KBL Sound Red Eye Ultimate

KBL Sound Red Eye Ultimate

Po topowej serii kabli Himalaya przyszła kolej na nową wersję drugiej od góry, przyjaźniej wycenionej serii Red Eye Ultimate. Zgodnie z tradycją testujemy pełen set

  • Data: 2016-07-22

O firmie KBL Sound napisałem sporo w teście zestawu ich topowych kabli z serii Himalaya. Nie będę się więc się powtarzał – zapraszam do przeczytania testu w numerze 2/2016, a przypomnę jedynie, że to polski producent, obecny na rynku od kilku lat, oferujący analogowe i cyfrowe kable audio, mający także w swoim portfolio listwę sieciową i podstawki pod kable. Pierwszy raz z produktami KBL Sound zetknąłem się na Audio Show 2013, gdzie zaprezentowano topową serię Red Eye, którą pozostawała do czasu wprowadzenia na rynek linii Himalaya. Firma KBL Sound zrobiła sporo zamieszania na rynku, proponując produkty, które ani klasą brzmienia, ani estetyką nie ustępowały konkurentom od największych światowych potentatów.

Jak pisałem we wspomnianym teście Himalayi, KBL Sound wjechał na rynek od razu na wysokim koniu i oprócz całkiem sporej grupy szczęśliwych nabywców znaleźli się (oni zawsze się znajdują) malkontenci, wróżący szybki upadek z owego konia. Tymczasem firma spokojnie, bez pośpiechu rozwija ofertę i to w obu kierunkach. Dziś bowiem polski producent oferuje już cztery (plus produkty robione wyłącznie na zamówienie) serie kabli, w tym otwierającą portfolio Fluid oraz Zodiac. Bodaj w ubiegłym roku wprowadzone zostały nowe flagowce, wspominana już kilka razy seria Himalaya, dla jeszcze bardziej wymagających klientów posiadających systemy z najwyższej półki. Jak napisałem w swoim teście, może znajdzie się na świecie kilka jeszcze lepszych (ale bardziej kosztownych) kabli, ale moim zdaniem Himalaya są w światowej czołówce i świetnie sprawdzą się nawet w najbardziej zaawansowanych systemach. Zastosowano w nich te same przewodniki co w Red Eye, ale zwiększono ich ilość i zmieniono wewnętrzną topologię.

Po stworzeniu nowych flagowców, czyli Himalaya, przyszedł czas na wprowadzenie poprawek do serii Red Eye. Zmiany były na tyle istotne, że postanowiono odzwierciedlić ten fakt, zmieniając nazwę tej linii na Red Eye Ultimate.

Podobnie jak w przypadku linii Himalaya, Red Eye Ultimate bazują na miedzi i srebrze. Tu także interkonekt oparto o monokrystaliczne srebro, natomiast kable głośnikowe i zasilające o monokrystaliczną miedź. Przewodniki są na kilka sposobów ekranowane, zadbano także o odpowiednie tłumienie mechanicznych rezonansów. Jako dielektryk wykorzystano spieniony teflon – jeden z najlepszych materiałów tego typu dostępny na rynku.

Kabel głośnikowy wykonano, stosując miedź monokrystaliczną wysokiej czystości, jak pisze producent, wyższej klasy niż zastosowana w Red Eye. Kabel wykorzystuje wielowarstwową izolację, acz producent nie podaje, z czego została wykonana. Przewody terminowane są widełkami CMC Swiss Cu lub wtykami bananowymi BFA z miedzi tellurycznej w obu przypadkach pokrytymi grubą warstwą srebra. Standardowe długości to: 2x2, 2x2,5 i 2x3m.

Kable zasilające także wykonano z miedzi monokrystalicznej wysokiej czystości w układzie wielożyłowym. Jak podaje producent, przy jego tworzeniu szczególną uwagę przykładano do kwestii izolacji i tłumienia drgań zarówno kabla jako całości, jak i poszczególnych żył. Wtyki na potrzeby tych kabli są wykonywane na zamówienie z mosiądzu. Styki wykonywane są z utwardzanej miedzi tellurycznej, a następnie rodowane. Elementy metalowe wtyków są poddawane obróbce kriogenicznej i demagnetyzowane. Masywny korpus wtyczki pokryty warstwą włókien węglowych zapewnia bardzo dobre pochłanianie drgań i ekranowanie. Standardowe długości to: 1,5 i 2 m. Opcjonalnie można zamówić kabel w wersji z 20A wtykiem IEC do urządzeń o bardzo wysokim zapotrzebowaniu na prąd.

Wszystkie kable z tej serii wyposażone są w takie same koszulki, jak poprzednia wersja Red Eye – to czerwono-czarna plecionka nylonowa z miedzianymi nitkami, z wyraźną przewagą tego pierwszego koloru. Wykonanie wszystkich kabli jest znakomite – jak pisałem wcześniej, już od swojego debiutu KBL Sound oferuje produkty, które nie tylko świetnie brzmią, ale i świetnie się prezentują. Dostarczane są w prostych, ale całkiem ładnych pudełkach kartonowych.

Jakość brzmienia

Z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę, testowałem kable KBL Sound jako zestaw. Taką metodę testów okablowania przyjąłem już jakiś czas temu, a wynika ona z moich doświadczeń wskazujących, że stosowanie kabli jednego producenta daje dodatkowy, pozytywny efekt brzmieniowy, biorący się z synergii. Wprawdzie zdarzają się wyjątki od tej reguły, ale tak naprawdę jedynie wtedy, gdy nie mam innego wyjścia (bo albo nie dostaję całego zestawu do testu, albo po prostu producent takowych nie oferuje). Tym razem miałem okazję porównać polskie kable przede wszystkim z własnym zestawem firmy LessLoss (IC i głośnikowe Anchorwave oraz zasilające DFPC Signature) i z testowanym równolegle setem Acoustic Revive z serii tripleC (RCA-1.0 tripleC-FM, głośnikowy SPC-3.0 tripleC, sieciowe Power Standard-tripleC-FM). Dodatkowym elementem wykorzystanym w teście był również interkonekt Hijiri Million – nie posiadam sieciówek pana Kiuchi, a głośnikowe kable z tej serii póki co nie pojawiły się w ofercie, więc tylko niezbalansowana łączówka wchodziła w grę do porównań i to właśnie jest wspomniany przed chwilą wyjątek.

Dla porządku przypomnę rzecz oczywistą – to, jak odbieramy dane kable, zależy też w pewnym stopniu od systemu, do którego je wepniemy i nie mówię tylko o jego klasie. Ja zdecydowanie preferuję urządzenia grające muzykalnie, ciepło, namacalnie, które dbają o barwę i fakturę dźwięku w pierwszym rzędzie. I tak się złożyło, że w czasie gdy miałem te kable do dyspozycji, właściwie wszystkie wzmacniacze i źródła należały do preferowanego przeze mnie gatunku. Był wzmacniacz klasy A Sugden, była hybryda z lampami w pre Pathos, były tranzystorowe końcówki w klasie AB – mój ModWright i EternalArts Power Amplifier Stereo Magic Eyes, był odtwarzacz CD z lampowym wyjściem czy w końcu mój Lampizator Big 7 (jak sama nazwa wskazuje z lampami na pokładzie). Pewne cechy testowanych kabli spasowywały się więc lepiej, a inne nieco gorzej w tych konfiguracjach. A jak konkretnie?

KBL Sound vs Acoustic Revive

W poprzednim teście topowe kable Himalaya porównywałem z jeszcze droższymi odpowiednikami marki Jorma. Tym razem Red Eye Ultimate na początek zmierzyły się z nieco droższymi (acz biorąc pod uwagę kraj pochodzenia i związane z tym koszty można przyjąć, że to kable z tej samej półki) kablami japońskiego producenta, Acoustic Revive. Po szybkich (na ile to możliwe przy jednoczesnym przepinaniu całego kompletu) przełączeniach między setami tych kabli pewne podobieństwa i różnice były dość oczywiste od razu. Podobieństwo podstawowe to fantastycznie przestrzenne granie. Nie identyczne, ale w obu przypadkach wyjątkowe. Na szerokości i głębokości sceny polskie i japońskie kable szły łeb w łeb, bez trudu wychodząc z dźwiękami (o ile nagranie pozwalało) poza rozstaw kolumn, a i w głąb sięgając bardzo daleko. W obu przypadkach lokalizacja źródeł pozornych była właściwie wzorcowa, każde z nich miało namacalne, trójwymiarowy body, wyraźnie zaznaczone były odległości między nimi czy różny dystans od słuchacza. W obu prezentacjach jest mnóstwo planktonu, drobniutkich elementów, które w pojedynkę właściwie nic nie znaczą, ale razem nakarmią ogromnego wieloryba, a w języku audio zrobią różnicę, sprawiając, że brzmienie jest pełniejsze, bardziej naturalne, bo to te malutkie elementy kreują realizm, autentyzm prezentacji. Różnice? Acoustic Revive przybliżają pierwszy plan, wokalistów do słuchacza. Red Eye Ultimate prezentację za każdym razem zaczynały na linii kolumn, a "japończykom" zdarzało się lidera zespołu wypchnąć pół kroku przed ową linię.

Nieco inaczej w obu zestawach ustawiony jest balans tonalny. W przypadku KBL Sound jest on ustawiony nieco niżej, stąd gdy przełącza się na TripleC, ma się wrażenie, że dźwięk jest lżejszy, swobodniejszy, acz wcale nie odchudzony. Brzmienie Red Eye Ultimate jest dla odmiany bardziej dociążone. Oba zestawy potrafią zaserwować mocny, nawet potężny niski bas, ale to polskie kable wydają się oferować "tłustszą" podstawę basową. Szybkość basu jest podobna, podobnie jak atak, podtrzymanie i wybrzmienia, i tylko w zakresie konturowości minimalną przewagę mają chyba jednak Red Eye Ultimate. A właściwie rzecz nie w konturowaniu basu, tylko w minimalnie większej zwartości i sprężystości – mówię o najniższym podzakresie, gdzie oba sety swobodnie schodzą i gdzie serwują mnóstwo energii, ale polski zestaw odrobinę lepiej ją kontroluje. I tu w grę wchodzi wspomniana kwestia tego, do jakiego zestawu dane okablowanie się wpina. Przy gęstym, ciepłym, mocno już dociążonym graniu A-klasowego wzmacniacza, japońskie kable dodają nieco świeżości, ma się wrażenie większej otwartości grania. Dla odmiany przy szybszym, ale nie aż tak gęstym graniu klasy AB gęstość, dociążenie KBL Sound sprawiają, że dźwięk jest pełniejszy, że odczuwa się go bardziej fizycznie, że kontakt z muzyką jest bardziej intymny. Podejrzewam, że cechy tych kabli sprawdzą się nawet jeszcze lepiej w szybkich, neutralnych, przejrzystych systemach, gdzie nie niwelując ich zalet, dodadzą muzyce więcej "mięsa", co powinno być mile widziane, o ile nie trafi na fana klinicznie czystego i superszybkiego (kosztem odchudzenia) grania.

Ponieważ japońskie kable mają balans tonalny ustawiony nieco wyżej, więc dają wrażenie mocniejszej, bardziej otwartej góry pasma. Tyle że kiedy po prostu słuchałem muzyki (zamiast szybko przełączać się między zestawami kabli) z Red Eye Ultimate w moim systemie, do głowy mi nawet nie przyszło wskazywać, że chciałbym więcej powietrza na górze, blasku czy mocniejszych akcentów w tej części pasma. W dobrych nagraniach po uderzeniach pałeczek w talerze perkusji "widać" było sypiące się z nich iskry, gdy uderzany był trójkąt parę kosteczek w mojej czaszce wpadało w drgania (co wcale nie było nieprzyjemnym odczuciem, a raczej wręcz przeciwnie), a i moje ulubione jazzowe trąbki potrafiły zupełnie naturalnie, acz przecież efektownie przyciąć po uszach. Gdy zachodziła taka potrzeba, górna średnica i tony wysokie były chropowate czy ostre, ale zawsze w granicach naturalności, czyli w sposób, którego nigdy nie odbierałem jako nieprzyjemny. Nie brakowało mi wybrzmień, akustyka sali w nagraniach koncertowych oddana była na każdej przesłuchanej płycie bezbłędnie. Nie brakowało mi też otwartości i powietrza, przynajmniej dopóki w bezpośrednim porównaniu TripleC nie pokazały ich jeszcze nieco więcej. Ekspresja obu zestawów jest na podobnym, równie wysokim poziomie. Dla mnie to jeden z ważniejszych elementów prezentacji – bez emocji, bez zaangażowania słuchacza w muzykę pozostaje ona martwa, będąc jedynie zestawem dźwięków, być może nawet doskonale przedstawionym, ale przecież nie o to ani w graniu, ani w słuchaniu muzyki chodzi, prawda?

I jeszcze jedna mocna strona obu zestawów – timing i idący za nim świetny pace&rhythm. Cechy to bardzo ważne w niemal każdym gatunku muzycznym. Fani rocka czy bluesa będą zachwyceni, bo kończyny same będą wystukiwać rytm, a głowa kiwać się na boki. Ja przyłapałem siebie wystukującego rytm przy IX Beethovena! Zwykle biorę się po prostu za dyrygowanie, a tym razem zachowywałem się podobnie jak przy płycie Steviego Raya Vaughana, przy której nie dało się usiedzieć spokojnie. I równie dobrze się bawiłem. Owa potężna i tak dobrze kontrolowana podstawa basowa oraz wysoka dynamika w skali makro i mikro bardzo się przydawały w dużej klasyce – orkiestry miały dzięki temu odpowiedni rozmach i potęgę. Także i bardzo dobra rozdzielczość dawała o sobie znać – każda grupa instrumentów, a nawet i pojedyncze źródła dźwięku dokładały cegiełkę, której można było się przyjrzeć, acz jednocześnie pięknie, harmonijnie składały się w wielką całość, nie odciągając uwagi słuchacza od muzyki jako całości.

KBL Sound vs LessLoss

Moje dyżurne, litewskie kable posiadam już od kilku lat. Nie są to najlepsze kable na świecie, ale (szczególnie sieciówki) oferują wyjątkową jakość w swojej cenie i jest to jakość naprawdę wysoka. Przy tym porównaniu przede wszystkim różnice były łatwe do wychwycenia. Mój zestaw jest pośród tych wszystkich zestawów najbardziej skupiony na środku pasma. Dół nie jest tak dociążony, jak w przypadku testowanych Red Eye Ultimate, nie ma też aż tak wysokiej rozdzielczości i dynamiki, jak konkurenci. Choć np. pod względem rozciągnięcia basu czy energii jego średniej i wyższej partii pozostałym kablom wcale nie ustępują. Pod względem kontroli i definicji bliżej im do "japończyków" niż lidera w tym względzie, czyli KBL Sound.

W zakresie średnicy LessLossy wcale nie chciały ustąpić droższym konkurentom. Gęsta, nasycona, namacalna, rozdzielcza i ekspresyjna – taka była z każdym z tych zestawów. Mając określić np. którą gitarę elektryczną wolałem (w sensie graną przez które kable), nie potrafiłem jednoznacznie wskazać faworyta. Instrument był równie duży, namacalny, równie zadziorny, grany tak samo płynnie i dynamicznie w każdym przypadku. Nawet przy szybkich solówkach każdy dźwięk był świetnie zaznaczany w obu przypadkach. Właściwie jedyna różnica, która potrafiłem wskazać, to zlokalizowanie tej samej gitary na tym samym kawałku dosłownie o krok bliżej w wydaniu LessLossów niż polskich kabli. Przy gitarze akustycznej wybór faworyta był równie trudny – KBL Sound chyba, podkreślam słowo "chyba", bo wcale za to głowy bym nie dał, pokazywały ciut więcej pudła, czy może LessLossy delikatnie akcentowały struny. Ale to były różnice na poziomie niuansów. Studiując wokale, też dałbym remis, choć tu już ze wskazaniem na Red Eye Ultimate, za odrobinę, ale jednak bardziej gładką, bardziej organiczną prezentację. Nasycenie, namacalność, oddanie barwy i faktury czy w końcu ich świetne różnicowanie w przypadku różnych wokalistów – to wszystko było na zbliżonym poziomie, znowu z minimalnym wskazaniem na KBL Sound. Tyle że od pewnego poziomu w audio właśnie o takie niewielkie różnice toczy się walka, to one pozwalają podnieść jakość brzmienia systemu na wyższy poziom. No i zdaję sobie sprawę, że w systemie wyższej klasy różnice między tymi zestawami, na korzyść Red Eye Ultimate, zapewne byłyby większe.

Dodatkowe porównania i wnioski

Tak się złożyło, że gdy dotarł do mnie zestaw kabli do testu, okazało się, że nastąpiła pomyłka – zamiast aktualnego modelu łączówki Red Eye Ultimate trafił do mnie jeden z prototypów różniących się od ostatecznej wersji. Stąd przez jakiś czas zamiast odsłuchiwać cały set, używałem kabli KBL Sound rozdzielnie przy różnych testach. Z tych odsłuchów pewne wnioski także wyciągnąłem i o nich właśnie chciałbym napisać dwa zadania. Po pierwsze wygląda na to, że za tak znakomite dociążenie i wypełnienie dźwięku w dużym stopniu odpowiadają kable sieciowe. To one, użyte osobno, najwięcej wnosiły w tym zakresie. Po drugie interkonekt, jedyny w tym zestawie wykonany ze srebra, ożywia prezentację, dodaje jej blasku i oddechu (to sprawdziłem, jak już dotarł do mnie ten właściwy). Kable głośnikowe natomiast wydają się mieć najmniej swojego własnego charakteru, ich wpięcie najmniej rzuca się w uszy, że tak powiem. Grają tak równo, naturalnie, gładko i organicznie, że gdy trafią do systemu, zupełnie się o nich i ich wpływie na brzmienie nie myśli. Ot, wszystko jest tak, jak trzeba, na swoim miejscu, więc o czym tu pisać?

Zgodnie z zapowiedzią przyprowadziłem też krótkie porównanie, w którym brał udział testowany zestaw kabli Red Eye Ultimate, a jedynym elementem, który się zmieniał, był interkonekt analogowy RCA. Polski kabel przepinałem z japońskim Hijiri Million, którego używam na co dzień. To Hijiri przysuwał prezentację ciut bliżej słuchacza, a KBL Sound dawał ciut szerszą perspektywę. W obu przypadkach równie czarne tło sprawiało, że dźwięk był bardzo kolorowy, a i ilość drobnych detali była w obu przypadkach równie imponująca. O dziwo, zważywszy na to, jak wiele razy już pisałem o świetnej podstawie basowej, nasyceniu niskich tonów itd., to w wydaniu Hijiri akustyczny bas był ciut lepiej osadzony w pudle rezonansowym. Z drugiej strony, co mnie równie mocno zaskoczyło, blachy perkusji w wydaniu polskiego kabla były szybsze, żywsze. Wszystkie te różnice rozgrywają się oczywiście na poziomie subtelności. Potrafiłem je wyłapać dopiero, słuchając tych samych utworów po kilka razy, przepinając szybko interkonekty po stronie źródła. Wyłonił się z tego nieco inny obraz niż oczekiwałem na podstawie dotychczasowych doświadczeń z tymi interkonektami, acz w zasadzie bardziej zgodny ze stereotypami dotyczącymi przewodów wykonanych ze srebra (Red Eye Ultimate) i miedzi (Hijiri Million). Choć stereotypów należy się wystrzegać, to jednak stwierdzenie, że to srebro gra żywiej na górze pasma, a miedź lepiej dociąża i wypełnia jego dół i tym razem się potwierdziło.

Podsumowanie

Tak naprawdę mógłbym w tym miejscu skopiować podsumowanie z testu serii Himalaya, dopisując jedynie, że to bardzo podobnie brzmiące kable, tyle że flagowce wszystko robią jeszcze trochę bardziej/lepiej/mocniej. I byłaby to czysta prawda. Bo Red Eye Ultimate także oferują dojrzałe, kompletne brzmienie z mocną podstawą basową, z dociążoną, dźwięczną, żywą górą pasma i gładką, soczystą, gęstą średnicą. Bo robią wszystko więcej niż dobrze w zakresie dynamiki, dorzucając znakomity timing i różnicowanie. Bo pokazują, co to znaczy wysoka rozdzielczość i świetna, ogromna scena z dużymi, pięknie renderowanymi źródłami pozornymi, choć rysują je nieco mniej ostrą kreską niż Himalaya. Bo gdy wpina się je do systemu z poziomu dobrego hi-fi dostaje się wgląd do wyższej ligi, a jeśli system dorównuje kablom klasą, to pojawia się czysta magia. Bo w końcu, z nimi w systemie, gdy kończy się jedna płyta, sięga się niecierpliwie po kolejną, nawet jeśli dawno już minęła północ. Po tych wszystkich pochwałach napiszę jeszcze jedną rzecz – dla siebie wybrałbym (i pewnie prędzej czy później to nastąpi) raczej Red Eye Ultimate, a nie Himalaya. Oczywiście sama cena czy stosunek jakości brzmienia do ceny to dość istotny czynnik, ale nie jedyny. Mój system nie pochodzi z najwyższej półki, nie jest superrozdzielczy ani wybitnie transparentny, więc po prostu poziom oferowany przez Red Eye jest absolutnie wystarczający, a przyrost oferowany przez topową serię nie tak duży, jak byłby w systemach z wyższej półki. No i Himalaya grają jeszcze tłustszym, gęstszym, bardziej nasyconym dźwiękiem, co także lepiej sprawdzi się w bardziej rozdzielczych i transparentnych systemach niż mój. Nie mam jednakże wątpliwości, że osoby posiadające systemy z najwyższej półki powinny sięgnąć po Himalaye. Pozostali, którzy chcieliby mieć: A – znakomite kable, które wycisną z ich systemów ostatnie soki, B – którzy nie boją się, albo wręcz chcą mieć świetne polskie produkty, powinni jak najszybciej przetestować (najlepiej komplet) Red Eye Ultimate u siebie. A po zakupie zapomnieć o temacie kabli może i na zawsze.

Kabel głośnikowy wykonano, stosując miedź monokrystaliczną wysokiej czystości, jak pisze producent, wyższej klasy niż zastosowana w Red Eye. Kabel wykorzystuje wielowarstwową izolację, acz producent nie podaje, z czego została wykonana. Przewody terminowane są widełkami CMC Swiss Cu lub wtykami bananowymi BFA z miedzi tellurycznej w obu przypadkach pokrytymi grubą warstwą srebra. Standardowe długości to: 2x2, 2x2,5 i 2x3m.

Kable zasilające także wykonano z miedzi monokrystalicznej wysokiej czystości w układzie wielożyłowym. Jak podaje producent, przy jego tworzeniu szczególną uwagę przykładano do kwestii izolacji i tłumienia drgań zarówno kabla jako całości, jak i poszczególnych żył. Wtyki na potrzeby tych kabli są wykonywane na zamówienie z mosiądzu. Styki wykonywane są z utwardzanej miedzi tellurycznej, a następnie rodowane. Elementy metalowe wtyków są poddawane obróbce kriogenicznej i demagnetyzowane. Masywny korpus wtyczki pokryty warstwą włókien węglowych zapewnia bardzo dobre pochłanianie drgań i ekranowanie. Standardowe długości to: 1,5 i 2 m. Opcjonalnie można zamówić kabel w wersji z 20A wtykiem IEC do urządzeń o bardzo wysokim zapotrzebowaniu na prąd.

Wszystkie kable z tej serii wyposażone są w takie same koszulki, jak poprzednia wersja Red Eye – to czerwono-czarna plecionka nylonowa z miedzianymi nitkami, z wyraźną przewagą tego pierwszego koloru. Wykonanie wszystkich kabli jest znakomite – jak pisałem wcześniej, już od swojego debiutu KBL Sound oferuje produkty, które nie tylko świetnie brzmią, ale i świetnie się prezentują. Dostarczane są w prostych, ale całkiem ładnych pudełkach kartonowych.

Jakość brzmienia

Z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę, testowałem kable KBL Sound jako zestaw. Taką metodę testów okablowania przyjąłem już jakiś czas temu, a wynika ona z moich doświadczeń wskazujących, że stosowanie kabli jednego producenta daje dodatkowy, pozytywny efekt brzmieniowy, biorący się z synergii. Wprawdzie zdarzają się wyjątki od tej reguły, ale tak naprawdę jedynie wtedy, gdy nie mam innego wyjścia (bo albo nie dostaję całego zestawu do testu, albo po prostu producent takowych nie oferuje). Tym razem miałem okazję porównać polskie kable przede wszystkim z własnym zestawem firmy LessLoss (IC i głośnikowe Anchorwave oraz zasilające DFPC Signature) i z testowanym równolegle setem Acoustic Revive z serii tripleC (RCA-1.0 tripleC-FM, głośnikowy SPC-3.0 tripleC, sieciowe Power Standard-tripleC-FM). Dodatkowym elementem wykorzystanym w teście był również interkonekt Hijiri Million – nie posiadam sieciówek pana Kiuchi, a głośnikowe kable z tej serii póki co nie pojawiły się w ofercie, więc tylko niezbalansowana łączówka wchodziła w grę do porównań i to właśnie jest wspomniany przed chwilą wyjątek.

Dla porządku przypomnę rzecz oczywistą – to, jak odbieramy dane kable, zależy też w pewnym stopniu od systemu, do którego je wepniemy i nie mówię tylko o jego klasie. Ja zdecydowanie preferuję urządzenia grające muzykalnie, ciepło, namacalnie, które dbają o barwę i fakturę dźwięku w pierwszym rzędzie. I tak się złożyło, że w czasie gdy miałem te kable do dyspozycji, właściwie wszystkie wzmacniacze i źródła należały do preferowanego przeze mnie gatunku. Był wzmacniacz klasy A Sugden, była hybryda z lampami w pre Pathos, były tranzystorowe końcówki w klasie AB – mój ModWright i EternalArts Power Amplifier Stereo Magic Eyes, był odtwarzacz CD z lampowym wyjściem czy w końcu mój Lampizator Big 7 (jak sama nazwa wskazuje z lampami na pokładzie). Pewne cechy testowanych kabli spasowywały się więc lepiej, a inne nieco gorzej w tych konfiguracjach. A jak konkretnie?

KBL Sound vs Acoustic Revive

W poprzednim teście topowe kable Himalaya porównywałem z jeszcze droższymi odpowiednikami marki Jorma. Tym razem Red Eye Ultimate na początek zmierzyły się z nieco droższymi (acz biorąc pod uwagę kraj pochodzenia i związane z tym koszty można przyjąć, że to kable z tej samej półki) kablami japońskiego producenta, Acoustic Revive. Po szybkich (na ile to możliwe przy jednoczesnym przepinaniu całego kompletu) przełączeniach między setami tych kabli pewne podobieństwa i różnice były dość oczywiste od razu. Podobieństwo podstawowe to fantastycznie przestrzenne granie. Nie identyczne, ale w obu przypadkach wyjątkowe. Na szerokości i głębokości sceny polskie i japońskie kable szły łeb w łeb, bez trudu wychodząc z dźwiękami (o ile nagranie pozwalało) poza rozstaw kolumn, a i w głąb sięgając bardzo daleko. W obu przypadkach lokalizacja źródeł pozornych była właściwie wzorcowa, każde z nich miało namacalne, trójwymiarowy body, wyraźnie zaznaczone były odległości między nimi czy różny dystans od słuchacza. W obu prezentacjach jest mnóstwo planktonu, drobniutkich elementów, które w pojedynkę właściwie nic nie znaczą, ale razem nakarmią ogromnego wieloryba, a w języku audio zrobią różnicę, sprawiając, że brzmienie jest pełniejsze, bardziej naturalne, bo to te malutkie elementy kreują realizm, autentyzm prezentacji. Różnice? Acoustic Revive przybliżają pierwszy plan, wokalistów do słuchacza. Red Eye Ultimate prezentację za każdym razem zaczynały na linii kolumn, a "japończykom" zdarzało się lidera zespołu wypchnąć pół kroku przed ową linię.

Nieco inaczej w obu zestawach ustawiony jest balans tonalny. W przypadku KBL Sound jest on ustawiony nieco niżej, stąd gdy przełącza się na TripleC, ma się wrażenie, że dźwięk jest lżejszy, swobodniejszy, acz wcale nie odchudzony. Brzmienie Red Eye Ultimate jest dla odmiany bardziej dociążone. Oba zestawy potrafią zaserwować mocny, nawet potężny niski bas, ale to polskie kable wydają się oferować "tłustszą" podstawę basową. Szybkość basu jest podobna, podobnie jak atak, podtrzymanie i wybrzmienia, i tylko w zakresie konturowości minimalną przewagę mają chyba jednak Red Eye Ultimate. A właściwie rzecz nie w konturowaniu basu, tylko w minimalnie większej zwartości i sprężystości – mówię o najniższym podzakresie, gdzie oba sety swobodnie schodzą i gdzie serwują mnóstwo energii, ale polski zestaw odrobinę lepiej ją kontroluje. I tu w grę wchodzi wspomniana kwestia tego, do jakiego zestawu dane okablowanie się wpina. Przy gęstym, ciepłym, mocno już dociążonym graniu A-klasowego wzmacniacza, japońskie kable dodają nieco świeżości, ma się wrażenie większej otwartości grania. Dla odmiany przy szybszym, ale nie aż tak gęstym graniu klasy AB gęstość, dociążenie KBL Sound sprawiają, że dźwięk jest pełniejszy, że odczuwa się go bardziej fizycznie, że kontakt z muzyką jest bardziej intymny. Podejrzewam, że cechy tych kabli sprawdzą się nawet jeszcze lepiej w szybkich, neutralnych, przejrzystych systemach, gdzie nie niwelując ich zalet, dodadzą muzyce więcej "mięsa", co powinno być mile widziane, o ile nie trafi na fana klinicznie czystego i superszybkiego (kosztem odchudzenia) grania.

Ponieważ japońskie kable mają balans tonalny ustawiony nieco wyżej, więc dają wrażenie mocniejszej, bardziej otwartej góry pasma. Tyle że kiedy po prostu słuchałem muzyki (zamiast szybko przełączać się między zestawami kabli) z Red Eye Ultimate w moim systemie, do głowy mi nawet nie przyszło wskazywać, że chciałbym więcej powietrza na górze, blasku czy mocniejszych akcentów w tej części pasma. W dobrych nagraniach po uderzeniach pałeczek w talerze perkusji "widać" było sypiące się z nich iskry, gdy uderzany był trójkąt parę kosteczek w mojej czaszce wpadało w drgania (co wcale nie było nieprzyjemnym odczuciem, a raczej wręcz przeciwnie), a i moje ulubione jazzowe trąbki potrafiły zupełnie naturalnie, acz przecież efektownie przyciąć po uszach. Gdy zachodziła taka potrzeba, górna średnica i tony wysokie były chropowate czy ostre, ale zawsze w granicach naturalności, czyli w sposób, którego nigdy nie odbierałem jako nieprzyjemny. Nie brakowało mi wybrzmień, akustyka sali w nagraniach koncertowych oddana była na każdej przesłuchanej płycie bezbłędnie. Nie brakowało mi też otwartości i powietrza, przynajmniej dopóki w bezpośrednim porównaniu TripleC nie pokazały ich jeszcze nieco więcej. Ekspresja obu zestawów jest na podobnym, równie wysokim poziomie. Dla mnie to jeden z ważniejszych elementów prezentacji – bez emocji, bez zaangażowania słuchacza w muzykę pozostaje ona martwa, będąc jedynie zestawem dźwięków, być może nawet doskonale przedstawionym, ale przecież nie o to ani w graniu, ani w słuchaniu muzyki chodzi, prawda?

I jeszcze jedna mocna strona obu zestawów – timing i idący za nim świetny pace&rhythm. Cechy to bardzo ważne w niemal każdym gatunku muzycznym. Fani rocka czy bluesa będą zachwyceni, bo kończyny same będą wystukiwać rytm, a głowa kiwać się na boki. Ja przyłapałem siebie wystukującego rytm przy IX Beethovena! Zwykle biorę się po prostu za dyrygowanie, a tym razem zachowywałem się podobnie jak przy płycie Steviego Raya Vaughana, przy której nie dało się usiedzieć spokojnie. I równie dobrze się bawiłem. Owa potężna i tak dobrze kontrolowana podstawa basowa oraz wysoka dynamika w skali makro i mikro bardzo się przydawały w dużej klasyce – orkiestry miały dzięki temu odpowiedni rozmach i potęgę. Także i bardzo dobra rozdzielczość dawała o sobie znać – każda grupa instrumentów, a nawet i pojedyncze źródła dźwięku dokładały cegiełkę, której można było się przyjrzeć, acz jednocześnie pięknie, harmonijnie składały się w wielką całość, nie odciągając uwagi słuchacza od muzyki jako całości.

KBL Sound vs LessLoss

Moje dyżurne, litewskie kable posiadam już od kilku lat. Nie są to najlepsze kable na świecie, ale (szczególnie sieciówki) oferują wyjątkową jakość w swojej cenie i jest to jakość naprawdę wysoka. Przy tym porównaniu przede wszystkim różnice były łatwe do wychwycenia. Mój zestaw jest pośród tych wszystkich zestawów najbardziej skupiony na środku pasma. Dół nie jest tak dociążony, jak w przypadku testowanych Red Eye Ultimate, nie ma też aż tak wysokiej rozdzielczości i dynamiki, jak konkurenci. Choć np. pod względem rozciągnięcia basu czy energii jego średniej i wyższej partii pozostałym kablom wcale nie ustępują. Pod względem kontroli i definicji bliżej im do "japończyków" niż lidera w tym względzie, czyli KBL Sound.

W zakresie średnicy LessLossy wcale nie chciały ustąpić droższym konkurentom. Gęsta, nasycona, namacalna, rozdzielcza i ekspresyjna – taka była z każdym z tych zestawów. Mając określić np. którą gitarę elektryczną wolałem (w sensie graną przez które kable), nie potrafiłem jednoznacznie wskazać faworyta. Instrument był równie duży, namacalny, równie zadziorny, grany tak samo płynnie i dynamicznie w każdym przypadku. Nawet przy szybkich solówkach każdy dźwięk był świetnie zaznaczany w obu przypadkach. Właściwie jedyna różnica, która potrafiłem wskazać, to zlokalizowanie tej samej gitary na tym samym kawałku dosłownie o krok bliżej w wydaniu LessLossów niż polskich kabli. Przy gitarze akustycznej wybór faworyta był równie trudny – KBL Sound chyba, podkreślam słowo "chyba", bo wcale za to głowy bym nie dał, pokazywały ciut więcej pudła, czy może LessLossy delikatnie akcentowały struny. Ale to były różnice na poziomie niuansów. Studiując wokale, też dałbym remis, choć tu już ze wskazaniem na Red Eye Ultimate, za odrobinę, ale jednak bardziej gładką, bardziej organiczną prezentację. Nasycenie, namacalność, oddanie barwy i faktury czy w końcu ich świetne różnicowanie w przypadku różnych wokalistów – to wszystko było na zbliżonym poziomie, znowu z minimalnym wskazaniem na KBL Sound. Tyle że od pewnego poziomu w audio właśnie o takie niewielkie różnice toczy się walka, to one pozwalają podnieść jakość brzmienia systemu na wyższy poziom. No i zdaję sobie sprawę, że w systemie wyższej klasy różnice między tymi zestawami, na korzyść Red Eye Ultimate, zapewne byłyby większe.

Dodatkowe porównania i wnioski

Tak się złożyło, że gdy dotarł do mnie zestaw kabli do testu, okazało się, że nastąpiła pomyłka – zamiast aktualnego modelu łączówki Red Eye Ultimate trafił do mnie jeden z prototypów różniących się od ostatecznej wersji. Stąd przez jakiś czas zamiast odsłuchiwać cały set, używałem kabli KBL Sound rozdzielnie przy różnych testach. Z tych odsłuchów pewne wnioski także wyciągnąłem i o nich właśnie chciałbym napisać dwa zadania. Po pierwsze wygląda na to, że za tak znakomite dociążenie i wypełnienie dźwięku w dużym stopniu odpowiadają kable sieciowe. To one, użyte osobno, najwięcej wnosiły w tym zakresie. Po drugie interkonekt, jedyny w tym zestawie wykonany ze srebra, ożywia prezentację, dodaje jej blasku i oddechu (to sprawdziłem, jak już dotarł do mnie ten właściwy). Kable głośnikowe natomiast wydają się mieć najmniej swojego własnego charakteru, ich wpięcie najmniej rzuca się w uszy, że tak powiem. Grają tak równo, naturalnie, gładko i organicznie, że gdy trafią do systemu, zupełnie się o nich i ich wpływie na brzmienie nie myśli. Ot, wszystko jest tak, jak trzeba, na swoim miejscu, więc o czym tu pisać?

Zgodnie z zapowiedzią przyprowadziłem też krótkie porównanie, w którym brał udział testowany zestaw kabli Red Eye Ultimate, a jedynym elementem, który się zmieniał, był interkonekt analogowy RCA. Polski kabel przepinałem z japońskim Hijiri Million, którego używam na co dzień. To Hijiri przysuwał prezentację ciut bliżej słuchacza, a KBL Sound dawał ciut szerszą perspektywę. W obu przypadkach równie czarne tło sprawiało, że dźwięk był bardzo kolorowy, a i ilość drobnych detali była w obu przypad

Werdykt: KBL Sound Red Eye Ultimate

★★★★★ Świetnie wykonane kable oferujące niezwykle wyrafinowany dźwięk, śmiało konkurują z droższymi produktami zagranicznej konkurencji