SPEC RSA-M3 EX

SPEC RSA-M3 EX

Po teście otwierającego ofertę japońskiego SPEC-a modelu RSA-717EX przyszła pora na wzmacniacz z wyższej półki, który producent oznaczył symbolem RSA-M3 EX

  • Data: 2017-03-18

Nie będę się już rozpisywał o istniejącej od 2010 roku firmie SPEC, bo sporo informacji na ten temat pojawiło się w moich wcześniejszych recenzjach. Warto jednakże przypomnieć, że choć to marka na pozór młoda, to stoi za nią człowiek z ponad 40-letnim doświadczeniem w branży audio, pan Shirokazu Yazaki, a wspiera go m.in. mieszkający obecnie w USA pan Tsutomu Banno. Ten pierwszy pracował w swoim czasie w firmie TEAC, zajmując się m.in. magnetofonami szpulowymi, a później w Pioneerze, gdzie z kolei miał swój wkład w powstanie niektórych magnetofonów kasetowych czy odtwarzaczy CD/SACD (pisałem o doświadczeniu w branży sięgającym 40 lat). Prywatnie od początku oddawał się swojej pasji, którą były... lampy próżniowe oraz urządzenia na nich oparte. Ten drugi z kolei jest nazywany przez pana Yazaki geniuszem układów elektrycznych. We współpracy z kilkoma innymi inżynierami, w tym Jun Hondą, twórcą stosowanych przez SPEC-a modułów wzmacniających, panowie postanowili zająć się budową wzmacniaczy analogowych pracujących w klasie D. Zgodnie z ich założeniami miały one brzmieniem zbliżać się do najlepszych lamp, a może im nawet dorównywać, dysponując jednocześnie wyższą mocą i dynamiką, a także oferując czystszy, bardziej transparentny dźwięk.

Zadanie to bardzo ambitne, na pierwszy rzut oka (przynajmniej dla fana lamp) właściwie niemożliwe do zrealizowania. Tyle że już najtańszy wzmacniacz w ofercie, który miałem przyjemność testować – RSA-717EX – pokazał, iż należy zapomnieć o wszelkich uprzedzeniach i dać SPEC-owi szansę, bo zdecydowanie na to zasługuje. W przeciwieństwie do wielu wzmacniaczy w klasie D, których miałem okazję wcześniej posłuchać, japońskie urządzenie potrafiło zagrać barwnym, acz nie podbarwionym, otwartym, przestrzennym i ekspresyjnym dźwiękiem. Słowem miało do zaoferowania wiele z tego, za co kochamy dobre lampy. Dysponowało przy tym większą mocą, bardziej neutralnym (choć także raczej ciepłym) balansem tonalnym, lepszą kontrolą dołu pasma i wysoką dynamiką, a te jego zalety kompensowały ewentualne braki w innych obszarach (w porównaniu ze wzmacniaczami lampowymi). Fani wzmacniaczy typu SET pewnie nie rzuciliby się tak od razu do wymiany swoich ukochanych urządzeń na RSA-717EX (po jego posłuchaniu), ale za to wiele osób, którym brzmienie lamp się podoba, ale z takich czy innych powodów nie chcą mieć baniek próżniowych w swoich systemach, w japońskiej klasie D może znaleźć to, czego szukają. A przecież, podkreślę to raz jeszcze, był to model zaledwie otwierający ofertę SPEC-a. W konkluzji tamtego testu napisałem więc, że mam nadzieję, iż będę miał możliwość posłuchania kolejnych, droższych propozycji japońskiego producenta. Minęło trochę czasu i oto trafiła do mnie kolejna integra – RSA-M3 EX. To urządzenie z wyższej półki, które może dodatkowo pracować nie tylko jako wzmacniacz zintegrowany, ale także jako końcówka mocy.

Zgodnie z filozofią firmy testowany wzmacniacz jest urządzeniem wyspecjalizowanym pracującym w analogowej klasie D. Dostajemy do dyspozycji integrę z trzema wejściami liniowymi (RCA) i jednym zbalansowanym (XLR). Integrowanie we wzmacniaczach przetworników cyfrowo-analogowych czy przedwzmacniaczy gramofonowych (o Bluetoothach i innych współczesnych wynalazkach nie wspominając) właściwie zawsze oznacza akceptację mniejszych bądź większych kompromisów w zakresie jakości dźwięku, choć kompensowanych wygodą użytkowania. Panowie z firmy SPEC kompromisów nie uznają, stąd nie tylko nie znajdziemy w RSA-M3 EX dodatkowych zintegrowanych urządzeń, ale nawet zdalnego sterowania. Istnieje możliwość zakupu dodatkowego modułu zdalnego sterowania, który podłącza się do stosownego gniazda na tylnej ściance urządzenia, ale nawet w tym wypadku jest on, siłą rzeczy, wyprowadzony poza obudowę, minimalizując w ten sposób ewentualny negatywny wpływ na klasę brzmienia. Jedyną dodatkową, nieczęsto spotykaną funkcją jest możliwość pracy w trybie końcówki mocy, czyli z pominięciem sekcji przedwzmacniacza. Wyboru dokonuje się niewielkim przełącznikiem umieszczonym na tylnej ściance. Należy jednakże używać tej funkcji świadomie – jeśli pominiemy sekcję pre, a do urządzenia trafi pełny (nietłumiony) sygnał ze źródła z regulowanym wyjściem, to może się to źle skończyć przede wszystkim dla kolumn. Japoński wzmacniacz potrafi oddać 60W na kanał dla 8Ω, a moc ta ulega podwojeniu dla 4Ω. To wartości wystarczające do napędzenia większości kolumn dostępnych na rynku.

Budowa

Zacznijmy opis konstrukcji od wyglądu, który z jednej strony jest charakterystyczny dla tej marki, a z drugiej odbiega nieco od tańszego modelu. W przypadku wszystkich modeli mamy do czynienia z połączeniem aluminiowej obudowy z elementami wykonanymi z drewna. RSA-717 EX miał drewniane boczki, które z przodu były nieco wydłużone, tworząc w ten sposób przednie nóżki; z tyłu, pośrodku dodano osobną, trzecią drewnianą nóżkę. W wyższych modelach, a więc również w M3 EX, większą, perfekcyjnie wykonaną aluminiową obudowę osadzono na drewnianej platformie podpartej trzema zintegrowanymi z nią nóżkami. Platformę wykonano z drewna świerkowego sprowadzanego... z Europy, wybranego dla jego doskonałych właściwości sonicznych. Z tego samego drewna wykonuje się bowiem wierzchnie warstwy pudeł rezonansowych gitar i skrzypiec, a nawet fortepianów. Dzięki niemu brzmienie wzmacniacza ma być naturalnie ciepłe, zbliżone do brzmienia prawdziwych instrumentów. Trzy drewniane, zintegrowane z platformą stopy wykonano natomiast z japońskiego klonu oraz amerykańskiej hikory. Wielokrotnie pisałem już o japońskiej dbałości o najmniejsze nawet detale konstrukcji ich urządzeń. Jak Państwo widzą, nawet drewno stosowane przez SPEC-a zostało starannie wyselekcjonowane – trzy gatunki, z trzech kontynentów wybrane zapewne pośród dziesiątków innych rodzajów. Równie uważnie dobierano stosowane w tych urządzeniach kondensatory. Japońska firma produkuje specjalny typ kondensatorów mikowych dla SPEC-a, natomiast amerykański producent wytwarza olejowe, będące repliką produktów sprzed circa pół wieku. Te właśnie pan Yazaki uznał za najlepsze, więc mimo że łatwiej byłoby stosować standardowe modele, to zamawiane są właśnie te. Jak już wspomniałem, moduły wzmacniające w klasie D to również nie są produkty powszechnie stosowane przez inne firmy (typu ICEpower czy Hypex), tylko zaprojektowane przez pana Honda i produkowane w USA. Same aluminiowe obudowy, a nawet gałki są wytwarzane w Japonii.

Na froncie urządzenia umieszczono mniejsze pokrętło selektora wejść, większe, podświetlane na niebiesko, regulacji głośności plus specyficzny główny włącznik urządzenia. Wspomniane podświetlenie potencjometru można wyłączyć, choć jest na tyle dyskretne, że mi zupełnie nie przeszkadzało. O owym specyficznym rodzaju głównego włącznika wspominałem już w poprzedniej recenzji. Tego typu przełączniki są stosowane np. w niektórych samolotach i innych profesjonalnych zastosowaniach. By zmienić jego pozycję, należy najpierw pociągnąć go do siebie, a dopiero potem przestawić, co zapobiega możliwości przypadkowego włączenia/wyłączenia. Może w przypadku wzmacniacza nie jest to tak ważne, jak np. w samolocie, ale wygląda znakomicie, a właścicielowi daje poczucie, że dysponuje wyjątkowym urządzeniem. Obok włącznika umieszczono dwie diody – zielona świeci się, gdy urządzenie jest włączone i gotowe do pracy, czerwona natomiast przez kilka sekund zaraz po włączeniu, zanim wzmacniacz jest gotowy do pracy.

Na tylnej ściance znalazło się gniazdo zasilania z towarzyszącym mu głównym bezpiecznikiem, złącza głośnikowe akceptujące zarówno banany, jak i widełki, trzy wejścia liniowe (RCA) oraz jedno wejście zbalansowane (XLR). Zarówno gniazda RCA, jak i XLR prezentują się bardzo solidnie i są rozstawione w rozsądnych odległościach, więc z instalacją nawet dużych wtyków nie powinno być problemu. Jak już wspominałem, podobnie jak w innych modelach, tu także z tyłu znajdziemy wyjście na odbiornik zdalnego sterowania. Wzmacniacz nie jest bowiem standardowo wyposażony w pilota, ale istnieje możliwość dokupienia zewnętrznego odbiornika i pilota RSR-1 (tym razem również nie było go w zestawie). Połączenie metalu z drewnem zwykle prezentuje się bardzo dobrze, a w wydaniu dbających o najdrobniejsze nawet detale Japończyków po prostu rewelacyjnie. SPEC RSA-M3 EX to jedno z tych urządzeń, które można kupić oczami, po prostu, żeby móc codziennie cieszyć się jego wyglądem. A że gra przy tym świetnie... no, ale o tym za chwilę.

Jakość brzmienia

Tak się złożyło, że w tym miesiącu miałem okazję testować dwa wzmacniacze w klasie D. Drugim było wielofunkcyjne urządzenie Auralica, Polaris, którego sekcja wzmacniacza także pracuje w klasie D. Słuchając raz jednego, raz drugiego urządzenia, nawet uwzględniając, że korzystały z różnych źródeł (Auralic z wbudowanego DAC-a, a SPEC z mojego LampizatOra BIG7), ich brzmienie różniło się charakterem bardzo wyraźnie. RSA-M3 EX, trochę zgodnie z oczekiwaniem podsycanym mottem japońskiej firmy mówiącym o "lampowym" brzmieniu, gra cieplejszym, bardziej nasyconym, gęstszym dźwiękiem. Gdy więc po Auralicu włączy się SPEC-a, można odnieść wrażenie, że dostajemy prezentację dużo ciemniejszą, mniej szczegółową, mniej otwartą. Tyle że wystarczy posłuchać tego ostatniego trochę dłużej, korzystając ze zróżnicowanego repertuaru, by się przekonać, że w tym wypadku pierwsze wrażenie jest po prostu błędne. Trochę przypominało mi to sytuację z moimi ulubionymi słuchawkami, Audeze LCD-3, które też wiele osób ocenia jako "ciemno brzmiące". To wrażenie bierze się z niezwykle nasyconego, gęstego wręcz brzmienia, jakiego zdecydowana większość słuchawek po prostu nie jest w stanie dostarczyć. A ponieważ stanowią one większość, do której wszyscy przywykli, to Audeze uważane są za ciemne, gdy w rzeczywistości to raczej niemal cała reszta po prostu gra za jasno, za chudo. W przypadku słuchawek duże znaczenie ma wzmacniacz, jakiego użyjemy, a ze SPEC-em dużą rolę odegrają kolumny. Naturalnie nie należy go zestawiać z ciemno grającymi kolumnami, takimi, które balans tonalny mają przesunięty w dół czy też po prostu mają wycofaną górę pasma. Testowany wzmacniacz należy połączyć z kolumnami grającymi równo, pełnopasmowymi, które pokażą jego możliwości nie tylko w zakresie średnicy, ale i obu skrajów pasma. A te są naprawdę duże, co pokazało połączenie z moimi Ubiqami Audio Model One.

Oczywiście słuchając wzmacniacza tranzystorowego, który ma grać jak dobra lampa, w pierwszej kolejności zwracam uwagę na prezentację średnicy. Najlepsze do oceny tej części pasma są nagrania z wokalami oraz instrumentami akustycznymi. Sięgnąłem więc najpierw po szereg nagrań starego, dobrego jazzu, od Bena Webstera, Milesa Davisa po Ellę Fitzgerald i Louisa Armstronga, a później po bardziej współczesne, również koncertowe. Dłuższą chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do brzmienia SPEC-a. Różnica w porównaniu z Auraliciem bywała bowiem spora i nawet w porównaniu z moim ModWrightem japoński wzmacniacz grał gęściej niczym... no właśnie, dobry SET. Może bardziej na, powiedzmy, triodzie 211 niż 300B, ale jednak było to bardziej lampowe niż tranzystorowe granie. Wokale były prawdziwie ekspresyjne, barwne, nasycone i bliskie, mimo że nie było mowy o żadnym przybliżaniu pierwszego planu, żadnym wypychaniu przed linię kolumn. Źródła pozorne, a więc i wokalistki, i wokaliści, nie byli prezentowani aż tak holograficznie, namacalnie, jak to potrafi dobry SET na 300B. A jednak ci najlepsi potrafili mnie zelektryzować, przykuć uwagę, wyzwolić emocje w stopniu, który zwykle jest zarezerwowany dla lamp. Było w tym brzmieniu tyle naturalności, gładkości i wspominanej już tyle razy gęstości oraz nasycenia, że brak owego realistycznego, trójwymiarowego przedstawienia postaci nie miał właściwie znaczenia. Podobnie rzecz się miała z akustycznymi instrumentami. Ich przekonujące, angażujące brzmienie oparte było na tym wyjątkowo gęstym, pełnym, głębokim, ale jednocześnie czystym dźwięku. Wzmacniacz dbał o każdą z trzech podstawowych faz dźwięku – atak był wystarczająco szybki, podtrzymanie odpowiednio długie, a wybrzmienia pełne, nieskracane. A ponieważ prezentacja akustyki nagrań, instrumentów i pomieszczeń (niezależnie od tego, czy tę ostatnią uchwycono w nagraniu live, czy dołożono umiejętnie w studio) to kolejna z licznych zalet zbliżających brzmienie RSA-M3 EX do dobrych lamp, więc realizm prezentacji był naprawdę wysoki. Nawet jeśli osiągnięty częściowo innymi środkami niż to robią SET-y.

Góra pasma jest niewiele mniej gęsta niż średnica. Gęstsza niż to, co prezentuje pewnie 90% wszystkich wzmacniaczy. Jest przy tym jednakże również otwarta i czysta, niepodbarwiona w żaden sposób, jest tam dużo powietrza, dzięki czemu dźwięk się nie zamyka, nie dławi, jest swobodny. Nie jest ona tak efektowna, jak choćby w przypadku Auralica, ale tak naprawdę jest w niej więcej informacji, ma wyższą rozdzielczość, tyle że nie jest to w żaden sposób podkreślane, nie jest efekciarskie (znowu nasuwa mi się skojarzenie ze słuchawkami Audeze). Wystarczy posłuchać np. jakiegoś dobrego nagrania z dużym udziałem instrumentów perkusyjnych, by usłyszeć, jak dobre jest różnicowanie, jak dźwięczne, ale przy tym nasycone, "ciężkie" są blachy perkusji czy wszelakie przeszkadzajki. Także wyższe rejestry instrumentów dętych – trąbki czy klarnetu brzmią wyjątkowo naturalnie i klarownie. Ta pierwsza potrafi być pięknie, naturalnie matowa, ale gdy pojawia się taka potrzeba, brzmi odpowiednio ostro. Saksofon był kolejnym z instrumentów, którego barwę i głębię brzmienia SPEC-a pokazywał wyjątkowo dobrze. W żadnym z nagrań, a przesłuchałem ich wiele, instrument ten nie zabrzmiał zbyt lekko, a w wielu zaskakiwała mnie ilość informacji, np. o pracy wentyli, o oddechu muzyka czy ruchach instrumentu względem mikrofonu. To są elementy, które pojawiają się w prezentacji dopiero urządzeń z wysokiej półki. Najlepsze SET-y pokazują górę pasma w nico delikatniejszy, bardziej eteryczny sposób, ale jeszcze nie słyszałem tranzystora, nawet wśród zdecydowanie droższych od SPEC-a, który by to potrafił. Oczywiście to kwestia indywidualna, który sposób prezentacji danej osobie bardziej odpowiada – nieco bardziej bezpośredni tranzystorów czy ten, który do zaoferowania mają dobre lampy.

Zgodnie z oczekiwaniami dół pasma to mocna strona testowanego urządzenia i kolejne potwierdzenie, że dobry wzmacniacz w klasie D to nie tylko niskie zejście i świetna kontrola tego podzakresu, ale i wypełnienie, barwa i dobre różnicowanie. Tych ostatnich cech brakowało mi w wielu słuchanych dawniej wzmacniaczach w klasie D. Wprawdzie potrafiły schodzić bardzo nisko i znakomicie kontrolować głośniki, co skutkowało pewnie prowadzonym, zwartym, szybkim basem. Tyle że był on zwykle suchy, brakowało mu wypełnienia. Był dobrze różnicowany w zakresie dynamiki, ale z cieniowaniem barwy było znacznie gorzej, bo ów równy, szybki bas był po prostu monotonny, niemal bezbarwny chciałoby się rzec. Dlatego klasę D jakiś czas temu właściwie wykreśliłem z kręgu swoich zainteresowań. W ostatnich latach pojawiło się jednakże sporo nowych, dobrze brzmiących konstrukcji i nie było powodu, żeby nie dać im kolejnej szansy. SPEC pokazuje, że w zakresie prezentacji barwy niskich tonów inżynierom tej marki udało się faktycznie zbliżyć do tego, co pokazują czy to wzmacniacze lampowe, czy tranzystory w klasie A, czy AB. Nad tymi pierwszymi ma jednak dużą przewagę właściwie we wszystkich pozostałych aspektach prezentacji basu. Ten jest szybki, schodzi bardzo nisko, jest odpowiednio dociążony, ale jednocześnie znakomicie kontrolowany i definiowany. Wszystkie te cechy prowadzą do wybornego różnicowania, a to daje możliwość cieszenia się popisami np. Marcusa Millera na gitarze basowej czy Raya Browna na kontrabasie. Energetyka i szybkość grania Marcusa zostały oddane przez RSA-M3 EX zdecydowanie ponadprzeciętnie. Rewelacyjna kontrola nad Ubiqami skutkowała nadzwyczajną precyzją prezentacji, wyraźnie zaznaczanymi szybkimi szarpnięciami/uderzeniami strun czy błyskawicznym ich tłumieniem. W przypadku kontrabasu dużo ważniejsze są faza podtrzymania i wybrzmienia, w które mocno zaangażowane jest wielkie pudło rezonansowe tego instrumentu. SPEC potrafił świetnie wyważyć proporcje między strunami a pudłem, pokazując ogromną paletę dźwięków, jakie mistrzowie tego instrumentu potrafią z niego wydobyć. A że to jeden z moich ulubionych, to zasłuchiwałem się całymi godzinami, przerywając odsłuchy jedynie, by znaleźć kolejne albumy z tym instrumentem w roli głównej (albo choć jednej z głównych).

Tak świetna kontrola dołu pasma skłaniała do eksploracji moich zasobów bluesa i rocka. Nawet jeśli do tej pory nie nazwałem tego wprost, to jednak jest chyba jasne, że po pierwsze tzw. pace&rhythm, czyli tempo i rytm SPEC prowadzi doskonale, a po drugie, że dynamika tego wzmacniacza powinna zadowolić także i miłośników rockowych szaleństw. Mimowolne wystukiwanie rytmu jest w czasie odsłuchów RSA-M3 EX czymś zupełnie normalnym, przez większość czasu całkowicie mimowolnym. Gdy na listę odtwarzania trafiają rock'n'rollowe szaleństwa choćby AC/DC, to gałka głośności szybko wędruje w górę skali także dlatego, że nawet przy wysokim poziomie natężenia dźwięku ten pozostaje czysty – żadnych zniekształceń, kompresji, kontrola nad głośnikami nie jest ani odrobinę luzowana. Słucha się więc tego doskonale, czy może raczej powinienem napisać, że człowiek świetnie się przy tym bawi, bo o spokojnym słuchaniu raczej nie ma mowy.

Podsumowanie

Jeśli jesteście Państwo fanami lampowego brzmienia, ale nie chcecie mieć lampy albo ze względów praktycznych, albo dlatego, że lubicie muzykę z dużym udziałem basu, a ten preferujecie w zwartej, szybkiej postaci, to testowany wzmacniacz japońskiej firmy SPEC może być dokładnie tym, czego szukacie. Nie zaoferuje Wam dokładnie takiego samego brzmienia jak, powiedzmy SET na 300B, ale nie o to przecież chodzi. Pokaże natomiast podobny poziom ekspresji, gęstość i nasycenie dźwięku wsparte zdecydowanie żwawszym, lepiej kontrolowanym, ale i bardzo dobrze różnicowanym, barwnym dołem pasma. Nie stworzy aż tak przekonującej holografii, ale i tak sprawi, że poczujecie się, jakby wykonawca znajdował się niemal w zasięgu ręki. Na górze pasma może Wam początkowo brakować odrobiny słodyczy, jaką serwuje choćby 300B, ale docenicie podobną otwartość i przestrzenność dźwięku, który jednocześnie będzie równie gęsty, nasycony i dźwięczny jak w wydaniu dobrych lamp. Nawet jeśli w wypowiedziach japońskich inżynierów często padają zdania o wzorowaniu się na lampowym brzmieniu, to myślę, że doskonale zdają sobie oni sprawę, że bez baniek próżniowych nie da się zaoferować dokładnie takiego samego dźwięku. Można natomiast zbudować podobny, który będzie miał przewagę w pewnych elementach, a innych odrobinę ustępował lampowemu pierwowzorowi, a suma tych wszystkich elementów da efekt podobnej klasy i o zbliżonym, choć nie identycznym charakterze. Ja, zatwardziały fan SET-ów, spędziłem z RSA-M3 EX sporo czasu, po prostu ciesząc się bliskim kontaktem z muzyką. To świetny, muzykalny, wszechstronny, spójnie grający wzmacniacz, który z czasem docenia się coraz bardziej. Proszę spróbować – naprawdę warto!

Werdykt: SPEC RSA-M3 EX

★★★★★ Pięknie wykonany, gra angażująco i efektownie, ale nigdy efekciarsko