Lumin M1

Lumin M1

Po całej serii znakomitych odtwarzaczy plików Pixel Magic Systems, właściciel marki Lumin postanowił zaoferować nowe urządzenie, które po dodaniu kolumn może właściwie zastąpić cały system muzyczny

  • Data: 2016-01-20

Nowy model Lumin M1 łączy w niewielkiej obudowie dwie funkcjonalności – to nadal odtwarzacz plików muzycznych, ale również i wzmacniacz. Wystarczy więc podłączyć urządzenie kablem do sieci LAN, do gniazd głośnikowych podpiąć wybrane kolumny i voila! Mamy gotowy system muzyczny. Proste, prawda? A może jednak nie. Twórcy Lumina postawili sobie kilka celów. Zaczęli, podobnie jak w przypadku wszystkich wcześniejszych produktów, od odpowiedniej jakości dźwięku – to założenie podstawowe. Chcieli także zachować charakterystyczne, niewielkie wymiary obudowy, która stylistycznie miała pasować do całej linii produktów.

To ostatnie właściwie wymuszało zastosowanie cyfrowego wzmacniacza w klasie D (nie wszystkie wzmacniacze w tej klasie to urządzenia cyfrowe). Opinie o klasie D są różne – ja do jej wielkich fanów bynajmniej nie należę, ale dla tego typu zastosowań to optymalne rozwiązanie. Inżynierowie Lumina także zdawali sobie sprawę z faktu, że nie będzie łatwo uzyskać satysfakcjonującą ich jakość brzmienia i, jak sami mówią, prace prowadzące do ostatecznego efektu trwały aż 18 miesięcy! Pamiętając, że kwestię streamera mieli właściwie rozwiązaną (bo na pewno korzystali z rozwiązań ze swoich odtwarzaczy), trzeba założyć, że większość czasu spędzili nad kwestią optymalnej współpracy odtwarzacza plików z modułem wzmacniającym (z tego pierwszego do wzmacniacza trafia sygnał cyfrowy – nie ma tu konwersji cyfrowo-analogowej) oraz nad satysfakcjonującą ich jakością dźwięku płynącego na końcu z głośników. Czy się udało? O tym za chwilę.

Rozpoczęcie użytkowania tego urządzenia (pomijając obowiązkowe zapoznanie się z instrukcją) zajmuje dosłownie dwie minuty. Z tyłu znajduje się gniazdo LAN i dwa gniazda USB. Podpinamy się więc do sieci LAN i/lub wpinamy twardy dysk USB (czy pendrive) z muzyką do jednego z gniazd. Dysk musi być sformatowany w formacie FAT32 NTFS lub EXT2/3. Do pozłacanych gniazd głośnikowych podpinamy kolumny, podłączamy zasilanie, potem pstryk głównym włącznikiem i już prawie jesteśmy gotowi do grania. Prawie, bo pozostaje jeszcze kwestia sterowania. Producent sugeruje wykorzystanie iPada z zainstalowaną firmową aplikacją Lumina. Ci, którzy, jak ja, nie posiadają tabletu Apple'a, mogą (wreszcie!) skorzystać z wersji na Androida, albo z jednej z wielu innych aplikacji – może to być Kinsky Linna czy, jak w moim przypadku, aplikacja Bubble UpnP, a urządzenie z wybraną apką musi być także połączone z domową siecią, do której wpięliśmy M1. W aplikacji Lumin powinien sam się zgłosić jako "renderer" (czyli odtwarzacz), wystarczy więc tylko wskazać bibliotekę plików do odtwarzania. Ta ostatnia może się znajdować na domowym NAS-ie, komputerze czy po prostu na dysku bądź pendrivie wpiętym do portu USB. Potem pozostaje już tylko wybór albumów/utworów do odsłuchu i rozpoczęcie tegoż. Aplikacje umożliwiają także regulację głośności, więc tak naprawdę pełną obsługę można wykonywać, nie ruszając się z miejsca. Warto pamiętać jednakże, że jedynie firmowa aplikacja umożliwia dostęp do ustawień samego urządzenia.

Na froncie centralnie znajduje się typowy dla Lumina wyświetlacz pokazujący informacje o odtwarzanym utworze (tytuł, wykonawca, rodzaj pliku, częstotliwość próbkowania, czas utworu czy ilość utworów na playliście) czy poziomie głośności. Wyświetlacz jest czytelny, ale niewielki, więc odczytanie informacji z kilku metrów jest raczej trudne. Tyle że wtedy siedzimy z tabletem w ręku (czy pod ręką) i w nim znajdziemy wszystkie te informacje. Na froncie znajdziemy jeszcze przycisk trybu stand-by oraz pokrętło regulacji głośności. Konstrukcja oparta jest w dużej mierze na układach scalonych. Jednym z kluczowych elementów jest odbiornik USB i mikroprocesor ukryty pod radiatorem. Dalej sygnał trafia do układu FPGA Altera Cyclone IV z zaimplementowanymi filtrami cyfrowymi. Stamtąd sygnał (nadal w postaci cyfrowej) trafia do modułów wzmacniaczy firmy Texas Instruments, które odpowiadają również za regulację głośności.

Dopiero przed samymi wyjściami głośnikowymi sygnał jest konwertowany do postaci analogowej w układzie filtrów analogowych. Wzmacniacz oferuje moc na poziomie 60W dla 8Ω i 100W dla 4Ω – poradzi więc sobie spokojnie z napędzeniem większości kolumn. M1 akceptuje pliki PCM w rozdzielczości 44,1kHz–384kHz, 16–32 bitów oraz DSD, 2,8MHz–5,6MHz. Potrafi odtworzyć pliki w postaci w formacie DSD: DSF (DSD), DIFF (DSD), DoP (DSD), PCM w postaci: FLAC, Apple Lossless (ALAC), WAV, AIFF oraz skompresowane: MP3, AAC (w kontenerze M4A). Ciekawostką jest opcja dostępna w aplikacji Lumina, pozwalająca na konwersję plików PCM (do 96kHz) do postaci DSD64 – sami twórcy (którzy przecież do branży audio weszli, żeby stworzyć odtwarzacz plików DSD) uważają, że część (to ważne – część, a nie wszystkie) plików PCM brzmi lepiej po konwersji do DSD. Wybór należy do użytkownika – warto wypróbować samemu i dokonać własnego wyboru. Słowem Lumin M1 potrafi właściwie wszystko, co nowoczesne urządzenie do odtwarzania muzyki z plików robić powinno. Pozostało sprawdzić, jak gra.

Jakość brzmienia

Wspomniałem już, że nie jestem wielkim fanem klasy D, miałem więc pewne obawy, czy aby Lumin nie poszedł na łatwiznę, czy nie stworzył urządzenia, w którym ciekawa funkcjonalność, atrakcyjny, lajfstajlowy wygląd, kompaktowe wymiary i łatwość obsługi miałyby nieco "przysłonić" ewentualne braki w klasie brzmienia. Tym bardziej, że cena przecież jest atrakcyjna. Schowałem jednakże uprzedzenia do kieszeni, podpiąłem M1 do fantastycznych, sporych, trójdrożnych, kosztujących 12,5 tys. euro kolumn Ubiq Audio Model One, zasiadłem w fotelu i włączyłem muzykę.

Na kwestię pierwszych wrażeń można spojrzeć dwojako – byłem zaskoczony, bo bardzo podobało mi się to, co usłyszałem, ale z drugiej strony słyszalna była wyraźnie sygnatura brzmieniowa charakterystyczna dla tego producenta, więc pod tym względem zaskoczenia nie było. Lumin wystartował zaledwie kilka lat temu z pierwszym odtwarzaczem, nieco później oznaczonym A1, później stworzył jeszcze topowy model S1, ale od tego czasu zajmował się głównie rozwojem oferty w dół, by udostępnić swoje osiągnięcia w zakresie streamowania plików muzycznych również mniej zamożnym klientom. I choć kolejne odtwarzacze oferowane były w coraz atrakcyjniejszych cenach, to jednak po pierwsze nie schodziły poniżej pewnego, naprawdę dobrego poziomu grania, a po drugie, w ogólnych zarysach, grały podobnie (mówię o charakterze, a nie klasie dźwięku). W przypadku M1 doszedł zupełnie nowy element – wzmacniacz, a wypadł przetwornik D/A jako taki. Słowem zmiany od strony konstrukcyjnej i koncepcyjnej były całkiem spore. A jednak już po kilku pierwszych utworach jasne było, że gra Lumin. Dostałem bowiem delikatnie ciepłe, gładkie, płynne granie, któremu nie sposób odmówić muzykalności. Akcent położony gdzieś w dolnej średnicy wraz z dużymi, mającymi ciało źródłami pozornymi sprawiał, że, zwłaszcza w przypadku nagrań akustycznych, prezentacja wypadała namacalnie, łatwo wciągała w świat muzyki.

Lumin M1 nie jest tytanem szybkości, choć z rytmem radzi sobie nieźle. O ile w przypadku np. akustycznego bluesa sprawował się bardzo dobrze, o tyle, gdy przychodziło do energetycznego rock'n'rolla, choćby spod znaku AC/DC, słychać było, że faza ataku mogłaby być nieco szybsza. To też pokazuje różnicę między tym wzmacniaczem w klasie D, a większością tych, których miałem okazję posłuchać. Zwykle oferują one doskonałą kontrolę basu, są bardzo szybkie i mocno zaznaczają fazę ataku dźwięku, ale niskim tonom brakuje często wypełnienia, za atakiem nie idzie prawidłowe podtrzymanie i wybrzmienia. Tu było odwrotnie – faza ataku wydawała się lekko zaokrąglona, za to do podtrzymania dźwięku czy wybrzmień zastrzeżeń (biorąc pod uwagę cenę urządzenia) nie miałem. Dlatego właśnie bas akustyczny wypadał bardzo dobrze – był wystarczająco szybki, ładnie wybrzmiewał, słychać było udział pudła. Przy szaleństwach np. Marcusa Millera, zwłaszcza po jego niedawnym, warszawskim koncercie, tu brakowało mi nieco twardości i szybkości elektrycznego basu, choć już do jego masy przyczepić się nie mogłem. Oczywiście trzeba pamiętać, iż z mniejszymi, łatwiejszymi do napędzenia kolumnami (a z takimi pewnie w większości przypadków będzie grał) Lumin będzie sobie zapewne radził sprawniej, zapewniając lepszą kontrolę i szybkość niskich tonów.

Lumin budował sporą scenę z wyraźnymi, precyzyjnymi pierwszymi planami oraz kolejnymi, które może nie były już renderowane tak dokładnie, z aż taką ilością detali, jak to, co działo się z przodu, ale nie było w tym za grosz sztuczności, nie odbierałem też tego wcale jako słabość tej prezentacji. Odbiór tak skonstruowanego przekazu był bardzo naturalny, nie skłaniał do szukania dziury w całym, nie wywołał wcale refleksji o tym, że na innym, droższym sprzęcie coś było pokazane jeszcze lepiej, dokładniej, pełniej. M1, podobnie jak i inne Luminy, które do tej pory słyszałem (czyli wszystkie poza S1) zaskakuje wyrafinowaniem prezentacji. Oczywiście zaskoczenie za każdym razem jest tym większe, im tańszy jest słuchany model (wraz z ceną rośnie wyrafinowanie, ale jak to zwykle w audio, niekoniecznie proporcjonalnie do kwoty, którą przychodzi zapłacić). Nawet jeśli M1 nie jest mistrzem rozdzielczości czy selektywności (te są na dobrym poziomie, ale da się lepiej), to i tak potrafi dobrze różnicować nagrania i przekazywać mnóstwo informacji zawartych w nagraniach. Nie ma więc mowy o jednostajności, o uśrednianiu prezentacji, które sprawiają, że cokolwiek się odtwarza, brzmi dobrze, ale podobnie.

Mówiąc o różnicowaniu mam na myśli zarówno takie kwestie, jak jakość techniczna nagrania, epoka, z której ono pochodzi (czyli sposób nagrywania), jak i odtwarzany format. Warto zaznaczyć, iż łatwo jest w przypadku M1 wskazać przewagę gęstych plików PCM nad tymi w rozdzielczości CD (16/44) – większe nasycenie i gładkość dźwięku są łatwe do wychwycenia. Także i pliki DSD, a więc konik twórców tej marki, brzmią tak, jak się należało tego spodziewać – bardziej analogowo (niż pliki PCM), co powinno się spodobać fanom analogu, do których i ja należę. Lumin osiąga owo różnicowanie bardziej za pomocą cieniowania barwy, nasycenia, w zaskakująco wysokim stopniu także i dynamiki czy w sporych różnicach w sposobie renderowania sceny, niż dzięki cyzelowaniu drobnych niuansów i detali. Po tym urządzeniu nie należy się spodziewać konturowego grania, przy którym każdy instrument jest narysowany precyzyjną, ostrą kreską, a dzięki temu wyraźnie wyodrębniony z otoczenia. To raczej malowanie pastelowe, z miękkimi liniami, ale i bogatym, gęstym wypełnieniem tychże. I owszem, rzadko się zdarza, żeby coś (w przypadku słabszych nagrań) mocno przeszkadzało – nawet ich da się z przyjemnością posłuchać. Tyle że choć świadomość owej słabszej klasy nagrania pozostaje, nie ma to żadnego przełożenia na przyjemność odsłuchu. Lumin skupia się po prostu na prezentowaniu muzyki jako całości, a nie sumy poszczególnych składowych. Jak już pisałem wcześniej, dobrze pokazuje różnice między nagraniami, ale to nie one są najważniejsze. Mówimy raczej o sposobie grania, który niosąc dużo informacji, nie skłania do ich analizy, ale raczej do zanurzenia się w muzyce, do tego, by wygodnie się rozsiąść i rozkoszować pięknem muzyki z lampką dobrego wina (koniaku/whisky/wody mineralnej/soku pomarańczowego świeżo wyciśniętego, czy co tam kto lubi) w ręku. Ręka w górę, kto lubi takie granie? Ja! Ja!

Podsumowanie

Rozmawiałem z dystrybutorem, panem Krzysztofem Owczarkiem, o tym urządzeniu, zanim je otrzymałem do testu. Mówiłem o swoich nie najlepszych doświadczeniach ze wzmacniaczami w klasie D. Usłyszałem w odpowiedzi coś w stylu: "będzie pan musiał sam posłuchać, ale zapewniam, że konstruktorom z Lumina udało się osiągnąć spektakularne efekty". Posłuchałem i zgadzam się z tym. Już po pierwszych kilku kawałkach zapomniałem, że gra wzmacniacz w klasie D i po prostu zająłem się wyłącznie najważniejszym elementem tej całej zabawy – muzyką. A właściwie to ona zajęła się mną, wciągając mnie w swój świat.

Nie jest to najbardziej rozdzielcze czy najbardziej konturowo grające urządzenie, ale zupełnie w niczym to nie przeszkadza. Brzmi naturalnie, spójnie, delikatny akcent w dolnej średnicy sprawia, że prezentacja jest namacalna, że czuje się obecność muzyków i wokalistów we własnym pokoju. Dźwięk jest nasycony, barwny, gładki i angażujący emocjonalnie. Dodajmy do tego łatwość i wygodę obsługi, niewielkie gabaryty i fajny wygląd, konieczność dobrania tylko kolumn (OK, także kabli głośnikowych i jednej sieciówki) i dostajemy urządzenie, które dla wielu będzie sercem i mózgiem głównego domowego systemu, a dopiero dla najbardziej wymagających urządzeniem do drugiego systemu do biura czy sypialni. Pewnie dla niejednej osoby istotny będzie również aspekt ekologiczny – jedną z mocnych stron klasy D jest niskie zużycie energii.

Werdykt: Lumin M1

★★★★★ Znakomite rozwiązanie dla nowoczesnego, minimalistycznego i stylowego systemu! Na dodatek rozsądnie wycenione i przyjazne dla środowiska