – dla ramion Jelco i Rega), można osadzić niemal każde 9-calowe ramię. Biały talerz grubości 40mm, ważący 2,4kg, wycięto precyzyjnie, maszynowo, z polipropylenu. Podstawę gramofonu zaprojektowano po pierwsze tak, by środek ciężkości wypadał w osi szpindla głównego łożyska. Po drugie do opracowania kształtu aluminiowej części i rozmieszczenia występujących w niej otworów wykorzystano tzw. złoty podział, stosowany już w starożytności. Jak twierdzi producent, w ten sposób osiągnięto optymalne tłumienie wibracji i redukcję inercji we wszystkich trzech płaszczyznach w stosunku do środka ciężkości urządzenia. Gramofon wyposażono w częściową (zabezpieczającą ramię i talerz) pokrywę akrylową. W zestawie znajduje się zasilacz, dwie płytki akrylowe pod ramiona, mata wykonana z korka i gumy.

Gdy do testu przychodzi jeden z kosztujących majątek gramofonów, oczekiwania są, bo muszą być, bardzo wysokie, a czas spędzony z nim zwykle jest czymś wyjątkowym. To wcale nie znaczy, że nie lubię testować urządzeń za rozsądne pieniądze, bo lubię, nawet bardzo! One bowiem często bardzo pozytywnie mnie zaskakują i utwierdzają w przekonaniu, że cenowe szaleństwo panujące na rynku audio jest właśnie obłędem, a nie koniecznością, bo za rozsądne pieniądze da się wyprodukować, a co ważniejsze kupić urządzenia, które umożliwiają bliski, bezpośredni kontakt z muzyką i niezliczone godziny radości i uniesień. Na tym polega czar czarnej płyty!

Pierwsze wrażenie

Nie wiedziałem tak naprawdę, czego się spodziewać po testowanym Satie DCX. Wprawdzie wcześniej zdarzało mi się przeczytać bardzo pozytywne opinie o produktach tej marki, ale osobiste spotkanie z produktem to jednak nie to samo, co czytanie o nim.

Już od pierwszego spojrznia ten serbski gramofon zrobił na mnie świetne wrażenie. Ma w sobie coś urzekającego. Z jednej strony prezentuje się nowocześnie za sprawą oryginalnego kształtu, połączenia aluminium z MDF-em, kolorystyki, z drugiej wyjątkowo spodobał mi się nieco vintage'owy akcent, jakim są wybrane przełączniki. Nie żadne podświetlane kolorowymi diodami przyciski, tylko takie ładne, malutkie "wajchy" do przerzucania. Swoją drogą nie ma tu w ogóle żadnych diod, żadnego efekciarstwa. Jest świetne, gustowne wykonanie i wykończenie, prostota, ale nie toporna, a ewidentnie przemyślana, elegancka. Gramofon jest dość łatwy do ustawienia, choć po części będzie to oczywiście uzależnione od zastosowanego ramienia i wkładki. Z Jelco 750D i Ortofonem Quintet Bronze, które dystrybutor przysłał z Satie, całość z montażem ramienia włącznie zabrała mi kilkanaście minut, po których gramofon był gotowy do pracy. Jako przedwzmacniacz gramofonowy wykorzystałem swój włoski Grandinote Celio IV, a dalej w torze grały takie znakomite urządzenia, jak wzmacniacz Kondo Overture PM2 czy MBL N51 oraz moje kolumny Ubiq Audio Model One Duelund Edition.

Jakość brzmienia

Jest kilka cech brzmienia, którymi urządzenia z najwyższej półki najwyraźniej odróżniają się od pozostałych. Jedną z nich jest absolutny spokój albo, inaczej rzecz ujmując, brak nerwowości w prezentacji. To nie jest wcale cecha oczywista, zauważa się ją wyraźnie dopiero przez porównanie dwóch urządzeń. I właśnie niezbyt drogi Soulines w porównaniu z moim dużo przecież droższym deckiem J.Sikory pod tym względem niewiele odstawał. W przypadku gramofonów bierze się to przede wszystkim z dwóch elementów – stabilności obrotów oraz bardzo dobrej izolacji igły odczytującej informacje z płyty od wszelkich rezonansów. Daje to precyzję odczytu informacji z winylowych rowków i przekłada się właśnie na równą, spokojną, co wcale nie oznacza, że pozbawioną dynamiki prezentację. Jak pokazuje Satie DCX, dzięki przemyślanej konstrukcji można to osiągnąć za rozsądne pieniądze.

Po części właśnie dzięki tej cesze "Sketches of Spain" Milesa wciągnęło mnie bez reszty. Na scenie trąbka mistrza wydawała się odrobinę wycofana w stosunku do innych instrumentów, ale nie przeszkadzało to jej grać głównej roli w tym spektaklu. Potrafiła brzmieć wyjątkowo gładko, by za chwilę zadziornie zaatakować uszy. Satie świetnie oddał klimat tego albumu, na pozór spokojny, nostalgiczny wręcz, ale z czającym się ciągle hiszpańskim temperamentem, energią gotową w każdej chwili, by wybuchnąć z pełną mocą. Aspekt przestrzenny tej prezentacji robił równie wielkie wrażenie. Scena wychodziła poza rozstaw kolumn, a w głąb sięgała dalej niż większość znanych mi gramofonów w porównywalnej cenie. Także precyzji w rozstawieniu dużych, pełnych, trójwymiarowych źródeł pozornych na scenie można było jedynie przyglądać się z zachwytem. To nie była najbardziej realistyczna prezentacja tej płyty, jaką znam, bo droższe gramofony tworzą jeszcze bardziej namacalną iluzję obecności muzyków, jeszcze lepiej dociążają dźwięk, wypełniają go. Tyle że świadomość tego zupełnie mi nie przeszkadzała, nie odbierała ani grama przyjemności z obcowania z tą niezwykłą muzyką. Brzmiało to naturalnie, wciągająco, po prostu pięknie.

Kolejnym wyzwaniem, jakie rzuciłem serbskiemu gramofonowi, była płyta Keihta Jarretta "Facing You" z nagraniem fortepianu solo, jednego z najtrudniejszych instrumentów do odtworzenia w systemie audio. Satie przyjął to na klatę, że tak kolokwialnie to ujmę, i zagrał fortepian śmiało, z rozmachem, dociążając jego dźwięk, nadając mu odpowiednią skalę, pokazując, jak ogromna dynamika drzemie w tym instrumencie. Nie zapomniał przy tym o wyrafinowaniu, polocie, którego improwizacjom artysty nie brakowało. Dźwięk był z jednej strony odpowiednio dociążony, barwny, duży, z drugiej, gdy trzeba, lekki, szybki i bardzo płynny. Da się tę płytę zagrać jeszcze lepiej, jeszcze dźwięczniej, z jeszcze bardziej nasyconym dźwiękiem, ale to wymaga zainwestowania dużo większych pieniędzy. To, co zaserwował mi Satie DCX, było na tyle przekonujące i wciągające, że te niewielkie różnice w stosunku do droższych gramofonów nie miały znaczenia. Kolejny raz przyjemność ze słuchania muzyki, a więc dla mnie najważniejszego elementu tej całej zabawy, była absolutnie satysfakcjonująca.

Kolejne płyty potwierdziły, że tak naprawdę gramofon Soulines nie posiada wyróżniających go pojedynczych cech. Trudno napisać, że coś konkretnego robi "naj". Zamiast walczyć o najlepszy bas, przestrzeń, dynamikę czy cokolwiek innego, serbscy inżynierowie postarali się o wyważony, zbilansowany zestaw cech, które sprawiają, że każda muzyka brzmi bardzo dobrze. Prezentacja jest oparta na mocnej, detalicznej, czystej, nasyconej, barwnej (ale nie podbarwionej) średnicy. Stąd przekonująco, ekspresyjnie wypadają wokale, świetnie brzmią instrumenty akustyczne, ale także i np. gitary elektryczne. Satie DCX nie jest przesadnie wybredny (choć to zależy oczywiście również od wkładki i ramienia), jeśli chodzi o odtwarzane płyty, tzn. różnicuje je dobrze i wyraźnie słychać było różnicę jakości nagrania, a przede wszystkim wydania między np. wydanym przez Polskie Nagrania krążkiem Jarka Śmietany a Triem Yamamoty na albumie wydanym w Japonii. Jednakże w jednym i drugim przypadku najważniejsza była muzyka, a aspekty techniczne nagrań, choć obecne, nie miały wielkiego wpływu na odbiór muzyki. Tym bardziej, że Soulines należy do tych gramofonów, które potrafią ograniczyć ilość trzasków i nie eksponować szumu przesuwu igły w rowku. W przypadku wysłużonych płyt nie najwyższej jakości tłoczenia, jak wspomniany krążek Śmietany, ma to duże znaczenie dla przyjemności słuchania.

Nawet gdy przyszło do zdecydowanie nieaudiofilskich krążków, np. AC/DC, Genesis czy New Order, to testowany gramofon postarał się, by to muzyka, a nie jakość nagrania i/bądź tłoczenia decydowała o frajdzie, dobrej zabawie w rytm muzyki. Albumy wspomnianych kapel pokazały, że Satie DCX absolutnie nie jest jedynie gramofonem do audiofilskiego plumkania, jak to niektórzy nazywają. Odtwarzając choćby krążek "Live" australijskiej kapeli, pokazał, że i w rock'n'rollu czuje się bardzo dobrze. Świetnie prowadził tempo i rytm, grał tę muzykę energetycznie, z rozmachem, gitary miały "mięcho", wokal charakterystyczną chrypę i widać wręcz było Angusa Younga szalejącego po całej scenie, nieustannie przemieszczającego się w stosunku do pozostałych źródeł dźwięku. Kończyny mimowolnie wystukiwały rytm, głowa się kiwała – słowem zabawa była przednia, jak to zwykle z dobrze zagranym AC/DC.

Podsumowanie

Soulines Satie DCX to gramofon, który cenowo należy zaliczyć do średniej półki. Jest więc rozwiązaniem dla osób, które chcą wejść w słuchanie winyli, ale od razu na wysoki poziom, tak by nie musieć szybko zmieniać gramofonu na lepszy, a może wręcz od razu mieć rozwiązanie na wiele lat. Albo dla tych, którzy etap kosztujących parę tysięcy modeli mają za sobą, a teraz poszukują czegoś nadal za relatywnie rozsądne pieniądze, oryginalnego, kompaktowego, bardzo dobrze wykonanego i wykończonego, niewymagającego tytułu naukowego z ustawiania gramofonów, by cieszyć się brzmieniem, które po prostu daje ogromną satysfakcję ze słuchania muzyki. Serbskim inżynierom udało się stworzyć model, który nie wyróżnia się jakąś jedną czy kilkoma cechami brzmienia zdecydowanie na plus, ale raczej kombinacją wielu na podobnym, wysokim poziomie, które razem dają niezwykle muzykalne, naturalne, ale i dynamiczne, ekspresyjne granie. Nie zauważyłem żadnych wpadek, żadnych słabszych stron, które przydarzają się czasem młodym firmom. Widać, że to konstrukcja dobrze przemyślana, stworzona przez ludzi nie tylko z wiedzą i doświadczeniem, ale i kochających muzykę. W przypadku Satie DCX wszystko kręci się bowiem wokół niej, to ona jest najważniejsza, a nie jakość nagrania czy tłoczenia. Słychać oczywiście przewagę lepiej przygotowanych i wydanych albumów, ale krążek nie musi być w stanie idealnym i pochodzić od audiofilskiej wytwórni, żeby słuchanie dobrej muzyki, właściwie niezależnie od gatunku, sprawiało ogromną przyjemność. A przecież do tego właśnie mają przede wszystkim służyć nasze systemy audio, nieprawdaż? Soulines Satie DCX doskonale wpisuje się w takie podejście do audio. Jeśli więc szukacie gramofonu, może i na całe życie, za relatywnie rozsądne pieniądze, z którym dostaniecie dźwięk wysokiej klasy, a przede wszystkim, który zapewni Wam niezliczone, cudowne godziny z muzyką, to koniecznie powinniście posłuchać tego urządzenia.

Werdykt: Soulines Satie DCX

★★★★★ Niewielki, świetnie się prezentujący i równie dobrze grający – coś dla ludzi, którzy kochają oryginalność i bliskie obcowanie z muzyką