SPEC RSA-717 EX

SPEC RSA-717 EX

Gdy za wzmacniacze pracujące w klasie D biorą się Japończycy, jest szansa, że osiągną one poziom, który pozwoli przestać je traktować jak z założenia rozwiązanie niższej klasy

  • Data: 2016-09-13

Pisałem już o tym nieraz i na pewno powtórzę to jeszcze wiele razy w przyszłości – mam słabość do japońskich urządzeń audio. Większość z tych, których miałem okazję słuchać, grało nie dość że obiektywnie znakomicie, to na dodatek tak, jak lubię. Wynika to z faktu, iż Japończycy mają serce do muzyki oraz wrażliwość i uszy, które pozwalają im nie tylko zakładać, ale i faktycznie osiągać brzmienie angażujące, sięgające do kwintesencji samej muzyki i jej wykonania. Nigdy nie ukrywałem również, że moimi faworytami są urządzenia lampowe, szczególnie SET-y (Single Ended Triode), choć produkty AudioTekne udowodniły mi, że i urządzenia push-pull mogą grać genialnie. I nie jestem jedynym, który kocha brzmienie kultowych triod, takich jak 300B, 2A3 czy 45-tka. Wiele osób pała jednakże do wzmacniaczy opartych na bańkach próżniowych, dysponujących jedynie niewielką mocą, wyłącznie miłością czysto platoniczną. Problemem jest budowa kompletnego systemu, który pokaże cały potencjał takiego wzmacniacza. Rzecz głównie w kolumnach.

Oczywiście można znaleźć odpowiednie na rynku, ale po pierwsze zwykle są one dość drogie, po drugie najczęściej duże, by nie rzec wielkie. I to już wystarczy, by zniechęcić wielu potencjalnych posiadaczy takich wzmacniaczy, którzy westchną – oj chciałoby się mieć wzmacniacz grający jak to 300B, ale o dużo wyższej mocy... Jest co prawda kilka triod, które mogą oddać nawet po 20–30W na kanał (z jednej lampy – choćby 211 czy GM70), buduje się też wzmacniacze PSE (Parallel Single Ended, czyli z dwoma lampami na kanał pracującymi równolegle – stąd to dalej wzmacniacz single ended, ale o mocy zwykle dwa razy wyższej), ale po pierwsze to jeszcze nie wystarczy do napędzenia każdych możliwych kolumn (choć wybór użytkownika takiego wzmacniacza jest już dużo większy), a po drugie takie wzmacniacze są wielkie i ciężkie. A większość osób nie może postawić w salonie 100kg kolosów, grzejących niczym kaloryfer, choćby nie wiem jak pięknie żarzyły się lampy na ich pokładzie.

Jakimś rozwiązaniem są wzmacniacze tranzystorowe pracujące w klasie A, brzmieniowo najbardziej wśród konstrukcji tranzystorowych zbliżone do lamp. Tyle że one również nie oferują wysokich mocy, bo ich efektywność jest bardzo niska i większość prądu jest tracona w postaci ciepła. Stąd modele, które oferują uczciwe, powiedzmy, 50W mocy na kanał są wielkimi, ciężkimi kolosami, które na dodatek bardzo mocno się grzeją. Słowem – to jakaś opcja (bardzo dobra dla tych, którzy kochają brzmienie lamp, ale z jakiejś przyczyny nie chcą wzmacniaczy z lampami na pokładzie i są gotowi zaakceptować wielkość i masę), ale ciągle daleka od czegoś, co można by uznać za rozwiązanie dla każdego.

I tu na scenę wchodzi firma SPEC, a jakże, z Japonii, której twórcy postawili sobie za zadanie stworzenie wzmacniacza tranzystorowego grającego jak (a może i lepiej niż) ulubiona lampa pana Shirokazu Yazaki (współtwórcy SPEC-a) – DA30. Wzmacniacza (właściwie powinienem użyć liczby mnogiej, bo oferta jest już całkiem spora) pracującego w klasie D, analogowej klasie D dodam jeszcze. Czy to w ogóle możliwe? Wzmacniacze w klasie D mnie osobiście nie przekonują. Potrafią zaoferować bardzo dobrą dynamikę, czystość i transparentność dźwięku, nawet wysoką szczegółowość, no i, jeśli trzeba, ogromną moc przy małych rozmiarach. To sprawdza się np. w subwooferach czy modułach aktywnych kolumn. Ale jednego, czego nie potrafią – podkreślam, że to moja prywatna opinia – to zagrać angażująco, bo są, jak dla mnie, w większości ubogie barwowo i płaskie emocjonalnie. Jednym z bardzo niewielu wyjątków, jakich miałem okazję posłuchać, był maluszek japońskiej firmy Flying Mole, którego recenzowałem bodaj 7 lat temu. Wprawdzie nie dysponował jakąś szczególną mocą, ale grał naprawdę fajnie, przypominając mi w niejednym aspekcie lampę. Innym, recenzowanym bardziej współcześnie wyjątkiem był wzmacniacz niemieckiego Lindemanna, który może klimatu aż takiego, jak SET-y nie tworzył, ale lista jego zalet była naprawdę długa i w odpowiednim towarzystwie tworzył już wciągający, ekspresyjny spektakl muzyczny. Także produkty polskiej firmy Audiomatus, zwłaszcza zestawione z lampowym przedwzmacniaczem i muzykalnym źródłem, mają do zaoferowania naprawdę dużo przy bardzo umiarkowanej cenie. Niemniej żadne z tych urządzeń nie oferowało aż tak bliskiego, emocjonalnego kontaktu z muzyką, jak SET wysokiej klasy, choć różnica nie była wcale tak wielka.

Gdy testowałem ten pierwszy wzmacniacz (Flying Mole), marki SPEC jeszcze nie było nawet na rynku. Pojawiła się bowiem w 2010 roku ze swoim pierwszym produktem, wzmacniaczem zintegrowanym RSA-F1. Ja zwróciłem na nią uwagę 2–3 lata później z racji założeń, o których głośno mówią jej twórcy (wspomnianych już powyżej) – ich wzmacniacze w analogowej klasie D mają brzmieniem naśladować, albo nawet przewyższać klasą wzmacniacze lampowe. Oczywiście za słowami czy nawet przekonaniem twórców (którzy zwykle nie są do końca obiektywni w kwestii własnych "dzieci") nie zawsze idzie potwierdzenie w praktyce, ale bardzo chciałem się o tym przekonać na własne uszy. Kolejnym elementem zachęcającym mnie do kontaktu z produktami tej marki był ich wygląd – to jeden z elementów, o które Japończycy zwykle bardzo dbają, dopracowując najmniejsze nawet szczegóły swoich konstrukcji. Obudowy SPEC-a to połączenie aluminium i drewna – na zdjęciach wyglądają ślicznie, a w naturze jeszcze lepiej. Mamy więc nieduży, dość lekki (7kg) wzmacniacz, który dla obciążenia 4Ω potrafi dostarczyć 100W na kanał (50W dla 8Ω), którego twórcy kierują się ideą stworzenia wzmacniacza tranzystorowego grającego niczym rasowa lampa. Słowem – marzenie wielu miłośników muzyki.

Budowa

SPEC RSA-717EX to najmniejszy, otwierający ofertę wzmacniacz zintegrowany oferowany przez tego japońskiego producenta. I jest to rzadko dziś spotykany rodzaj urządzenia wyspecjalizowanego – na jego pokładzie nie znajdziecie Państwo zintegrowanego DAC-a, przedwzmacniacza gramofonowego, Wi-Fi, Bluetootha, streamera ani żadnych innych dodatków. Z jednej strony są one przydatne – fajnie mieć urządzenie all-in-one, ale z drugiej mają one jakiś, mniejszy bądź większy, ale zawsze negatywny wpływ na brzmienie wzmacniacza. Japończycy to zwolennicy prostoty w urządzeniach audio – eliminują więc wszystko co zbędne, a zwłaszcza elementy, które mogłyby negatywnie wpływać na brzmienie. Dlatego wychodzą z założenia, że lepiej stworzyć urządzenia wyspecjalizowane.

Wykonanie tego "malucha" jest równie znakomite jak i wyższych modeli, choć producent, by zaoferować najtańszy model, musiał poczynić pewne oszczędności. Obudowę wykonano z aluminium, a boczne ścianki oraz nóżki z drewna (w droższych modelach również na spodzie wzmacniacza montuje się drewnianą płytę, której zadaniem jest dodatkowe tłumienie wibracji). Dwie przednie nóżki to integralne części przedłużonych w tych miejscach bocznych ścianek, a jedynie tylna (bo wzmacniacz spoczywa na trzech) to osobny element przymocowany do spodu wzmacniacza. Na przedniej ściance umieszczono dwie nieduże gałki – pokrętło regulacji głośności i selektor wejść, dwa przełączniki hebelkowe – główny włącznik oraz przełącznik pozwalający włączyć/wyłączyć wyjście głośnikowe, a także wyjście słuchawkowe na (niestety) małego jacka. Główny włącznik jest dość specyficzny, bo by zmienić jego pozycję, należy go najpierw pociągnąć do siebie – inaczej ani drgnie. Na tylnej ściance znalazło się gniazdo zasilania, wyjścia głośnikowe, trzy wejścia liniowe (RCA) oraz jedno wejście zbalansowane (XLR). Ciekawostką jest wyjście na odbiornik zdalnego sterowania. Wzmacniacz nie jest bowiem wyposażony w pilota, ale istnieje możliwość dokupienia zewnętrznego odbiornika i pilota RSR-1 (nie było go w zestawie i z tego co wyczytałem, ma ograniczoną funkcjonalność). Wzmacniacz prezentuje się... ślicznie – to chyba najlepsze określenie, każdy szczegół jest dopracowany, pięknie wykonany, a połączenie aluminium z drewnem wygląda bardzo elegancko.

Jakość brzmienia

Co ciekawe, pierwszą cechą brzmienia, która przyciągnęła moją uwagę, była przestrzenność grania. To raczej rzadkość w przypadku wzmacniaczy tranzystorowych, wskazująca od razu, że konstruktorzy tego urządzenia nie rzucają słów na wiatr mówiąc, iż wzorowali się na dźwięku wzmacniaczy lampowych. W przypadku tego SPEC-a rzecz nie tyle w szerokości sceny, ile w jej głębokości i plastyczności. O ile bowiem jej szerokość nie zachwyca, gdyż w przypadku większości nagrań nie wychodzi poza rozstaw kolumn, o tyle już głębokość sceny należy uznać za spektakularną.

Nietrudno było (choć zależało to oczywiście od nagrania) o wrażenie, że tylne plany znajdują się daleko za ścianą, w następnym pokoju, wyraźnie pokazane były relacje przestrzenne między źródłami pozornymi oraz trójwymiarowość tychże źródeł. Co ciekawe i pokazujące duże możliwości tego urządzenia, ilość detali daleko w głębi sceny była zaskakująco wręcz duża. I owszem, pierwszy plan jest jeszcze lepiej pokazany, z jeszcze większą ilością detali i niuansów, ale to, co działo się z tyłu, ustępowało frontowi nieznacznie. W wielu nagraniach jazzowych z tyłu lokowana jest perkusja – im lepsze nagranie puszczałem, tym więcej drobnych elementów tejże było słychać, tym lepsze było różnicowanie, tym lepiej obrazowana była różnorodność dźwięków, jakie mistrzowie tego instrumentu potrafią z niego wydobywać. Dodajmy do tego bardzo dobre obrazowanie źródeł pozornych. Byłoby przesadą napisać, że było ono równie dobre jak z wysokiej klasy SET-ów, ale na pewno lepsze niż z wielu, by nie rzec wręcz z większości, tranzystorów. Każdy instrument czy wokalistka/wokalista miał dobrze pokazane, trójwymiarowe, mające masę ciało. Może nie aż tak namacalnie, jak w przypadku wzmacniaczy opartych na triodach, ale różnica nie była wcale tak duża. Sposób ich pokazywania był nieco inny – lampy zwykle stawiają na wypełnienie trójwymiarowych źródeł i to właśnie przez ich masę, pełność stwarzają wrażenie namacalności, obecności instrumentów czy wokalistów w pokoju. SPEC precyzyjniej natomiast rysował ich obrys, nieco (ale tylko nieco) gorzej je wypełniając. Osiągał w ten sposób podobny efekt obecności muzyków w pokoju, choć wykorzystywał do tego nieco inne środki.

RSA-717EX to także wzmacniacz precyzyjny. Akurat w tym względzie przypomina dobre konstrukcje w klasie D, co pokazuje, że konstruktorzy nie próbowali "na ślepo" naśladować lampy, ale wykorzystali też mocne strony tego typu konstrukcji. Tu wszystko jest dobrze poukładane – plany, źródła pozorne, odległości. Dźwięk jest szczegółowy, czysty i transparentny, ale jednocześnie naturalny. Nie jest idealnie neutralny, co z mojego punktu widzenia jest zaletą, nie brzmi bowiem zimno, bezdusznie. Temperatura tonalna to raczej takie +0,5 stopnia – słowem odbieramy to jako prawie neutralne granie, ale jednak po dodatniej stronie skali, a dzięki temu nigdy nie zimne. I nawet jeśli nazwać to delikatnym ociepleniem, to dźwięk, jak wspomniałem, pozostaje czysty i transparentny, a i ilość detali jest ponadprzeciętna. Te cechy sprawiają, że granie SPEC-a można nazwać na pewno bardziej analitycznym niż w przypadku wzmacniaczy lampowych. Da się tu, bez większego wysiłku, śledzić grę wybranego muzyka, przyjrzeć jej się z bliska, że tak to ujmę. Może jako narzędzie studyjne do wykrywania najdrobniejszych nawet błędów w nagraniu ten japoński wzmacniacz by się do końca nie sprawdził (przez to niewielkie, ale jednak obecne ocieplenie), ale ci, którzy lubią czasem analizować grę poszczególnych muzyków czy studiować nagrania pod kątem sposobu ich realizacji, będą mieli z niego pociechę.

Jedną z cech, których nie można odmówić wzmacniaczom w klasie D, jest dynamika, zwłaszcza w skali makro. To dlatego (oprócz niewielkich rozmiarów i wysokiej efektywności) używa się ich w subwooferach. SPEC pod tym względem nieco obiega od takiego stereotypu. Po pierwsze ma do pokazania dużo więcej w zakresie mikrodynamiki, tych niewielkich zmian na poziomie poszczególnych instrumentów, tak istotnych dla realizmu prezentacji. I to jego duży plus. Nieco, podkreślam, nieco ustępuje natomiast typowym przedstawicielom swojej klasy w zakresie eksplozyjności makrodynamiki. Tu choćby wspomniany wcześniej Lindemann miał więcej do powiedzenia. Rzecz przede wszystkim właśnie w owej natychmiastowości ataku, dzięki której nagłe skoki dynamiki robią tak duże wrażenie. Proszę mnie dobrze zrozumieć – SPEC w tym względzie dorównuje większości wzmacniaczy tranzystorowych i przewyższa sporą część lampowych, ale najlepszym wzmacniaczom w klasie D nieco ustępuje. Potrafi natomiast świetnie prowadzić tempo i rytm – czy to na wielu przesłuchanych bluesowych albumach, czy krążkach Marcusa Millera, czy w końcu na AC/DC słychać to było doskonale. Przewaga testowanego urządzenia nad typowym wzmacniaczem w tej klasie po raz kolejny zaznacza się natomiast, gdy posłucha się nagrań z dużym udziałem choćby kontrabasu czy fortepianu. RSA-717EX lepiej różnicuje niskie tony, oferuje szerszą paletę barw, opiera swoje granie nie tylko na potędze i szybkości basu oraz jego równym prowadzeniu, ale i jego różnorodności i wypełnieniu. To właśnie, moim zdaniem oczywiście, słabość tej klasy wzmacniaczy – imponują dynamiką, zejściem basu, punktualnością, ale nie jest on wystarczająco barwny, nie jest naprawdę dobrze różnicowany, a przez to, na dłuższą metę, gdy minie fascynacja potęgą i szybkością, nudny. A japoński wzmacniacz przykuwa uwagę przez wiele godzin i nie staje się nudny nigdy (OK, tego nie wiem, ale w ciągu wielu dni odsłuchu ani razu mnie nie znudził).

SPEC gra równym, spójnym dźwiękiem. Po pierwsze, co już podkreślałem, nie eksponuje przesadnie niskiego zakresu, choć ten jest i dobrze rozciągnięty, i bardzo dobrze różnicowany, i dynamiczny. Po drugie gra czystą, detaliczną i dźwięczną górą pasma. Nie aż tak eteryczną i chyba jednak nie aż tak otwartą, jak najlepsze SET-y, ale bardzo, bardzo dobrą. No i po trzecie średnica jest pełna, kolorowa, namacalna, ale nie jest wypchnięta do przodu, nie dominuje przekazu. Wszystkie te elementy składają się na płynną, świetnie współpracującą całość, która sprawia, że właściwie każdy rodzaj nagrania (byle dobrze zrealizowanego i ciekawego muzycznie) wciąga, angażuje, a gdy trzeba, wręcz porywa. Mocną stroną RSA-717EX jest bowiem również ekspresyjność przekazu, w zakresie której zbliża się do moich ukochanych triod. A przecież to pozycja otwierająca ofertę japońskiej firmy, więc jak spisują się te droższe, a więc zapewne lepsze modele? Tego jeszcze nie wiem, ale być może będę miał okazję się dowiedzieć, a wtedy niezwłocznie się tym z Państwem podzielę.

Podsumowanie

Twórcy SPEC-a podkreślają niemal na każdym kroku, że tworzą swoje urządzenia, kierując się wzorcem brzmienia czerpanym z urządzeń lampowych. Już otwierający ofertę RSA-717EX pokazuje, że nie są to puste słowa, choć ci, którzy marzą o kupnie tranzystorowego Kondo za przyzwoitą cenę, muszą jeszcze poczekać na taką okazję. Konstruktorzy potrafili wykorzystać zalety konstrukcji pracującej w klasie D i "bezszwowo" połączyć je z wieloma cechami zaczerpniętymi z dobrych konstrukcji lampowych. Mamy więc bardzo dobrą dynamikę w skali makro (choć nieco mniej eksplozyjną niż choćby w testowanym kiedyś Lindemannie), ale połączoną również z bardzo dobrą mikrodynamiką. Mamy niskie zejście szybkiego i punktualnego basu, ale wsparte wypełnieniem i bardzo dobrym różnicowaniem. Mamy czystość i transparentność dźwięku, ale jest i gładkość, i wypełnienie. Jest otwartość, detaliczność i wysoki poziom ekspresji. Jest przestrzenne granie z dobrą gradacją planów, z namacalnymi źródłami pozornymi oraz głębią sceny godną dobrego wzmacniacza lampowego. No i wreszcie – jest spójny, zbalansowany, angażujący dźwięk, którego z przyjemnością można słuchać godzinami.

A wszystko to ze stosunkowo niedużego, lekkiego, ślicznie wykonanego pudełka, za postawienie którego w salonie domownicy na pewno nas nie wyrzucą. Dobranie kolumn także nie będzie specjalnym wyzwaniem, bo ten wzmacniacz poradzi sobie z napędzeniem niemal dowolnej pary. Czy miłośnik lampowego SET-a będzie w 100% usatysfakcjonowany? To zależy. Nie jest to urządzenie, które można postawić zamiast wysokiej klasy SET-a i nie zauważyć różnicy – choć dźwiękowo jest pod pewnymi względami podobny, nawet w niektórych aspektach lepszy, to jednak w innych elementach dobrej lampie ustępuje. Z drugiej strony osoba, która kocha lampy, ale nie może/nie chce ich u siebie postawić i będzie gotowa zaakceptować pewne ustępstwa w niektórych elementach brzmienia, acz zastąpione mocnymi atutami w innych, będzie żyła ze SPEC-em długo i szczęśliwie.

Werdykt: SPEC RSA-717 EX

★★★★★ Pięknie wykonany, łączy cechy wzmacniacza w klasie D i lampowego, oferując dynamiczne, muzykalne granie