Monrio Asty Line + MP 11

Monrio Asty Line + MP 11

Po kilku latach nieobecności na polskim rynku ponownie wraca elektronika firmy Monrio. Testujemy przedwzmacniacz i monobloki tego włoskiego producenta

  • Data: 2016-07-22

W trakcie mojej wieloletniej już przygody z audio miałem okazję kilkukrotnie obcować z produktami włoskich projektantów i konstruktorów. Do tej pory najczęściej były to uznane na świecie konstrukcje głośnikowe, takie jak świetnie wykonane, legendarne Sonus faber czy Diapason. Nie brakowało też elektroniki, do dziś z rozrzewnieniem wspominam przetwornik cyfrowo-analogowy Audionemesis DC-1. Ten ostatni miał sporo wspólnego z testowaną właśnie elektroniką Monrio. Poza krajem pochodzenia był to wspólny (wówczas) przedstawiciel tych zacnych marek na nasz kraj, nieistniejąca już firma Voxal z Łodzi. Po wielu latach nieobecności Monrio powróciło na nasz rynek za sprawą nowego dystrybutora, którym jest Manufaktura Smaku prowadzona przez pana Romana Gajewskiego.

Początki firmy Monrio sięgają 1991 roku, w którym to powstał pierwszy wzmacniacz o symbolu 202. Odniósł on duży sukces rynkowy, co pozwoliło rozwinąć firmie skrzydła. Właściciel firmy, pan Giovanni Gazzola, zanim zdecydował się przedstawić swój własny projekt, pobierał w latach 1985–1992 praktyki u legendarnego Stana Curtisa. Nie były to lata stracone, a wiedza wówczas zdobyta plus późniejsze własne doświadczenia owocują po dziś dzień. Przyznam, że o produktach Monrio wielokrotnie słyszałem, ale osobiście nie miałem możliwości bliżej się z nimi zapoznać. A zatem Monrio Asty Line oraz monobloki firmowe MP 11 są pierwszymi przedstawicielami tej firmy, które trafiły do mnie na testy.

Budowa

Przedwzmacniacz jest hybrydą i posiada na swoim pokładzie lampę 6922 (opcjonalnie E88CC), co oczywiście odciska swoje piętno na dźwięku tego urządzenia. Doboru wszystkich komponentów dokonano po wielu sesjach odsłuchowych, także w gronie znajomych konstruktora. Front urządzenia został wykonany z grubego płata aluminium, który zdobią zagłębiona w podfrezie plakietka z symbolem firmy i umieszczona bezpośrednio pod nią dioda. Na przednim panelu znajdziemy przełączniki hebelkowe odpowiedzialne za włączenie urządzenia oraz jego wyciszenie, a także dwie rozmieszczone symetrycznie gałki. Lewa z nich służy do wyboru źródła dźwięku, prawa to tradycyjne pokrętło głośności. Tył przedwzmacniacza wygląda zupełnie zwyczajnie, znajdziemy na nim tradycyjnie rozmieszczone wejścia RCA i XLR oraz gniazdo sieciowe.

Monobloki MP 11 wyglądają nader skromnie i filigranowo. Front z grubego aluminium jest niewielki. Na nim znajduje się centralnie umieszczony przycisk, budzący urządzenie do życia, nad którym umieszczono diodę wskazującą na pracę urządzenia oraz firmowy znaczek. Tylny panel zawiera tylko niezbędne gniazdo sieciowe z wyłącznikiem, trzpienie głośnikowe oraz jedno wejście RCA. Mimo purystycznego wyglądu urządzenie może się podobać. Nie każdy przecież lubi kapiące złotem zawijasy, przekombinowane wzornictwo i błyszczące powierzchnie.

Dźwięk

Jak zwykle w przypadku konstrukcji dzielonych, test podzieliłem na kilka sesji. Na początku, wspólnie z Krzysztofem – zaprzyjaźnionym audiofilem, który często towarzyszy mi w odsłuchach i służy swoją opinią, słuchaliśmy kompletu firmowego Monrio, a więc przedwzmacniacza wraz z monoblokami. W związku z tym, że były to nowe urządzenia, musieliśmy zadbać o ich solidną rozgrzewkę. Ale już nawet ten "wstępny" odsłuch zdradzał pewne cechy brzmieniowe i ogólny charakter tych urządzeń. Wspólny mianownik nowej elektroniki to nerwowość i szorstkość oraz brak precyzyjnego ustawienia instrumentów w przestrzeni. Dźwięk, jaki można było usłyszeć tuż po wpięciu urządzeń do gniazdka, był już otwarty i żywszy, jednak jeszcze zbyt mało wypełniony i za lekki. To oczywiście normalne cechy urządzenia dopiero co wyciągniętego z kartonu. Dopiero w miarę upływu czasu wszystkie parametry dźwięku wyraźnie się poprawiają.

Podczas odsłuchów oprócz systemu Monrio korzystaliśmy jeszcze z następujących urządzeń: DAC Mytek, końcówki mocy Audionet AMP1, preampu Audionet PRE1V2 z zewnętrznym zasilaczem EPS oraz kolumn Zoller Solution.

Po długim wygrzewaniu nie zasiedliśmy jednak do odsłuchu tych urządzeń w zestawieniu firmowym, na początek postanowiliśmy sprawdzić każde z nich oddzielnie, łącząc je z komponentami innych producentów. Tak więc przedwzmacniacz Asty Line połączyliśmy z końcówką mocy Audionet AMP 1. W stosunku do firmowego, kompletnego zestawienia Audioneta dźwięk zyskał na masie i wypełnieniu. Barwa stała się bardziej nasycona, a kolory nabrały większej głębi. Wokal miodoustego Kurta Ellinga został dociążony, stał się bardziej obecny, głęboki, jednocześnie pozostawał czytelny. Takie oddanie barwy często rozmywa kontury i zmniejsza precyzję umiejscowienia punktów pozornych dźwięku w przestrzeni. Ten wypadek jest o tyle niezwykły, że nic takiego się nie stało, wręcz przeciwnie, wokal był bardziej namacalny. Dół pasma zaokrąglił się nieco, jednak nie wpłynęło to na głębokość zejścia i masę basu. Góra znacznie złagodniała, chociaż dla mnie było to o pół kroku za bardzo.

Przedwzmacniacz Monrio w zestawieniu z Audionetem zwiększył przyjemność ze słuchania jasno brzmiących płyt, szczególnie zyskały na tym ostro nagrane wokale, np. Patrici Barber. Wiele osób lubi taką pastelową, pozbawioną ostrości prezentację, jednak jest to kwestia indywidualnych preferencji. Wysokie tony pomimo lekkiego stonowania pozostały rozdzielcze. Jednak w tym zestawieniu zabrakło mi blasku, a dźwięk okazał się zbyt ciemny.

Potem przyszła pora na monobloki MP 11, które podpięliśmy do przedwzmacniacza Audionet PRE1V2 z zewnętrznym zasilaczem EPS. Pozostała część toru została taka sama, jak we wcześniejszych etapach testu. Już od pierwszych taktów muzyki naszą uwagę przykuła rozświetlona i detaliczna góra pasma. Czasami chciałoby się, żeby kolumny Zoller Solution miały więcej blasku i to właśnie wprowadził wzmacniacz Monrio. Po chwili skierowaliśmy uwagę na dolny zakres częstotliwości, który wypadał bardzo efektownie. Kontrabas schodził nisko i był świetnie kontrolowany, podobnie było z gitarą basową. Całość brzmiała bardzo dobrze, rozdzielczo, z doskonałym rozciągnięciem i wykopem. Średnica była bardzo przejrzysta, choć mniej wypełniona niż z końcówką Audioneta AMP1. Utwory fortepianowe ukazały te cechy bardzo precyzyjnie, energia kipiała przy każdym akordzie, czasami jednak brakowało nieco masy. Instrumenty perkusyjne zawarte w kolejnych nagraniach potwierdzały, że środkowa część pasma jest ekspresyjna, jednak mniej nasycona. Taki rodzaj prezentacji utwardza dźwięki, czyni je bardziej czytelnymi, osłabia jednak część wibracji i wybrzmień. Ta cecha spowodowała, że w zależności od nagrania raz było doskonale, innym razem gorzej. Duża przejrzystość i świetny kontur natarcia powodowały chwilami zbyt dużą agresję, brakowało odrobiny miękkości i delikatności. Takie doznania przypominają trochę jazdę samochodem. Jeśli mamy doskonałą nawierzchnię, to wszystko działa wspaniale, jeśli jednak przyjdą wyboje, to kończy się przyjemność, a zaczyna męka.

W ostatnim z planowanych spotkań z testowaną elektroniką wróciliśmy do pierwotnej, firmowej konfiguracji, czyli przedwzmacniacza i monobloków marki Monrio, do tego doszedł DAC firmy Mytek i kolumny Zoller Solution. Od pierwszej chwili odsłuchu stało się dla nas jasne, że te firmowe komponenty zostały stworzone, by się wzajemnie uzupełniać. Monobloki z mocnym basem, dokładną i konturową średnicą oraz błyszczącą górą zostały uzupełnione przedwzmacniaczem z wypełnioną, pastelową średnicą i delikatnymi wysokimi tonami. Konstruktor oraz właściciel marki, Giovanni Gazzola, z całą pewnością wiedział, co robi. Postawił na synergię swoich urządzeń i osiągnął wspaniałe rezultaty. System w całości gra w sposób otwarty, świeży i przejrzysty, o ładnej, barwnej średnicy. Jedynie mocniej zaakcentowane wysokie tony mogą niektórym przeszkadzać. Należy to po prostu uwzględnić przy doborze pozostałych składowych systemu. Możemy ewentualnie próbować zniwelować to za pomocą kabli - Cardas GR powinny załatwić sprawę. Muszę jednak zaznaczyć, że pomimo bardziej zaakcentowanej góry, ta części pasma jest wysokiej próby. Brzmienie w tym zakresie dzięki wysokiej rozdzielczości okazuje się na tyle czytelne, że bez wysiłku mogliśmy śledzić wszelkie niuanse i detale w nagraniach. Nie ma nic bardziej irytującego, niż "posklejane dźwięki". W tym wypadku nic takiego nie ma miejsca, bowiem wysokie tony bronią się jakością.

W Średnicy słychać zalety lampy znajdującej się w przedwzmacniaczu - kto kocha szklane bańki, ten będzie wiedział o co mi chodzi. Połączenie gładkości ze szlachetnymi wybrzmieniami, to właśnie magia lampy, której tak wielu pożąda. Monobloki dodały do tego trochę pazura, co pozytywnie wpłynęło na zwiększenie ataku.

Niskie tony są plastyczne i zwinne zarazem, i co ważne, słyszymy je już przy niewielkich poziomach głośności. Wiele wzmacniaczy gra świetnie, gdy przekręcimy zdecydowanie gałkę głośności w prawo, jednak emocje opadają przy bardziej intymnych odsłuchach. Natomiast MP 11 bardzo dobrze sprawdza się wieczorami, gdy zmuszeni jesteśmy słychać muzyki cicho. Przypominam sobie, że gdy testowałem Regę Elicit R o mocniej akcentowanej dolnej średnicy, to wieczorne audycje radiowe wypadały dobrze, ale gdy z głośników zaczynała płynąć muzyka, ta cecha stawała się wadą. Na szczęście Monrio porusza się żwawo w dole pasma, nie ograniczając go.

Scena kreowana przez ten zestaw jest dość duża i dobrze odwzorowana. Rozpoczyna się na linii głośników i rozwija się w głąb, by zaniknąć gdzieś w okolicach trzeciego planu. Wszystkie dzwoneczki, kastaniety i inne przeszkadzajki są doskonale słyszalne i zajmują precyzyjnie określone miejsce w przestrzeni. Owszem zdarzają się urządzenia jak np. Krell czy Jeff Rowland, które potrafią stworzyć większą scenę, ale kosztują znacznie więcej niż Monrio, a ponadto nie każdemu taka prezentacja odpowiada. Są przecież audiofile, ceniący sobie bliskość muzyków i solistów. Ponownie wspomnę o wzmacniaczu Regi. Tam wokalistka była na wyciągnięcie ręki, co prowadziło do bardziej intymnego kontaktu z nią, ale wiązało się też z pewnym powiększeniem źródła dźwięku, nosowym dociepleniem wokalu, a w przypadku instrumentów pogrubieniem strun gitary. Dlatego bardziej odpowiada mi scena kreowana przez testowany zestaw Monrio, bo choć mniejsza to jednak bardziej realistyczna.

Przekonaliśmy się, że komponenty Monrio świetnie się uzupełniają i oferują przyjemne w odbiorze, plastyczne i barwne brzmienie. Nie ma zatem większego sensu kupowanie tylko jednego z tych elementów i potem usiłowanie dopasowania do niego urządzenia innych producentów. Być może udałoby się trafić na takie, które stworzy z produktami Monrio synergiczne zestawienie, ale może to długo potrwać, a efekt jest trudny do przewidzenia. Po co zatem tracić czas, skoro można od razu zakupić system firmowy składający się z komponentów zaprojektowanych tak, żeby się wzajemnie uzupełniały. Jeśli więc charakter brzmienia zestawu Monrio wpisuje się w Państwa gusta, to jest to oferta ze wszech miar godna polecenia.

Podsumowanie

Testowany sprzęt mogę szczerze polecić wszystkim audiofilom i melomanom ceniącym sobie barwny i żywy dźwięk. Monrio nie zawiedzie wyrafinowaniem w malowaniu muzycznych pejzaży.

Na koniec chciałbym zapowiedzieć kolejny test sprzętu tej włoskiej marki – będzie to wzmacniacz zintegrowany Monrio MC206. Słucham go z dużym zdziwieniem, a przyczyny tego stanu podam już wkrótce...

Werdykt: Monrio Asty Line + MP 11

★★★★½ Ciekawa alternatywa dla nudnych, bezbarwnych wzmacniaczy. Monrio ma swój temperament, który skierowany we właściwą stronę za pomocą pozostałej części toru zapewni wiele muzycznych wrażeń