Musical Fidelity M3si

Musical Fidelity M3si

M3si jest najnowszą konstrukcją wśród średniej klasy wzmacniaczy z oferty Musical Fidelity – brytyjski producent dołożył wszelkich starań, aby ten model okazał się jeszcze lepszy od poprzednika bez literki "i" w nazwie

  • Data: 2015-10-06

Musical Fidelity za sprawą nowego polskiego dystrybutora coraz częściej gości na naszych łamach. Urządzenia tej marki wzbudzają na rodzimym rynku coraz większe zainteresowanie. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż ta brytyjska marka istnieje już od ponad 30 lat, ale w jej historii zdarzały się zarówno wzloty, jak i upadki. W ostatnich latach zapanował pewien bałagan w ofercie firmy, co świadczyło o zagubieniu szefostwa w kwestii dalszego kierunku rozwoju. Obecnie wydaje się, że Musical Fidelity najgorsze ma już za sobą, a portfolio firmy stało się bardzo klarowne i, co ważne, do oferty trafiło wiele nowych, ciekawych i pięknie wykonanych urządzeń. Musical Fidelity po latach eksperymentów nie tylko ujednolicił design poszczególnych urządzeń – teraz stały się one bardziej rozpoznawalne i kojarzone z marką Musical Fidelity za sprawą charakterystycznego designu i jakości wykonania. Postawiono także na nowoczesne technologie, m.in. montaż SMD.

Testowany wzmacniacz bazuje właśnie na technologii SMD, co jednocześnie daje pełny obraz jej możliwości w stosowaniu w różnorakich urządzeniach. M3si jest wzmacniaczem średniej klasy wyposażonym w szereg udogodnień, które zwłaszcza wśród urządzeń ze średniej półki cenowej stały się już niemal standardem. M3si ma zarówno wejście Phono dla gramofonów wyposażonych we wkładki magnetyczne typu MM, jak i cyfrowe asynchroniczne wejście USB obsługujące sygnał audio z komputerów przenośnych oraz stacjonarnych. Nie zabrakło również wyjścia z przedwzmacniacza czy też bezpośredniego wejścia na końcówki mocy (to uaktywnia się za pomocą przełącznika hebelkowego znajdującego się na tylnym panelu).

Jakość priorytetem

Musical Fidelity M3si prezentuje się z zewnątrz jak przystało na urządzenie kosztujące powyżej 6.000 złotych. Przedni panel odlano z metali lekkich, które wcześniej poddano precyzyjnej obróbce. Również umieszczone centralnie duże pokrętło regulacji głośności czy też drobne i płytkie przyciski wykonano z tego samego materiału co przedni panel – producent wyraźnie nie oszczędzał na jakości nawet tak drobnych elementów, dzięki czemu w oczach purystów przykładających wagę do detali M3si z pewnością znajdzie uznanie. Jedyne, co może wzbudzić lekki niedosyt, to pilot zdalnego sterowania, który zupełnie nie przystaje do pięknie wykonanego wzmacniacza. Szkoda, że nie możemy zastąpić go smartfonem lub tabletem z dedykowaną aplikacją, ale być może za jakiś czas producent zaoferuje takie rozwiązanie. Alternatywą może być pilot uniwersalny posiadający umiejętność "uczenia się" sterowania różnymi urządzeniami. Przez przypadek odkryłem, że pilotem od Hegla H80 można regulować poziom głośności Musical Fidelity M3si, bardzo możliwe, że również piloty od innych urządzeń będą współpracowały z tym wzmacniaczem.

Przedni panel występuje w dwóch wersjach – czarnej i srebrnej. Natomiast reszta obudowy niezależnie od wersji kolorystycznej przedniego panelu pozostaje czarna. Tył wzmacniacza wyposażono w komplet 4 par analogowych niezbalansowanych wejść RCA, przy czym jedno z nich może działać w dwóch trybach – jako zwykłe wejście analogowe lub też jako wejście bezpośrednie do stopni końcowych, na przykład sterowane za pośrednictwem zewnętrznego procesora kina domowego lub też przedwzmacniacza stereo. M3si może również obsłużyć gramofony z wkładkami typu MM, ponieważ wyposażono go w przedwzmacniacz Phono. Z kolei wyjście z przedwzmacniacza może okazać się przydatne, kiedy eksperymentujemy na przykład z różnego rodzaju końcówkami mocy, tranzystorowymi bądź też lampowymi, w poszukiwaniu określonego stylu brzmienia. Miłośnicy muzyki odtwarzanej za pośrednictwem laptopów czy też komputerów stacjonarnych również nie powinni się czuć zawiedzeni, ponieważ M3si wyposażono w cyfrowe asynchroniczne wejście USB, będące w stanie obsłużyć sygnał 96kHz/24-bit. Wnętrze podporządkowane jest naturalnie montażowi SMD – duża drukowana płytka pokrywa około 75% wewnętrznej powierzchni, a na niej zarówno w sekcji wzmacniacza, jak i przedwzmacniacza oraz w torze cyfrowym obsługującym wejście USB znalazły się mikroskopijnej wielkości elementy elektroniczne. Zasilanie dostarczane jest do wzmacniacza i przedwzmacniacza oraz innych obwodów za pomocą oddzielnych dla poszczególnych sekcji odczepów z napięciem wychodzącym z toroidalnego transformatora. Naturalnie wysokoprądowy tor dostarczający prąd do tranzystorów pracujących w stopniach końcowych składa się z grubych ścieżek o małej impedancji – całość układu zasilania zrealizowano tak, aby był on jak najbliżej tranzystorów mocy, co w znacznym stopniu przyczynia się do redukcji strat związanych z rezystancją. W sekcji wysokoprądowej można znaleźć przede wszystkim zintegrowany mostek prostowniczy oraz baterie składającą się z czterech dużych kondensatorów elektrolitycznych (każdy o pojemności 10.000?F, na napięcie 60V). Również przedwzmacniacz (pracuje w klasie A) otrzymuje napięcie z oddzielnego toru zasilającego, ale też uzupełnionego o stabilizatory napięcia. Regulacja głośności odbywa się w oparciu o potencjometr ślizgowy, którym to dopiero sterowany jest aktywny układ w postaci scalaka PGA23201 od Burr Browna i to tam dokonywana jest cała operacja na sygnale. W sekcji cyfrowej obsługującej wspomniane wejście USB w sąsiedztwie rezonatora kwarcowego i cyfrowego odbiornika znalazł się przetwornik cyfrowo-analogowy Burr Brown PCM1781, a tuż za nim w sekcji analogowej wzmacniacz operacyjny 77533. Z kolei w stopniach końcowych lewego i prawego kanału pracują tranzystory mocy marki Sanken (po parze STDO3N+STDO3P na kanał). Uwagę zwraca również zaawansowany konstrukcyjnie i mocno rozbudowany filtr sieciowy, znajdujący się tuż za wejściem IEC. Tak więc stosowanie listwy filtracyjnej w przypadku tego konkretnego wzmacniacza nie jest niezbędne i bezwarunkowe, aby urządzenie zabezpieczyć czy też uzyskać lepszy dźwięk – jedyne, co bym sugerował, to zastąpienie fabrycznego kabla nawet jakimś podstawowym ekranowanym modelem znanej marki.

Zaskakujący i ujmujący

Testowany wzmacniacz łączy w sobie jednocześnie dwie rzadko spotykane cechy, a mianowicie potęgę brzmienia z delikatnością objawiającą się fantastyczną prezentacją najsubtelniejszych niuansów, zwłaszcza w zakresie wysokotonowym. Musical Fidelity należy do konstrukcji przykuwających od razu uwagę słuchacza. Naturalnie wiele zależy od zastosowanych kolumn. Podczas sesji odsłuchowych podłączyłem do M3si najpierw stonowane w charakterze kolumny Castle Knight 5, a następnie Klipsch RP-260F będące wulkanami dynamiki. Niezależnie od tego, które kolumny grały, dźwięk miał wyraźne cechy stanowiące o mocnym charakterze tego wzmacniacza, mającego nie tyle decydujący, ile znaczący wpływ na efekt brzmieniowy. Naturalnie jedne kolumny mogą pewne cechy uwypuklić, a inne złagodzić, ale w ostatecznym rozrachunku wielu słuchaczy może odczuć wyraźny wpływ tego wzmacniacza na styl brzmienia prezentowany przez dany zestaw stereo. To z kolei może okazać się pomocne, zwłaszcza dla osób poszukujących określonego typu brzmienia, które chcą za wszelką cenę uzyskać, będąc już w posiadaniu konkretnych zestawów głośnikowych. M3si wydaje się znakomitą propozycją przede wszystkim dla łowców detali i szczegółów w muzyce – podczas odsłuchu wykorzystałem kilka płyt z muzyką pełną subtelnych niuansów. Zarówno z Dead Can Dance, jak i kilkoma albumami Mike'a Oldfielda M3si był w stanie ukazać piękno tych płyt drzemiące właśnie w skomplikowanej i pełnej mikrodźwięków strukturze. Idę o zakład, że technologia SMD wykorzystywana w urządzeniach Musical Fidelity ma na to wpływ, bo podobne odczucia miałem podczas odsłuchu odtwarzacza CD M3scd, który również oferował czyste jak łza, klarowne brzmienie pełne detali i szczegółów. Montaż poszczególnych podzespołów w technologii SMD charakteryzuje się znacznie niższą impedancją w stosunku do konwencjonalnych układów. Wydaje się też, że konstruktorzy z Musical Fidelity opracowali proces produkcji w tej technologii niemal do perfekcji i to właśnie znajduje przełożenie na takie, a nie inne walory dźwiękowe urządzeń projektowanych przez Brytyjczyków. Również słuchając za pośrednictwem M3si jazzu, moje uszy otrzymywały pełną skalę informacji – nagrania miały w sobie tę otoczkę, liczyły się detale, a przestrzeń była ich pełna, co dodatkowo potęgowało wrażenie ponadprzeciętnie bogatego przekazu. Szczególnie mocno do gustu przypadło mi to, w jaki sposób M3si zaprezentował dźwięk talerzy perkusyjnych – okazało się ono mocno zróżnicowane, a każde nawet najsubtelniejsze muśnięcie przez perkusistę było prawidłowo zaakcentowane. Wrażenie to z pewnością potęgowały znakomite tubowe przetworniki w kolumnach amerykańskiego Klipscha, ale z drugiej strony znam świetnie te kolumny i wiem, że jeśli nie otrzymają ze wzmacniacza określonej ilości informacji, to po prostu ich nie usłyszymy. Z kolei z kolumnami Castle brzmienie cechowało się intensywniejszym kolorytem, zwłaszcza w zakresie średnich tonów. Ale tak naprawdę nie to najbardziej przyciągnęło moją uwagę podczas odsłuchu w zestawieniu M3si z kolumnami marki Castle. Bo M3si dysponuje sporym zapasem mocy i to ostatecznie zadecydowało o tym, że Castle zabrzmiały bardziej energicznie i miały znacznie większy potencjał w basie, zwłaszcza pod względem kontroli, niż zwykle ma to miejsce podczas łączenia z innymi wzmacniaczami. Z jednej strony M3si potrafi pokazać fantastyczną przejrzystą górę pasma, a z drugiej strony ma zdolność do reprodukcji basu z prawidłową kontrolą w pełnym jego zakresie i w zasadzie z nieograniczoną dynamiką. W bezpośrednim porównaniu dorównywał nawet pod tym względem Heglowi H80. Ale należy pamiętać, że zjawiskowo brzmiący H80 jest też droższą konstrukcją. Jeśli idzie o zakres niskich tonów, to Musical Fidelity nieznacznie odstawał od Hegla pod względem barwy. Muszę jednak podkreślić, że norweski wzmacniacz w swojej cenie jest absolutnie referencyjną konstrukcją i sam fakt, że M3si stając w szranki z H80, wypadł tylko nieznacznie gorzej, zasługuje na szczególną uwagę i świadczy o jego klasie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę cenę urządzenia. M3si brzmi krystalicznie czysto, wobec czego to właśnie wysokie tony wydają się tutaj faworyzowane – po prostu poszczególne delikatne dźwięki wydają się obnażone i nie sprawiają wrażenia, jakby znajdowały się za mgiełką. Nie ma to jednak wpływu na to, że ten brytyjski wzmacniacz moglibyśmy odebrać jako mniej czytelny w zakresie średnicy, mimo że nie jest on w tym przedziale częstotliwości tak bardzo otwarty. Mimo wszystko zakres średnich tonów ładnie wtapia się w ogólną estetykę brzmienia i sprawia wrażenie płynnie przechodzącego zarówno w górne, jak i dolne rejestry. Być może średnica delikatnie odsuwa się w cień za sprawą przejrzystej góry pasma czy też potężnego basu, ale z drugiej strony kiedy tylko pojawiały się w tym zakresie jakieś instrumenty, nie mogłem narzekać na ich niedostateczne wypełnienie. Trąbka i saksofon miały w sobie blask i były dostatecznie nasycone w alikwoty, a dźwięk w zakresie średnich tonów nie sprawiał wrażenia nadmierne osuszonego czy też przesadnie oziębionego i sterylnego. Pod kątem temperatury barw Musical Fidelity zachowywał się jak na tranzystor średniej klasy przystało, a więc niczego nie ocieplał ani nie pogrubiał – zakres średnich tonów brzmiał neutralnie, co nie faworyzowało szczególnie jakiegoś gatunku muzycznego. M3si nadaje się po prostu do odtwarzania każdej muzyki i z tej roli wywiązuje się nadzwyczaj dobrze. Natomiast nieznaczny wpływ na kształt brzmienia przyszły użytkownik może mieć poprzez odpowiednio dobrane kolumny, prezentujące określony styl brzmienia. M3si nie jest jednak bezpłciowo brzmiącym wzmacniaczem i z pewnością narzuca kolumnom swój styl brzmienia i charakter.

Podsumowanie

M3si w swojej kategorii cenowej okazał się wzmacniaczem oferującym szczegółowe brzmienie o wręcz krystalicznej czystości i potężnym, dobrze kontrolowanym basie. Ten brytyjski wzmacniacz ma spory potencjał w zakresie oddawanej mocy i daje poczucie pełnego panowania nad kolumnami, niezależnie od tego, z jakimi przyjdzie mu współpracować. Obojętnie czy są to łatwe w napędzeniu zespoły głośnikowe cechujące się wysoką efektywnością, czy też te mniej skuteczne, potrzebujące większych dawek prądu, Musical Fidelity zawsze trzyma fason i nie pozwala wyprowadzić się z równowagi. Znajdujący się na pokładzie M3si przetwornik cyfrowo-analogowy obsługujący wejście USB znakomicie sprawdzi się w roli zewnętrznej karty dźwiękowej dla cyfrowego sygnału podawanego z komputera – brzmienie z nieskompresowanych plików okazało się satysfakcjonujące i zdecydowanie wyższej klasy niż to wypuszczone z komputerowej karty dźwiękowej za pośrednictwem wyjść analogowych. Mówiąc krótko, świetny wzmacniacz za niewygórowane pieniądze.

Werdykt: Musical Fidelity M3si

★★★★½ Bardzo dobry stosunek jakości brzmienia do ceny; docenią go osoby o wyrobionym guście muzycznym