SOtM sHP-100

SOtM sHP-100

Testujemy DAC-a koreańskiej marki SOtM, która debiutuje na polskim rynku, a także na łamach naszego magazynu

  • Data: 2016-04-19

Od kilku lat Korea kojarzy się już nie tylko z elektroniką i samochodami, jako że tamtejsze firmy z branży audio równie śmiało zaczęły wkraczać na światowe rynki. Jedną z nich jest SOtM. Nazwa firmy może się wydawać skomplikowana, ale de facto to skrót od Soul Of the Music (dusza muzyki, muzyka z duszą – można to tłumaczyć na kilka sposobów). I już sama nazwa sugeruje, co jest dla twórców tejże marki najważniejsze – oczywiście muzyka! Koreańska firma pojawiła się na rynku kilka lat temu, oferując produkty związane z PC Audio. Oprócz wzmacniaczy słuchawkowych, DAC-ów czy konwerterów USB już na początku w ofercie znalazły się elementy mające poprawiać brzmienie uzyskiwane z komputerów – filtr SATA, filtr do wentylatorów pracujących w komputerze, absorber promieniowania EMI (elektromagnetycznego) itp. Od tego czasu oferta rozrosła się znacząco o serwer muzyczny, zasilacz liniowy i bateryjny, kable LAN i USB, i kilka innych elementów generalnie rzecz biorąc związanych z odtwarzaniem muzyki z plików. Od niedawna mamy polskiego dystrybutora tych produktów, AudioSystem z Warszawy, który dostarczył nam szereg produktów do testów, które będziemy systematycznie zamieszczać.

Zaczynamy od urządzenia dwa-w-jednym, przetwornika cyfrowo-analogowego ze wzmacniaczem słuchawkowym sHP-100. W czasie testu użyty został także dodatkowy, zewnętrzny zasilacz bateryjny, mBPS-d2s, który można opcjonalnie dokupić do testowanego urządzenia i który można wykorzystać także z innymi produktami. Nie przez przypadek koreański producent zdecydował się właśnie na zasilacz z akumulatorami na pokładzie, jako że w ten sposób jest w stanie dostarczyć do zasilanego urządzenia prąd czystszy, pozbawiony zakłóceń niż ten płynący prosto z gniazdka. Jak to się sprawdza w praktyce? O tym nieco później.

Test dotyczyć będzie jednakże przede wszystkim produktu należącego do bardzo popularnej obecnie kategorii niewielkich urządzeń, które podpina się do komputera jako źródła i które posiada wyjście słuchawkowe z regulowanym poziomem sygnału. W ten sposób powstaje prosty, ale potencjalnie oferujący dobrą jakość brzmienia system popularnie zwany biurkowym – słowem łatwy do przewiezienia, ale jednak wykorzystywany stacjonarnie (w przeciwieństwie do odtwarzaczy przenośnych, z których muzyki można słuchać również będąc w ruchu/podróży). Urządzenie jest dość lekkie, waży poniżej 1kg, i niewielkie – łatwo więc będzie znaleźć na nie miejsce nawet na niewielkim czy zatłoczonym biurku. Umieszczono je w dość prostej, porządnie wykonanej metalowej obudowie. Na froncie znalazło się wyjście słuchawkowe na dużego jacka, wejście liniowe na małego jacka (można więc odtwarzać muzykę z urządzeń przenośnych wyposażonych w odpowiednie wyjście), pokrętło regulacji głośności oraz 4 diody wskazujące wybrane w danym momencie wejście. Z tyłu umieszczono 3 wejścia cyfrowe (USB 2.0, koaksjalne i optyczne), wyjście analogowe (2xRCA), zacisk uziemienia oraz gniazdo zasilające. Urządzenie dostarczane jest standardowo z prostym zasilaczem wtyczkowym, acz, jak już wspominałem, producent oferuje również zewnętrzny "inteligentny" zasilacz bateryjny mBPS-d2s, może być także zasilane z dużego zasilacza liniowego tej marki, sPS-1000. Co ciekawe, urządzenie może być zasilane wyłącznie przez USB. Na spodzie umieszczono dwa niewielkie przełączniki – jednym wskazujemy, czy używamy słuchawek o niskiej, czy o wysokiej impedancji, drugim wybieramy, czy wyjście analogowe ma dostarczać sygnał o stałym poziomie, czy ma on być regulowany. Sercem urządzenia jest DAC Cirrus Logic CS4398. Wejście USB obsługuje procesor RISC firmy XMOS, a za pozostałe wejścia cyfrowe odpowiada kość AKM AK4113. Na wyjściu analogowym pracują wzmacniacze operacyjne LME49720 i wzmacniacz słuchawkowy TPA6120A2 (oba chipy z Texas Instruments). Ten ostatni potrafi oddać 0,36, 0,21, 0,11, 0,036 lub 0,018W odpowiednio dla słuchawek o impedancji 30, 50, 100, 300 lub 600Ω. Ze regulację głośności odpowiada potencjometr Alps. Gałka tego potencjometru służy także do wyciszenia wyjść (mute; po krótkim wciśnięciu) bądź jako selektor wejść (po dłuższym wciśnięciu). Producent oferuje także opcjonalnie niewielki, ładnie się prezentujący rack, dla urządzeń tej wielkości co sHP-100, czy opcjonalny zasilacz bateryjny. Mając kilka urządzeń z tej serii, warto o takowym pomyśleć. Komputery z systemem Windows wymagają instalacji sterownika USB, Maki sterownika nie potrzebują. Instalacja na laptopie z WIN10 przebiegła (po wybraniu trybu zgodności z WIN7) bezproblemowo, podobnie jak aktualizacji firmware'u urządzenia (nowe wersje są udostępniane przez producenta na firmowej stronie).

Jako źródła podstawowego używałem swojego laptopa z WIN10, Foobarem2000 i Jplayem. Do odsłuchu wykorzystywałem głównie Pandory Hope (obecnie Sonorusy) VI i douszne Heaven 7 japońskiej firmy Final. Na koniec skorzystałem również z zewnętrznego DAC-a – Lampizatora Big7 – by posłuchać SOtM-a pracującego wyłącznie jako wzmacniacz słuchawkowy. Jako system odniesienia służyły mi moje Audeze LCD3 napędzane Questylem CM800R, który otrzymywał sygnał z Lampizatora, a ten z dedykowanego, pasywnego komputera PC z liniowym zasilaczem.

Jakość brzmienia

Zacząłem w najprostszym możliwym układzie (który zapewne najczęściej będzie stosowany przez potencjalnych nabywców tego urządzenia) – sHP-100 zasilany był przez kabel USB i otrzymywał tą samą drogą sygnał prosto z laptopa. Wybór słuchawek to oczywiście kwestia indywidualna, ja korzystałem z moich ulubionych – Pandor Hope VI (mam egzemplarz jeszcze sprzed zmiany nazwy na Sonorus VI, ale to dokładnie ten sam produkt). Przyznaję bez bicia, że byłem zaskoczony świetną jakością uzyskanego w ten sposób dźwięku. Brzmienie było szybkie, o dziwo (nie z racji odsłuchiwanego urządzenia, tylko używania zwykłego laptopa jako źródła sygnału i zasilania za pośrednictwem firmowego kabelka USB) czyste i dynamiczne. sPH-100 oferuje również sporą przestrzeń, rzecz co prawda bardziej w szerokości sceny niż w jej głębi, ale przecież mamy do czynienia ze stosunkowo niedrogim (w porównaniu do DAC-ów i wzmacniaczy słuchawkowych z wysokiej półki) urządzeniem. Trudno było mieć zastrzeżenia do lokalizacji źródeł pozornych poza zmniejszeniem odległości między nimi, wynikającym ze spłycenia sceny. Dźwięk był równy w całym paśmie – zwykle w przypadku niedrogich urządzeń mamy do czynienia z podkreśleniem skrajów pasma, by muzyka brzmiała bardziej efektownie. Tu nie zanotowałem podkreślenia żadnego zakresu, choć trzeba przyznać, że bas robił spore wrażenie, tyle że nie za sprawą najniższych pomruków, ale dzięki swojej szybkości, zwartości i wysokiej energetyczności. Nie było mowy jednakże o żadnej tendencji do dominacji nad resztą pasma. Integracja ze średnicą była wręcz wzorowa. Taki sposób prezentacji niskich tonów sprawił, iż świetnie wypadały elektryczne gitary basowe – choćby Marcusa Millera – szybkie, mocne granie, może nie aż tak dociążone na samym dole, niemające aż takiego uderzenia, jak system odniesienia, ale nadrabiające ten niewielki brak energetycznością i bardzo dobrym prowadzeniem rytmu. Nie odmówiłem sobie również przyjemności posłuchania popisów Raya Browna na kontrabasie. Tu i owszem, pewne braki odczuwałem – nieco mniejszy (niż w przypadku referencyjnego zestawu) udział pudła czy niewielkie, ale jednak odczuwalne, skracanie wybrzmień – ale trudno robić z tego zarzut urządzeniu z tej półki cenowej. Słuchanie takiej muzyki na tym zestawie dawało dużo frajdy dzięki dobrej rytmice, poprawnemu oddaniu barwy instrumentu czy dużej ilości detali (nie chcę kolejny raz pisać, że zaskakującej, ale biorąc po uwagę cenę tego urządzenia...). Dobre wrażenie robiła również góra pasma – czysta, dźwięczna, otwarta, pełna blasku, bez żadnych wyostrzeń czy ziarnistości. Dzięki temu bardzo dobrze wypadały blachy perkusji czy inne przeszkadzajki na płycie Patricii Barber czy Krzysztofa Herdzina. Średnica była gładka, namacalna, kolorowa. Dobrze oddawana była barwa i faktura głosów, dźwięk niósł spory ładunek emocjonalny, skłaniając wręcz do nawiązywania bliskiego kontaktu z wokalistami. Świetnie brzmiały dęciaki – posłuchałem sporo nowoorleańskiego jazzu pełnego popisów na trąbkach czy puzonach i każdy odsłuchany album skłaniał mnie do sięgnięcia po kolejny. Czysto, dźwięcznie, z odpowiednią porcją ostrości – ale takiej prawdziwej, charakterystycznej np. dla trąbki, a nie sztucznej, wynikającej ze słabości realizacji. Zważywszy na ponadprzeciętne możliwości tego urządzenia w zakresie prowadzenia rytmu, nie oparłem się również pokusie sięgnięcia po bluesa. I tak jak wcześniej ugrzązłem na długie godziny w Nowym Orleanie, tak teraz, gdy tylko kończyła się płyta Johna Lee Hookera, na playliście lądował Eric Clapton, Joe Bonamasa, Stevie Ray Vaughan czy Muddy Waters. Nie była to tylko kwestia bardzo punktualnego prowadzenia rytmu i tempa, ale również i budowa tego niesamowitego klimatu bluesa, muzyki nierozłącznie związanej z emocjami i uczuciami, bardziej z sercem i duszą niż z rozumem. Ujmując rzecz krótko – sPH-100 zdecydowanie czuje bluesa!

Dołączenie do zestawu bateryjnego zasilacza mBPS-d2s dało zauważalną zmianę brzmienia. Pierwsze wrażenie mówiło o "uspokojeniu" dźwięku, o utracie części owej wyjątkowej energetyczności grania, bądź ujmując rzecz inaczej – odniosłem wrażenie, że dźwięk nieco "siadł". Specjalnie wziąłem te określenia w cudzysłów, ponieważ, jak to się całkiem często zdarza w przypadku urządzeń audio, pierwsze wrażenie bywa mylące. Owo "uspokojenie" nie miało nic wspólnego z ograniczeniem zakresu dynamicznego czy z utratą tego energetycznego pierwiastka grania sHP-100. Rzecz raczej w dociążeniu dźwięku, w jego wypełnieniu. Wcześniej to właśnie szybkość, czystość i energetyczność napędzały całą prezentację, przez co jednym z określeń, jakie przychodziły mi do głowy, żeby ją opisać, była: lekkość. Nie było to posunięte do tego stopnia, by dźwięk określić mianem odchudzonego, nie szło to w stronę klinicznej, nienaturalnej czystości, ale faktem jest, że mimo iż Pandory to słuchawki grające wypełnionym, dociążonym dźwiękiem, razem ze wzmacniaczem SOtM-a nie oferowały aż tak pełnego dźwięku, jak potrafią. Dociążenie dźwięku, wyczyszczenie tła z "brudów" pochodzących z zasilania urządzenia prosto z laptopa zmieniło brzmienie zestawu w stronę, od której znam te słuchawki. Pierwsze wrażenie musiało więc być właśnie takie – że dźwięk nieco się uspokoił, zwolnił, ale wystarczyła chwila akomodacji, by docenić, że zmiany są zdecydowanie pozytywne. Dźwięk nabrał więcej ciała, instrumenty i wokale zyskały na masie, przez co stały się bardziej namacalne, grały pełniejszym, a więc i jeszcze bardziej naturalnym dźwiękiem. Im dłużej słuchałem, tym większe było moje przekonanie, że również i czystość dźwięku zyskała. Tak, wiem, że pisałem, iż brzmienie było zaskakująco czyste już wcześniej i podtrzymuję tę opinię. Tyle, że teraz było jeszcze czystsze, ale poszło w kierunku lepszego nasycenia i zróżnicowania barw, dociążenia/wypełnienia dźwięku, dalszej poprawy definicji i fazy ataku basu. Niski bas także zyskał nieco na masie, choć to nadal nie była pełnia możliwości używanych słuchawek, co udowadniał zestaw odniesienia. Wszystko to razem składało się na bardziej "spokojny" przekaz, czyli pozbawiony elementów, które co prawda wcześniej nie przeszkadzały w odbiorze, ale, jak się okazało przy porównaniu, wpływały w określony sposób na brzmienie. A jednocześnie był to bardziej naturalny, pełniejszy i po prostu wyższej klasy dźwięk, a dodatkowym atutem było lepsze różnicowanie nagrań.

SOtM poradził sobie także bez problemu z napędzeniem Audeze LCD3. Jego energetyczny, czysty i transparentny sposób grania bardzo dobrze spasował się z gęstymi, nasyconymi słuchawkami planarnymi. Jasne, że Audeze nie rozwijały w pełni skrzydeł, ale była to właśnie raczej kwestia tego, że wiedziałem, iż w wielu aspektach może być jeszcze lepiej, a nie konstatacji jakichkolwiek wad tego połączenia. Myślę, że osoba przywiązana do brzmienia LCD3 (jak ja) nie miałaby problemu z zestawianiem ich w systemie dodatkowym, np. w pracy, z sPH-100. Większość zalet tych słuchawek została zachowana, cechy koreańskiego wzmacniacza dobrze uzupełniały te słuchawki i razem tworzyły muzykalną, wciągającą, relaksującą całość – ot świetny towarzysz np. pracy czy chwil relaksu od tejże.

Na sam koniec zostawiłem próbę z Lampizatorem Big7 jako źródłem podłączonym do wejścia analogowego sHP-100. Sam Lampi to źródło z naprawdę wysokiej półki, a i sygnał otrzymywał z dedykowanego do audio komputera (a nie z laptopa używanego do tej pory). Użycie go jako źródła sygnału nie poprawiło znacząco jakości brzmienia SOtM-a. Dźwięk stał się nieco bardziej namacalny i trójwymiarowy, poprawiło się jeszcze różnicowanie nagrań, zyskała płynność i spójność grania, i były to zmiany zauważalne, ale bynajmniej nie z gatunku przełomowych i nie takich, jakich można oczekiwać, biorąc pod uwagę różnicę klas między DAC-ami. To pokazuje, że jeśli w ogóle pośród dwóch urządzeń zintegrowanych w sPH-100 jedno miałoby być ewentualnie wąskim gardłem, to jest nim raczej wzmacniacz słuchawkowy. Choć bardziej prawdopodobne wydaje się stwierdzenie, że to po prostu bardzo udany mariaż dwóch urządzeń oferujących podobną, zaskakująco wysoką klasę brzmienia jak na tak niewygórowane cenowo urządzenie.

Warto wiedzieć

Używany w teście inteligentny (jak o nim pisze producent) zasilacz bateryjny mBPS-ds2 kosztuje co prawda 2100 złotych, co niemal podwaja wartość inwestycji w SOtM-a, ale, jak się okazało, jest tego wart. Zasilanie odgrywa bowiem w audio dużą, a jak twierdzą niektórzy, wręcz kluczową dla jakości dźwięku rolę. mBPS-ds2 umieszczono w takiej samej obudowie, jak sPH-100. W środku zamontowano dwa akumulatory. Gdy jeden z nich zasila podłączone urządzenie (np. testowany sPH-100 czy konwerter USB dx USB HD), drugi jest jednocześnie ładowany. Dzięki temu gdy ten pierwszy się wyczerpuje, następuje zamiana (automatyczna) – drugi zasila urządzenie, a pierwszy jest w tym czasie ładowany.

Wystarczy więc podpiąć urządzenie do zasilanej z gniazdka 9V ładowarki, by mogło pracować na dobrą sprawę bez przerwy. Oczywiście nikt tak korzystać z zasilacza nie będzie. Na froncie umieszczono włącznik – ustawiamy go w pozycji "on", gdy chcemy zasilać zewnętrzne urządzenie, a w pozycji "off", gdy nie jest używany (jeśli jest podłączony do prądu, to w pozycji "off" akumulatory także będą ładowane do osiągnięcia pełnej pojemności). Na froncie urządzenia oprócz włącznika umieszczono 6 diod, po trzy na każdy akumulator, informujących o ich aktualnym stanie (który jest używany, czy odbywa się ładowanie, a czerwone diody pokazują, że dany akumulator jest rozładowany). Z tyłu znajdują się dwa gniazda zasilające – należy zwrócić uwagę, by do właściwego (są opisane) podłączać ładowarkę (Power in), a do drugiego zasilane urządzenie (Power out).

Podsumowanie

Firmą SOtM interesowałem się już kilka lat temu, gdy jeszcze nie było polskiego dystrybutora, mając przeczucie (wsparte opiniami pochodzącymi głównie z amerykańskich stron tematycznych), że to marka oferująca produkty o bardzo korzystnym stosunku klasy brzmienia do ceny. Wówczas nie doszło co prawda do recenzji żadnych urządzeń, ale gdy w końcu ich urządzenia do mnie trafiły, potwierdziły owo przeczucie. Pewnie że dziś, 2–3 lata później, na rynku jest zdecydowanie więcej tego typu urządzeń – zintegrowanych DAC-ów i wzmacniaczy słuchawkowych, wystarczy wspomnieć choćby o produktach iFi – ale i tak na tle tych, które dane mi było poznać, sam sPH-100, jak również w parze z zasilaczem bateryjnym, są atrakcyjną ofertą. Nawet przy graniu ze zwykłego laptopa, pod warunkiem zastosowania dobrych słuchawek (raczej z gatunku grających muzykalnie, jak Finale, a nie bardzo analitycznych w stylu wielu Sennheiserów czy Ultrasonów) otrzymuje się żywe, otwarte, energetyczne, przestrzenne i zaskakująco czyste granie. Dodajmy do tego lepsze, czystsze zasilanie, a dźwięk się wypełni, nabierze ciała, przez co zyska jego namacalność i naturalność, a także zwiększy się jeszcze umiejętność różnicowania nagrań. Na pytanie, czy ja, człowiek rozpieszczony brzmieniem urządzeń z dużo wyższych półek, mógłbym żyć z SOtM-em na co dzień w systemie biurkowym, odpowiedź jest prosta: tak! Nie miałbym z tym żadnego problemu, bo to muzykalna, a jednocześnie zaskakująco wierna nagraniom bestyjka, której słucha się z dużą przyjemnością.

Werdykt: SOtM sHP-100

★★★★★ Świetny kandydat do systemu biurkowego, który po prostu daje dużo frajdy przy słuchaniu niemal każdej muzyki