Unison Research S6

Unison Research S6

Unison Research S6 – zintegrowany wzmacniacz lampowy pracujący w klasie A, parallel single-ended: trzy lampy mocy EL34 na kanał generujące 35W czystej, lampowej mocy i czar, którego poszukują miłośnicy próżniowych baniek

  • Data: 2017-04-19

Prawdopodobnie większość z Państwa zna nazwę, a być może też i produkty producenta wzmacniacza, który tym razem trafił do naszych testów. Mówimy o Unison Research, włoskiej firmie konstruującej świetne wzmacniacze lampowe.

Firma została założona w 1987 roku we Włoszech przez Giovanniego Maria Sacchettiego. Giovanni od najmłodszych lat badał i projektował sprzęt audio. Ukończył studia elektroniczne, po których pozostał na uczelni i uczył nowe pokolenia inżynierów. Spędził tam ponad 20 lat. Ale niecały czas poświęcił studentom, gdyż nie zapominał o swojej pasji muzycznej, która skłoniła go do zaprojektowania własnych wzmacniaczy. Te projekty stworzyły podwaliny pod produkty Unison Research.

Pierwszym wzmacniaczem zintegrowanym Unisona był Triode 20, a jego następca, Simply Two, odegrał kluczową rolę w osiągnięciu przez firmę międzynarodowego sukcesu.

Obecnie Unison Research nadal pozostaje w tych samych rękach. Cały proces projektowania i produkcji wzmacniaczy odbywa się we Włoszech, co przekłada się w dość oczywisty sposób na ich wygląd i jakość.

Włoski design, włoska produkcja, włoskie brzmienie?

Włosi mają wybitne wyczucie piękna. Dlaczego tak sądzę? Myślę, że wystarczy pojechać do Włoch i wejść do dowolnego z muzeów, czy odwiedzić kilka miast i popatrzeć na ich architekturę, aby nie mieć co do tego żadnych wątpliwości. To wyczucie przekłada się też na design urządzeń pochodzących z tego kraju. Czy to samochody (np. Ferrari, Lamborghini, Alfa Romeo), czy urządzenia AGD (np. ekspresy Saeco), czy wreszcie audio – dość wspomnieć kolumny Sonus Faber czy produkty Gold Note (dawniej Blue Note). Nie inaczej jest z designem Unison Research – testowany S6 wygląda imponująco, mi przypomina parowóz wyścigowy z najlepszego okresu ich konstrukcji, a były to przepiękne maszyny. Wprawdzie nie ma tu komina, ale zaoblona blacha w środkowej części chassis kryjąca transformatory i wykonane z chromowanych drutów pokrywy ochronne dla lamp jako żywo przywołują to skojarzenie. Jest ono dodatkowo wzmocnione olbrzymimi pokrętłami służącymi do regulacji głośności (po prawej) i wyboru wejść (po lewej), wyglądającymi jak reflektory wspomnianej lokomotywy. Pomiędzy nimi umieszczono hebelkowy wyłącznik zasilania oraz czujnik podczerwieni odbierający polecenia z dołączonego do wzmacniacza pilota. Sam pilot wywołał u mnie mieszane odczucia – wykonany częściowo z drewna, powinien być niemal dziełem sztuki, a niestety naćkane na jego górnej powierzchni maleńkie przyciski, służące do obsługi wszystkich urządzeń marki, trochę psują efekt.

Tylna ścianka jest dość prosta. Pośrodku umieszczono gniazdo zasilania IEC, po jego lewej stronie pojedyncze, dobrej jakości terminale głośnikowe, a po prawej zestaw pięciu pozłacanych wejść RCA i wyjście na pętlę magnetofonową, które można wykorzystać do podłączenia do wzmacniacza słuchawkowego. Ciekawsze elementy znajdziemy, patrząc od góry na testowane urządzenie. Otóż przy przedniej ściance, po obu stronach pokrywy środkowej znajdziemy podświetlany wskaźnik VU, a obok niego trzy srebrne przyciski oraz trzy niewielkie pokrętła. Te zestawy służą do regulacji prądu spoczynkowego każdej z lamp mocy – wystarczy nacisnąć i przytrzymać przycisk przypisany danej lampie i pokrętłem ustawić wskazówkę miernika w pozycji środkowej. Podejrzewam, że ta czynność nie będzie wykonywana często, ja zrobiłem to raz, zaraz po włączeniu urządzenia i skontrolowałem kilka razy w czasie testu, ale prądy nigdzie się nie rozjechały.

Nie wspomniałem jeszcze, że typowo dla tego producenta przednia ścianka wykonana jest z drewna, w testowanym urządzeniu w kolorze czarnym, z obwódkami wokół manipulatorów w kolorze drzewa wiśniowego, co nadało wzmacniaczowi bardzo ciekawy wygląd. Dostępna jest też wersja z frontem z jasnego drzewa – wybór będzie kwestią gustu, obie wyglądają bardzo dobrze.

35W z lampy w klasie A

Zanim po raz pierwszy włączyłem Unisona S6 do mojego systemu audio, miałem pewne obawy, jak sobie poradzi. Po pierwsze jak dotąd, nie udało mi się usłyszeć żadnego wzmacniacza lampowego, który uporałby się bez zadyszki w niższych częstotliwościach z moimi 804S, gdzie kolumny te mają "dołek" impedancji. Po drugie dystrybutor uprzedził mnie, że testowany egzemplarz ma zupełnie nowe lampy mocy, które nie przegrały nawet jednej godziny. Po trzecie S6 ma impedancję wyjściową ustawioną "na sztywno", na 6Ω. To ułatwia podłączanie, w zasadzie można korzystać z kolumn cztero- i ośmioomowych bez potrzeby przełączania odczepów, ale w teorii najlepiej, aby ich impedancja była zgodna z impedancją wzmacniacza.

Żeby trochę zmniejszyć niepewność, po podłączeniu wzmacniacza zostawiłem go na 24 godziny włączonego i cicho grającego playlisty ze Spotify. Dopiero następnego dnia wieczorem zasiadłem do odsłuchów. Na szczęście od razu okazało się, że moje obawy są całkowicie płonne. Od pierwszych taktów "Kind of Blue" dźwięk był otwarty, pełny i kolorowy. Od razu było też słychać pewne cechy, które później okazały się głównymi atutami testowanej konstrukcji. Chodzi mi o niesamowitą przestrzeń i niemal holograficzną prezentację źródeł pozornych. Oczywiście tego typu rzeczy można najlepiej ocenić, słuchając nagrań niewielkich składów akustycznych, dlatego przesłuchałem kilka płyt ze stajni ECM, Larsa Danielssona i Manu Katche. Wszystkie potwierdziły moje pierwsze wrażenie. Scena była zaprezentowana wybitnie – szeroka i głęboka, niemal tak duża, jak z dzielonym i kosztującym ponad sześciokrotnie więcej Jeffem Rowlandem, którego miałem okazję słuchać w moim systemie. Już za samo to konstruktorom z Unisona należą się wielkie brawa!

Przy okazji słuchania popisów kontrabasowych Danielssona zwróciłem uwagę na bas. To zazwyczaj była pięta achillesowa słuchanych w moim systemie wzmacniaczy lampowych. Nie tym razem. S6 okazał się całkiem sprawny w kontrolowaniu podwójnych rohacellowych membran moich kolumn. Nie było żadnego spowolnienia przekazu ani tak zwanej "buły". Bas był podany z lekko pogrubionymi konturami, ale sprężyście i przy tym całkiem dobrze wypełniony. Nie było też żadnych problemów z utrzymaniem rytmu, poziom prezentowany przez testowany wzmacniacz był spokojnie porównywalny z moim zestawem, złożonym z lampowego przedwzmacniacza Manleya i końcówki tranzystorowej Linna. Oczywiście pomęczyłem Unisona trochę swoimi ulubionymi "basowymi" utworami w stylu Kraftwerk czy Björk, sądząc, że na czymś go przyłapię, ale żaden z odsłuchiwanych utworów nie był w stanie wyprowadzić go z równowagi.

Kolejną z ważnych cech wzmacniacza jest to, w jaki sposób wszystkie elementy pasma są z sobą zintegrowane. Zatem sprawdziłem Unisona i pod tym względem. I znów miłe zaskoczenie, gdyż żadna ze składowych pasma nie wystaje ponad inne, wysokie, średnie i niskie tony stanowią homogeniczną, zwartą całość. Lekko podświetloną na złoto, lampy dają taki szlachetny pobłysk, ale na pewno nie jest tak, że jedynym istotnym elementem pasma jest zamulona średnica. Nic z tych rzeczy. Oczywiście średnica jest ważna, to słychać w sposobie jej potraktowania przez wzmacniacz. Niesamowita gładkość, rozdzielczość niemalże wybitna – na pewno konstruktorzy poświęcili jej wiele czasu i energii. Głosy wokalistów brzmiały fenomenalnie, wszystkie chrząknięcia, chrypki, kiksy itp., naprawdę wszystko idealnie słychać. Czasem może to być dla niektórych artystów nieco okrutne, bo można też usłyszeć pewne niedociągnięcia, które w innych systemach są niesłyszalne. Ale to wszystko furda – najważniejsze są emocje, które z tym wzmacniaczem słychać doskonale. Od razu wiemy, czy wykonawcy nagrywali z sercem, czy też może zastąpiła ich jakaś bezduszna maszyna.

Wysokie tony są równie dobre jak reszta pasma. Słuchając na przykład perkusjonaliów Manu Katche, słychać było idealnie wszystkie wybrzmienia, blachy były też odpowiednio blaszane, choć z pewną "złotą" poświatą, ale tego właśnie oczekujemy od lampowego wzmacniacza. Natomiast nie spodziewajmy się żadnego zapiaszczenia czy nadmiernego syczenia sybilantów, bo nic takiego nie znajdziemy, nawet ze szkłem powiększającym.

Wcześniej zetknąłem się z kilkoma opiniami, że temu wzmacniaczowi brakuje mocy. Muszę z naciskiem powiedzieć, że nie mogę się z taką opinią zgodzić. Nie dość, że S6 wysterował bez problemów moje kolumny, to był w stanie wygenerować naprawdę wysokie poziomy głośności bez kompresji. Moim zdaniem świadczy to o tym, że ma naprawdę dużą rezerwę prądową. Jedyną wadą, jakiej ja się doszukałem, jest to, że dość mocno grzeje się podczas pracy. Jest to oczywiście związane z konstrukcją – klasa A oznacza, że przez cały czas przez lampy mocy płynie maksymalny prąd spoczynkowy, więc wzmacniacz nieustannie pobiera 265 watów z sieci i oddaje większość pod postacią ciepła do atmosfery. Ale nie tylko lampy są gorące (zalecam pozostawienie siatek ochronnych!), również pokrywa transformatorów osiąga dość wysoką temperaturę, należy więc uważać i nie kłaść tam żadnych przedmiotów, takich jak pudełka po płytach CD, bo mogą ulec zniekształceniu.

Zanim przejdę do podsumowania, jeszcze jedna uwaga. Jak wspomniałem na początku, wzmacniacz nie był w pełni wygrzany. Szczególnie przy urządzeniach lampowych jest to istotne, bo lampy potrafią po czasie trochę zmieniać parametry, dlatego jestem przekonany, że po jego pełnym wygrzaniu zagra jeszcze lepiej.

Warto wiedzieć

Przyjęło się myśleć o wzmacniaczach lampowych jako o odrębnej kategorii wzmacniaczy, która ma dość charakterystyczne, ciepłe i mało dynamiczne brzmienie. Myślę, że wynikało to z faktu, że ze względów konstrukcyjnych wszystkie lampowce wymagają stosowania transformatorów głośnikowych, których jakość ma bardzo duży wpływ na końcowe brzmienie. Dawniej transformatory nie były zbyt wysokiej jakości, często potrafiły się wysycić, obniżając pasmo przenoszenia i wprowadzając swoje zakłócenia do dźwięku. To powodowało, że w większości wypadków wzmacniacze miały podobne cechy brzmieniowe. Dlatego ich wyeliminowanie we wzmacniaczach tranzystorowych było witane z otwartymi ramionami.

Ten stereotyp od dłuższego czasu nie jest już aktualny. W większości, szczególnie lepszej klasy, wzmacniaczy transformatory są już tak wysokiej jakości, że nie powodują degradacji brzmienia. A ich stosowanie ma też zalety, jak choćby minimalizacja zakłóceń RF czy niewrażliwość na wpływ zwrotnicy kolumn. Testowany wzmacniacz pokazał, że już na średniej półce cenowej można osiągnąć bardzo dobre rezultaty. Bezpośredni, otwarty i barwny dźwięk jest tego dowodem. Nie należy się więc obawiać "starej" techniki lampowej, nie stracimy teraz już nic z tego, co było zapisane na odtwarzanym przez nas nośniku.

Podsumowanie

Unison Research S6 mnie zadziwił, a przetestowałem już wiele urządzeń audio, więc nie jest to łatwe. Przede wszystkim jest to pierwszy wzmacniacz lampowy, który bez problemów wysterował moje Bowersy, zachowując przy tym absolutnie pełnię swoich umiejętności w kreowaniu przestrzeni i magii gorących, próżniowych baniek. Myślę, że jeśli ktoś poszukuje wzmacniacza (niezależnie od techniki w nim zastosowanej) w cenie ok. 15.000 złotych, to musi koniecznie posłuchać Unisona. Trudno będzie w tej kategorii cenowej znaleźć tak mocnego zawodnika, potrafiącego wiarygodnie przekazać emocje zawarte w muzyce, nie tracąc nic z dokładności ani rytmiki i generującego holograficzną scenę. Nie należy się też przejmować podaną na papierze mocą – 35 watów w tym wypadku znaczy zdecydowanie więcej, podczas słuchania nigdy nie stracił werwy, ani też nie przekroczyłem połowy skali głośności, nawet osiągając już duży poziom głośności. To fantastyczny wzmacniacz – absolutna rekomendacja!

Werdykt: Unison Research S6

★★★★★ Pomimo dość wysokiej ceny wart każdej złotówki. Świetne, uniwersalne i otwarte brzmienie, w zasadzie bez słabych stron