Marantz PM-10

Marantz PM-10

Model PM-10 daje wyobrażenie o możliwościach, jakie drzemią w dzielonym systemie spojonym w jedną całość na wzór integry

  • Data: 2017-04-19

Model PM-10 wchodzi w skład referencyjnej linii produktów marki Marantz, a to oznacza, że skonstruowano go z dbałością o najmniejsze detale mające wpływ na dźwięk. W przypadku tego modelu Marantz zaprezentował siłę i ogrom możliwości działu projektowego oraz zupełnie odmienne podejście do samej konstrukcji, może nie tyle innowacyjne, co odważne. Trzeba przyznać, że jest to kolejny producent wyłamujący się ze stereotypu mówiącego o tym, że to wzmacniacze klasy A lub AB oferują najlepsze brzmienie. Tymczasem na pokładzie PM-10 znalazły się monofoniczne bloki amplifikacji pracujących w wysokoefektywnej klasie D. Żeby wycisnąć wysokiej klasy dźwięk z takiej kombinacji, sięgnięto po radykalne rozwiązania, m.in. rozbudowany do granic możliwości układ zasilania czy też separowane bloki w sekcji sygnałowej oraz najwyższej jakości elementy.

Naturalne piękno

Nie ma chyba w naszym kraju audiofila, który choć raz w życiu nie miał styczności z wysoko postawionymi w katalogu Marantza produktami. Marka ta słynie z eleganckiego designu i wykonania najwyższej jakości. Nie tylko wzmacniacze, ale też odtwarzacze prezentują typowy dla Marantza styl wzorniczy – każda linia czy krzywizna, każdy detal tworzą jedną harmonizującą całość z wykonaniem godnym szwajcarskiego zegarka. To właśnie Marantz obok takich marek, jak Esoteric czy Accuphase buduje urządzenia nie tylko z dbałością o wygląd zewnętrzny, ale również przykłada wielką wagę do wnętrza, a to, jak wiemy, ma spory wpływ na brzmienie – liczy się jakość poszczególnych elementów, ich rozmieszczenie, styl łączenia oraz parametry techniczne. Coś w tym jest, że piękny projekt idzie w parze z wydajnością i brzmieniem. Marantz PM-10 prezentuje się niczym wyrób jubilerski i w tym określeniu nie ma cienia przesady. Obudowę wykonano z odlewów metali lekkich (głównie aluminium) obrobionych z zachowaniem najwyższych standardów i precyzji. Poza tym, jak to w przypadku Marantza bywa, uwagę zwraca spora ilość elementów miedzianych – łącznie z tylnym panelem w całości wykonanym z miedzi. Marantz jest wierny miedzi od lat i stosuje ją jako materiał posiadający najlepsze właściwości ekranujące. Z kolei przedni panel jest minimalistyczny i zwraca uwagę elegancją i estetyką wysokiej próby. Mamy tutaj tylko dwa pokrętła służące selektorowi źródeł i regulacji głośności oraz wyjście słuchawkowe i centralnie ulokowany przycisk sieciowy, tuż pod efektownym okrągłym wyświetlaczem, wyposażonym w pięknie wykonany pierścień ozdobny. Całości dopełnia subtelne podświetlenie niebieskimi diodami oraz imponujący górny panel z siatkami wentylacyjnymi. Szczotkowane aluminium anodyzowane jest w kolorze stanowiącym mieszkankę subtelnego różowego złota i szampańskiego odcienia. Projekt wnętrza PM-10 robi takie samo wrażenie, jak obudowa – czyli świetne. Uwagę zwraca mocno rozbudowany układ zasilania – zastosowano tutaj zupełnie odrębne sekcje, tak jak w systemach dzielonych, z taką różnicą, że tutaj wszystkie moduły zamknięto w jednej obudowie. W pierwszej kolejności prąd z gniazda IEC trafia do modułu, na który składa się wstępna część przeciwzakłóceniowego filtra sieciowego – są to dwie spore cewki toroidalne; potem jest już bardziej rozbudowana sekcja, łącznie z aktywnymi obwodami. Dbałość o filtrację prądu ma tutaj niebagatelne znaczenie, bowiem w PM-10 znalazły się moduły z blokami wydajnych zasilaczy impulsowych specjalnie zaprojektowanych do dostarczania prądu dla stopni końcowych klasy D. Układ ten nie tyle filtruje sam prąd dla wzmacniaczy, co pełni funkcję izolatora, żeby zasilacze impulsowe pracujące przy wysokich częstotliwościach nie "siały" zniekształceniami po innych obwodach audio, nie tylko znajdujących się na pokładzie PM-10, ale też innych komponentów wchodzących w skład systemu audio, w jakim PM-10 będzie pracować. Monobloki wzmacniaczy wyizolowano na oddzielnych płytkach drukowanych przymocowanych do indywidualnych niewielkich radiatorów, i mają one odrębne tory zasilające, co stanowi o unikalności sekcji wzmacniającej użytej w PM-10, zwłaszcza jeśli porównania dokonamy z innymi amplifikacjami klasy D. Przedwzmacniacz oraz sekcje sygnałowe otrzymały własne gałęzie zasilające – tutaj użyto z kolei bardziej tradycyjnego układu opartego na transformatorze toroidalnym i wysokiej jakości mostkach prostowniczych składających się z elementów dyskretnych. Wszystkie sekcje są od siebie dodatkowo odizolowane miedzianymi ekranami. Sporą wagę przyłożono również do samego toru sygnałowego – widać tutaj jedne z lepszych na rynku kondensatorów elektrolitycznych (dostarczane przez firmę Elna jednostki Silmic oraz Cerafine) oraz słynne moduły HDAM opracowane przez inżynierów Marantza. W sekcji analogowej również wydzielono osobne moduły obsługujące wejścia XLR, całą gamę RCA oraz przedwzmacniacz Phono. Dodatkowo wejścia Phono oraz RCA dla odtwarzacza CD są wyróżnione poprzez najwyższej jakości gniazda pokryte rodem. Terminale wyjściowe ze stopni końcowych pochodzą również z najwyższej ligi – piękne miedziane zwory akceptują zarówno wtyki, jak i widełki oraz gołe kable.

Eenergiczny i szczegółowy

Marantz PM-10 mocno chwyta za gardło już od pierwszych chwil odsłuchu – wpływ na to ma poczucie ogromnej mocy, z jaką obcujemy w jego przypadku. Przekłada się to przede wszystkim na nieograniczoną, naturalną dynamikę, a co za tym idzie ekspresję brzmienia na najwyższym poziomie, obojętnie po jaki gatunek muzyczny sięgniemy. Z klasyką, pod tym względem, PM-10 wypadł wyśmienicie – koncert Schillera wraz z berlińską orkiestrą symfoniczną zabrzmiał monumentalnie, pokazując ogrom i potęgę brzmienia dużego składu symfonicznego. Jednocześnie Marantz zaskoczył mnie fenomenalną przejrzystością dźwięku, oddając z wielką łatwością pełne niuansów, skomplikowane brzmienie elektroniki Schillera splecionej z dźwiękiem sporego smyczkowego zastępu. Zresztą wszelkie gatunki muzyczne bazujące na bogatym i skomplikowanym brzmieniowo instrumentarium PM-10 odtworzy bez najmniejszej zadyszki. Podczas testu wykorzystałem kilka źródeł, w tym odtwarzacz lampowy marki Ayon, ale muszę przyznać, że najlepsze efekty udało mi się uzyskać z odtwarzaczem SA-10 marki Marantz. Zresztą wcale mnie to nie zdziwiło, ponieważ obydwa urządzenia zostały do siebie ściśle dopasowane – odtwarzacz Marantza tylko potęguje wrażenia związane ze szczegółowością brzmienia i przede wszystkim jego rozdzielczością. Duet Marantza potrafił też zagrać analitycznie, ale bez cienia cyfrowej syntetyczności, a wręcz przeciwnie, bo z analogową nutą. Naturalnie nie ma sensu porównanie z tym, co można uzyskać z najwyższej klasy gramofonu, ale jeśli duet Marantza zestawimy z podobnymi urządzeniami z porównywalnej półki cenowej, to okaże się, że muzyka ma wiele atutów, za które ten system zostanie doceniony przez najbardziej wymagającego i wytrawnego słuchacza. Marantza smakuje się niczym wino i z każdym kolejnym dźwiękiem tylko zyskuje, zwłaszcza kiedy pokusimy się o muzykę z DSD czy WAV lub FLAC. Generalnie za techniczne możliwości odczytu takich formatów, jak wyżej wymienione odpowiada SA-10, ale sam fakt, że PM-10 precyzyjnie wzmacnia sygnał podany ze źródła zasługuje na szczególną uwagę. PM-10 niczego nie gubi i z pewnością niczego nie przeoczy, o czym również miałem okazję przekonać się, gdy sięgałem po wydania z dźwiękami klawesynu, organów kościelnych czy utwory wokalne. Za każdym razem Marantz okazywał się mistrzem precyzji i analityczności, przekazując dźwięk w dobitnie neutralnym i wiernym stylu. Jeśli idzie o barwę, to PM-10 był w stanie popisać się plastyką i kwiecistością brzmienia, co jest zaskakujące, zważywszy na fakt, że na jego pokładzie znalazły się amplifikacje klasy D, zwykle posądzane o nadmierną sterylność i syntetyczność brzmienia. Przestrzeń prezentowana jest przez Marantza z wzorową dokładnością, zwłaszcza w kwestii umiejscowienia poszczególnych instrumentów – podczas odsłuchu kilku jazzowych utworów z kobiecymi wokalami, między innymi Diany Krall, Cassandry Wilson czy Patricii Barber, moją uwagę zwróciła wysokiej próby estetyka w odwzorowaniu swego rodzaju jednorodności sceny dźwiękowej – wokale zostały ładnie "odziane" w całą brzmieniową otoczkę żywych instrumentów. Rzekłbym, że system Marantza ma szczególną zdolność do budowania klimatu panującego w poszczególnych nagraniach, a chodzi mi tutaj przede wszystkim nie tylko o reprodukcję sceny dźwiękowej o wymiarach zbliżonych do tego, co można usłyszeć na żywo, ale przede wszystkim symbiozę zachowaną między brzmieniem instrumentów a wokalami. PM-10 dysponuje szybkim, zwinnym, konturowym basem, ale jednocześnie zapuszczającym się w razie potrzeby tak nisko, jak tego wymaga odtwarzany w danej chwili materiał dźwiękowy. W zakresie niskich tonów nie pojawia się żadna nadinterpretacja ani podkolorowania – bas prezentowany jest w najczystszej postaci. Z kolei średnie tony okazują się otwarte, spójnie zgrane z basem i górą pasma, pozwalając prezentować dźwięk jako całość, a nie oderwane od siebie zakresy, różniące się między sobą konsystencją, plastyką czy kolorytem – Marantz prezentuje niezwykle spójny przekaz z jednorodną fakturą brzmieniową w całym odtwarzanym paśmie, co jeszcze nie tak dawno było nie do pomyślenia w przypadku amplifikacji klasy D.

Warto wiedzieć

PM-10 w ofercie marki Marantz pełni funkcję wzmacniacza idealnego, zwłaszcza jeśli chodzi o najważniejszą rolę, jaką powierza się tego typu urządzeniu, a mianowicie wzmocnienie sygnału pochodzącego ze źródła. Marantz postawił jasno sprawę odnośnie do funkcji pełnionej dla każdego z komponentów tego referencyjnego zestawienia, bowiem to właśnie odtwarzacz SA-10 ma być tutaj swego rodzaju źródłem zdolnym przetwarzać wszelkiego rodzaju formaty, natomiast wzmacniacz został skonstruowany tak, żeby skupić się na tym, co najważniejsze, a więc na wzmocnieniu sygnału. Taki podział ról wydaje się uzasadniony tym bardziej, że PM-10 poniekąd mieści w sobie autonomiczne jednostki zarówno w obszarze stopnia przedwzmacniacza, jak i samych stopni końcowych, będąc w stanie osiągać dźwięk z cechami typowymi właśnie dla dzielonych systemów – dorzucenie modułów obsługi bezprzewodowej i innych "dodatków" mogłoby wpłynąć negatywnie na cały projekt.

Podsumowanie

Z PM-10 jest jak z nowymi silnikami, jeszcze nie tak dawno wprowadzonymi do Formuły 1 – jest na wskroś nowoczesny i w pełni czerpie z najefektywniejszych technologii, za to z jedną zasadniczą różnicą, brzmi o niebo lepiej od mało ekscytującego dźwięku generowanego przez współczesne jednostki napędowe Formuły 1. Amplifikacja klasy D została w tym przypadku zaimplementowana w wyjątkowo udanym i zgranym pakiecie, dając w efekcie nie tylko poczucie ogromnej mocy, ale przede wszystkim obcowania z brzmieniem kompletnym. Wynikającym z wielu cech, jakimi najczęściej dysponują bezkompromisowe, hi-endowe zestawienia, ważące krocie ze względu na sporą masę samego układu zasilającego, muszącego sprostać sporemu poborowi mocy przy jednocześnie znacznie niższej sprawności samych stopni końcowych. Niewątpliwie Marantz wykonał duży krok w kierunku spopularyzowania tego typu amplifikacji w urządzeniach referencyjnych.

Werdykt: Marantz PM-10

★★★★★ Na wskroś nowoczesna jednostka imponująca niesamowitymi osiągami w zakresie wydajności prądowej i mocy, zachowując gabaryty i masę przeciętnego wzmacniacza. Takie osiągi z reguły oferują sporej wielkości monobloki, naturalnie jeśli mówimy o klasie AB, nie wspominając już o klasie A