Transrotor Jupiter

Transrotor Jupiter

Jupiter to nowy gramofon w i tak już obszernym katalogu Transrotora. Ciekawostką jest fakt, że znacznie odbiega on od dotychczasowych dokonań tego producenta

  • Data: 2016-09-13

Można się zastanawiać, czy ta renomowana firma potrzebuje jeszcze jednego źródła, ale trzeba przynajmniej przyznać, że Jupiter nie jest podobny do żadnego ze swoich starszych krewniaków, którzy wyszli spod ręki Joachima Raeke. Jak bowiem można w tej branży zrobić coś nowego, skoro gramofon to podstawa, talerz i silnik, i nie chce być inaczej? Ale tym razem to się chyba udało. W zasadzie tylko duża masa łączy ten model z poprzednimi konstrukcjami. Na pierwszy rzut oka jedyne podobieństwo to właśnie duża masa urządzenia. Jupiter jest bowiem kompletnie asymetryczny. Owszem, symetryczny jest solidny, siedmiokilowy talerz. Ale reszta?

Budowa

W przeciwieństwie do innych konstrukcji tego producenta, Jupiter ma talerz umieszczony na samym skraju chassis, które oprócz tego też jest niesymetryczne w kształcie. Takie położenie wymusiło odmienne zamocowanie łożyska, które opiera się na podłożu niejako za pośrednictwem własnej nogi, inaczej całość prawdopodobnie nie utrzymałaby się w równowadze. Pozostałe dwie nóżki umieszczone są na przeciwległych końcach chassis i mają spoczywać na dedykowanych podstawkach, całość oczywiście o regulowanej wysokości pozwalającej na wypoziomowanie. Przy okazji (skoro mowa o asymetrii): na podstawie znajduje się szereg otworów, w których umieszcza się kilka różnej wielkości metalowych walców. Nie mają one innego widocznego zastosowania, jak tylko wpływanie na rozkład rezonansów całego systemu. Jak widać, odejście od koncepcji konstrukcyjnej dotąd stosowanej przez Transrotora przejawia się na różne sposoby. Poza tym niespodzianek w zasadniczej konstrukcji gramofonu nie ma: jest zdecydowanie ciężki metalowy talerz, jest napęd przenoszony paskiem na subplatter będący częścią łożyska i wreszcie typowe dla Transrotora hydrodynamiczne łożysko o dużej średnicy. Do gramofonu dodano wyższej klasy zasilacz z elektronicznym przełącznikiem obrotów w postaci typowego dla tej firmy wielkiego metalowego przedmiotu. Jest co wziąć w rękę! Wygoda też jest, bo w podstawowym ukompletowaniu zmiana obrotów w Jupiterze odbywa się przez przełożenie paska na rolce.

Oryginalnie (tj. w podstawowej wersji) konstrukcji towarzyszy wolnostojący silnik. Ale wersja dostarczona do testu dysponowała poważnym "apgrejdem", jakim jest dodatkowa warstwa chassis, w postaci ekstra podstawy. I tu się wszystko zmienia: nóżki trafiają w odpowiednie gniazda w nowej podstawie i, co najciekawsze, silnik wędruje w inne miejsce. W tej dopalonej wersji silnik nie stoi luźno obok, tylko bliżej talerza (zakłada się krótszy pasek) w otworze wywierconym w chassis. Łożysko ma nową podpórkę, całość stoi znacznie wyżej i trzeba przyznać, że znacznie poważniej wygląda. Co zrobić z wielkimi podstawkami pod nóżki, które pozostają po oryginalnej wersji, nie wiadomo, zastanawiałem się nad tym długo i w końcu wrzuciłem je do pudła, bo nie mają zastosowania pod nową podstawą.

Gramofon jest sprzedawany z ramieniem ostatnio typowym dla tego producenta, a mianowicie z firmowanym przez siebie produktem japońskiego Jelco o długości 9 cali. Są to ramiona cieszące się dobrą opinią, w nieco zabytkowej konwencji z wygiętą belką ramienia i odłączanym headshellem. Zwolennicy integralności konstrukcyjnej ramion będą krzyczeć, ale Japończycy (i Niemcy) najwidoczniej są zdania, że skoro coś się sprawdza, to nie ma potrzeby tego zmieniać. Zwracam uwagę, że wcześniej Transrotor w tańszych konstrukcjach wykorzystywał przebudowane Regi, ikonę prostych integralnych ramion gramofonowych, ale z jakiegoś powodu z nich zrezygnował. Widocznie tak jest lepiej. Natomiast na końcu ramienia znajdowała się spora niespodzianka. Jupiter w materiałach reklamowych pokazywany jest z tanią wkładką pochodzącą od Goldringa, konkretnie jest to model MM "Electra". Niedrogi, znany od lat porządny przetwornik, stosowany w wielu gramofonach, raczej tańszych od Jupitera. Ale nie w tym wypadku. Do testu otrzymałem gramofon z zamontowaną wkładką ZYX R50 "Bloom", co jest poważnym, również finansowym, krokiem naprzód. R50 to wkładka MC, najniższy model w katalogu ZYX, ale poważny przetwornik i spora różnica w porównaniu z popularną wkładką MM. Ciekaw byłem, jak się sprawdzi w tym zestawieniu tym bardziej, że kiedyś ją testowałem i bardzo dobrze wypadła w moim systemie.

Na koniec opisu chciałabym przedstawić jedno poważniejsze zastrzeżenie wobec tego gramofonu: niedostatek informacji. Otóż maszyna przychodzi w postaci koszmarnej układanki w manierze stosowanej i rozpowszechnionej przez Pro-Jecta, który jednak ma usprawiedliwienie, bo robi gramofony tanie. Jedno wielkie pudło, w nim dziesiątki gniazd, gniazdek i gniazdeczek, a w każdym coś siedzi i gapi się na nabywcę. Wszystkie te detale należy wyjąć, zidentyfikować i potem zamontować we właściwych miejscach. Otóż stwierdzam, że jeśli mamy do czynienia z wersją podstawową, to rzecz da się zrobić, zwłaszcza że ramię jest już fabrycznie zamontowane. Ale gdy dochodzi upgrade, nie ma zmiłuj. Sklecenie gramofonu zajęło mi cały dzień i zostało mi po tym nieco zbędnych części, coś jak po naprawianiu budzika. Być może poradziłbym sobie lepiej z montażem, gdyby nie smutny fakt, ze gramofon przychodzi z instrukcją nie dość, że napisaną tylko po niemiecku, to jeszcze bardzo skąpą w ilustracje. A przecież już IKEA doszła do wniosku, że jeśli dostarczamy produkt w postaci rozłożonej, to w "manualu" wszystko musi być rozrysowane z myślą o ostatnim analfabecie, takim jak np. ja. Firma Transrotor tego faktu nie wzięła pod uwagę, co kosztowało mnie sporo czasu i irytacji. Uwaga do dystrybutora: instrukcja ma być, jeśli nawet nie po polsku, to przynajmniej po angielsku i napiszcie do licha, co robić z nóżkami, dodatkowymi paskami i całym mnóstwem detali nieumieszczonych na zdjęciach. Please...

Jakość brzmienia

No dobrze, poigraliśmy sobie, ale przyszła pora na pytanie zasadnicze: wygląda ładnie, ale jak w smaku? Dotychczas tylko jedna marka gramofonów grała u mnie tak, jak wygląda, a było to Clearaudio. Szybkie, techniczne, nomen omen przejrzyste brzmienie. Można się na całą stronę rozwieść nad tym, jak bardzo ten dźwięk jest niemiecki, precyzyjny, jak bardzo pasuje do designu, tratatata. Nie macie Państwo pojęcia, jakie to łatwe, tym bardziej że mnóstwo ludzi pisze takie rzeczy. Natomiast Transrotor... Zawsze oczekiwałem, ba, chciałem nawet, żeby zabrzmiał tak, jak wygląda, jak się nazywa i skąd pochodzi. Już sama nazwa sugeruje jakieś tryby, przekładnie, tłoki. Sama technika, mocne uderzenie, czyste niemieckie brzmienie może bez szczególnego polotu, ale za to dynamiczne jak nakoksowany Parsifal. I wiecie Państwo co? Nic. Słuchałem dotychczas w uczciwych warunkach kilku gramofonów tej firmy i tylko jeden odpowiadał temu schematowi (zresztą na bardzo wysokim poziomie), a był to model La Roccia z ramieniem SME. Walił dźwiękiem jak flakvierling firmy Rheinmetall. A reszta reprezentowała wszystkie pozostałe możliwości, przez kompletną neutralność Tourbillona aż po ciepłe kluski Dark Stara. Po której stronie tej skali znajduje się Jupiter? Będzie li tylko beznamiętnym technikiem, zgodnie ze swoją aparycją?

Jupiter pożeniony z wkładką ZYX pluje w twarz takim pomówieniom. Od pierwszej płyty położonej na talerzu wiedziałem, że tu będzie przede wszystkim tak zwane ciało. Żadnej cienizny, spotykanej zwłaszcza w lekkich konstrukcjach bez amortyzacji. Jupiter gra jak mass-loader (którym de facto jest), ewentualnie jak porządna konstrukcja z miękkim zawieszeniem, w typie LP-12. Dźwięk tego ostatniego pamiętam z własnego systemu i zapamiętałem go jako nasycony, z silnym basem i lekko złagodzonymi krawędziami. I właśnie w taki sposób gra nowy gramofon Transrotora.

Odsłuch zacząłem trochę nietypowo, od gitar i skrzypiec na płycie "I Remember Django" Grapellego i Kessela. Melodyjna, miękko zrealizowana płyta wchodziła do głowy jeszcze łatwiej niż zwykle, było elegancko i bardzo miodnie, idealny dźwięk na letni wieczór ze szklanką czegoś dobrego i piękną kobietą. Brzmienie strun było wyraźne i tylko powietrze wokół nich było trochę gęstsze niż w moim firmowym zestawie z wkładką ZYX R100. W końcu miód jest gęsty, prawda? A więc wszystko w porządku. Słuchając bardziej "młotkowych" klimatów, przesłuchałem płytę koncertową Hugh Masekeli, która faktycznie wali w łeb bardzo konkretnie. Była to wersja na 45 obrotów, a więc wyjątkowo dynamiczna i dokładna, i tak też grało. A ze swojej strony Jupiter dopilnował, żeby wszystkie basowe afrykańskie tony zostały oddane z maksymalnym pietyzmem. Kiedy podkręciłem głośność na godzinę 12, zatrzęsły się wszystkie okna. Silny dźwięk, można go określić typowym słowem "duży", ale bez niepotrzebnej przesady, a jednocześnie przestrzenny, z wrażeniem wypełnienia całości pomieszczenia. Żeby sprawdzić, jak gramofon sprawdzi się w nagraniach dokonanych z dużą masą, położyłem następnie na talerz płytę niemieckiego Stockfischa. Tutaj przeżyłem miłe zaskoczenie, bo nagranie, mimo że z natury mocno zbasowane, wciąż trzymało się granic przyzwoitości i nie zostało niepotrzebnie "dopalone" niskimi tonami. Sprzęt podawał muzykę przyjemnie, organicznie, z głębią dźwięku, ale nieprzerysowaną. Niskie tony nie przysłoniły piękna wokali. Solidna piątka.

Po tym (dość podstępnym) numerze z mojej strony poszedłem dla odmiany w subtelność i posłużyłem się płytą "The Tube" z wytwórni Tacet. Jak wiedzą miłośnicy czarnej płyty, to nagranie powstało z użyciem toru całkowicie lampowego, z magnetofonem włącznie. I przysięgam, że to słychać, a jeśli nawet to, co mi się wydaje, że słyszę, to nie są lampy, to jest to mistrzostwo realizacji. Na Jupiterze wyszło bardzo elegancko, znam to nagranie od dawna i nie miałem ochoty przyczepiać się do niczego. Perła! Jasne, można lepiej: z wkładką R1000 zamiast R50 i ze Spendorami SP-100 zamiast SP-1/2. Chętnie był tego posłuchał kiedyś w takiej konfiguracji, ale na razie gra Jupiter z wkładką R50, a z moich kolumn płyną dźwięki allegro z koncertu Corellego i nigdzie mi się nie spieszy. Zaraz przełożę krążek na drugą stronę i zacznie się "Nocna muzyka ulic Madrytu" Boccheriniego, więc warto poczekać. Słuchając tego utworu, odczułem pewien niedosyt "pazura", kontur dźwięku odebrałem jako nieco złagodzony, natomiast sama masa smyczków była oddana bez zarzutu. Noc w Madrycie piękna, bardziej romantyczna niż dramatyczna – Hiszpan chłop na schwał, ale bez noża, jaki znamy chociażby z "Carmen". W tę noc pracownica fabryki cygar uszłaby cało. I jeszcze na szybko kompletna zmiana klimatu: płyta Jacinthy. Muzyka Gershwina w chwytającym za serce wykonaniu, cóż z tego, ze na dodatek audiofilskim. Jupiter oddał Jacincie sprawiedliwość w pełni. Nie dość, że barwa, głębia, naturalność brzmienia, to jeszcze szeroka i głęboka scena, z wokalistką mocno zakotwiczoną w jednym miejscu, między głośnikami, nieco przed ich linią.

Potem żeśmy (zgodnie z receptą poety) się na cięższe paliwo przerzucili. Ale stopniowo. Najpierw był "Czarny Orfeusz" Vince'a Guaraldiego, płyta pod tytułem "Cast Your Fate To The Wind". W tym wypadku źródło pokazało raczej złagodzoną i pogrubioną twarz, Orfeusz budził bliższe skojarzenia z poczciwym Wujem Tomem niż z Malcolmem X. Było łagodnie, ale to nagranie jest już tak zrealizowane, wystarczy porównać tytułowy utwór z tej płyty i z nagrania zrealizowanego na płycie Guaraldiego "Linus and Lucy". Zupełnie inny nastrój. Jednak po Guaraldim na talerzu legli "Messengersi" z Monkiem i natychmiast zrobiło się żywo. Masywnie, ale żywo. Jupiter bez trudu wydobył szybkość i dynamikę z tego nagrania, a wspólnie ze Spendorami pokazał też całkiem obfity i szybki bas. Podobało mi się to odtworzenie, gramofon wszedł w klimat zespołu Arta Blakeya. Świetna muzyka. Jest tam dużo kontrabasu, który został przekazany naturalnie, a nie tylko zamarkowany.

No i na koniec zdrada – koniec z kulturą wysoką, na talerz idzie pop. Płyta Dżemu, a potem Allman Brothers Band. "Cegła" jest nagrana tak sobie, w dodatku dość cicho, niestety to nie były czasy ani miejsce na porządne realizacje, nie bardzo było na czym nagrywać, nie było też na czym słuchać. Pierwszy raz bez obaw rozkręciłem potencjometr poza godzinę dwunastą. Jednak było warto, bo wprawdzie nie było cudów (płyta na to nie pozwala), ale było całkiem do słuchania i przede wszystkim niecienko. Da się przy tym rozkręcić imprezę, zwłaszcza jeśli się jest nieutulonym w żalu eks-fanem lat 80. A kto z nas nie jest?

Podsumowanie

Po solidnej dawce muzyki i to różnorodnej gatunkowo wiem, w którym miejscu na skali brzmienia Transrotora znajduje się Jupiter. Jest to gramofon jak na tego producenta stosunkowo niedrogi, ale dźwięk, jaki oferuje, na pewno nie jest tani. Nie ma wprawdzie dynamitu La Roccii, nie jest też absolutnie neutralny jak najdroższe modele z katalogu, ale ma klasę. Jest raczej dynamiczny, ma dużo niskich tonów, świetnie oddaje barwy. Jego prezentacja jest odrobinę złagodzona w stosunku do wzorca, ale jest to ten kierunek, który łatwo zaakceptować, gdyż zdąża w stronę przyjemności słuchania i przede wszystkim nie nudzi. Mimo że nie było tego w zestawie, porównałem na koniec brzmienie tego gramofonu z wyższym modelem wkładki, jakim jest ZYX R100. Z tym przetwornikiem było nieco mniej "bloom", przekaz był subtelniejszy. To też jest kierunek, który warto eksplorować, bo Jupiter może poprawnie zagrać z całkiem drogimi przetwornikami.

Werdykt: Transrotor Jupiter

★★★★½ Maszyna dla melomana, zdecydowanie warta swojej ceny