Trenner & Friedl Orinoco Flow

Trenner & Friedl Orinoco Flow

Małą austriacką manufakturę znaliśmy dotychczas jako producenta wybornych kolumn. Najnowszymi pozycjami w ofercie są jednakże kable głośnikowe i łączówka

  • Data: 2016-10-14

Ilość kabli dostępnych na rynku jest przeogromna. Można je klasyfikować na wiele sposobów. Choćby ze względu na główny materiał użyty do ich budowy – zwykle jest to miedź lub srebro, acz zdarzają się również przewody z innych przewodników. Na rynku funkcjonują kable "normalne", tj. takie, które wykonano po prostu z przewodnika wysokiej klasy/czystości, uważnie dobrano wszystkie komponenty i w końcu starannie wykonano, oraz takie, których twórcy twierdzą, iż wykonano je z kosmicznych materiałów rodem z innego wymiaru. Zapewniają potencjalnych klientów o odkrywczych technologiach, opatentowanych geometriach, wyjątkowych dodatkach/wstawkach (niepotrzebne skreślić), a to wszystko sprawia, że cena tych kabli sięga kosmicznych sum – słusznie czy nie, to już pozostawiam ocenie potencjalnych nabywców.

Tak czy owak, kable audio, które jeszcze 20–30 lat temu były co prawda niezbędnym dodatkiem do każdego systemu audio, ale nie poświęcano im zbyt wiele uwagi, teraz urosły do rangi elementu o znaczeniu równie wielkim dla ostatecznego brzmienia systemu jak jego pełnoprawny komponent, np. wzmacniacz czy odtwarzacz. Nie dajmy się jednak zwariować. Mając rozliczne doświadczenia z kablami i sprzętami z różnych półek cenowych, w tym z bardzo wysokich, mogę potwierdzić, że i owszem, systemy z odpowiednio wysokiej półki potrafią jeszcze zyskać na klasie brzmienia uzupełnione odpowiednio dobrymi (co niestety oznacza również drogimi) kablami. Z drugiej jednakże strony podejmuję się również stwierdzić, że nie wprowadzą one kolosalnych zmian, nie spowodują przeskoku jakości o klasę, a zmiana na lepszy wzmacniacz, źródło czy kolumny mogą to zrobić. Zgoda, warto, zwłaszcza na wyższym poziomie, walczyć nawet o te kilka procent (to oczywiście umowna kwantyfikacja) poprawy jakości brzmienia, czyli o obiektywnie niewielką, ale dla danego użytkownika ważną zmianę charakteru/klasy dźwięku. Szybko dodam, że należy przy tym zachować zdrowy rozsądek, czyli np. nie kupować kabla droższego niż np. wzmacniacz, bo będą to źle zainwestowane pieniądze. Jednak ostateczna ocena, podobnie jak w przypadku właściwie każdego produktu, należy do kupującego.

Zdarza się, choć to przypadki rzadkie, że kabel potrafi pociągnąć cały system za uszy do góry – de facto pozwalając mu w pełni rozwinąć skrzydła. Tak było w moim przypadku, gdy wpiąłem u siebie interkonekt Hijiri Million pana Kiuchi. Jest to kabel może nieco zbyt drogi jak na wartość poszczególnych komponentów mojego systemu, ale wprowadzający relatywnie dużą poprawę. Proszę, zgodnie z tym, o czym pisałem, wziąć poprawkę na skalę tej zmiany – żaden kabel nie podniesie klasy brzmienia zestawu o całą klasę. Niemniej wielkość tej zmiany uzasadniała (przynajmniej dla mnie!) jego zakup. Generalnie rzecz biorąc, kable należy dobierać do systemu i to najlepiej dobrze już znanego, dopracowanego. Ja należę do osób, którzy uważają, że kable nie mają służyć do strojenia systemu, a powinny być maksymalnie przezroczyste sonicznie, ale w praktyce idealnie przezroczystych kabli nie ma. Ich wpływ powinien więc być taki, który pasuje do danego systemu i oczekiwań użytkownika. Kable, podobnie jak i elementy antywibracyjne, są ważnym elementem systemu, ale ważnym do wyciśnięcia z niego maksimum możliwości, do postawienia kropki nad "i". Myślę, że takie podejście jest najzdrowsze, choć należy je wesprzeć równie dużym rozsądkiem w zakresie kosztów, jakie jesteśmy gotowi ponieść.

Wrócę jeszcze na moment do stosowanych podziałów kabli. Niektórzy dzielą je na produkty pochodzące od wyspecjalizowanych firm, takich, które skupiają się na produkcji kabli wszelakich, oraz na takie, które pochodzą od producentów sprzętu, którzy niejako przy okazji produkują również kable, zwykle pod kątem spasowania ich z własną elektroniką czy kolumnami. W tym tekście mamy do czynienia z czymś pośrednim.

Mamy bowiem niewielką manufakturę, którą polscy (i nie tylko) audiofile cenią za znakomite, wyrafinowane, nietuzinkowe kolumny. Oferta austriackiej marki nie jest zbyt duża, za to dopracowana i oryginalna, bo przynajmniej część produktów mocno odbiega od większości kolumn dostępnych na rynku. Jednym z elementów charakterystycznych dla wszystkich produktów Trenner & Friedl jest wewnętrzne okablowanie i zaciski głośnikowe pochodzące od kablowego specjalisty, firmy Cardas. Inny to stosowanie tzw. złotych proporcji (w zakresie konstrukcji obudów), znanych od starożytności, a w audio mocno propagowanych właśnie przez Cardasa. A to przecież jedna z najbardziej znanych firm kablarskich na świecie, istniejąca od wielu lat i mająca swoich oddanych fanów. Sam fakt, że firma tak długo utrzymuje się na topie, najlepiej świadczy o klasie jej produktów.

Jak wspomniałem, panowie Trenner i Friedl od dawna korzystają z produktów Cardasa w swoich kolumnach, nic więc dziwnego, że gdy zdecydowali się stworzyć własny zestaw kabli, skorzystali z pomocy właśnie tej amerykańskiej marki. Szczegółami specjalnie się nie chwalą, ale wiadomo, że oferowane przez T&F kable o pięknej nazwie Orinoco Flow nie są po prostu rebrandowanymi przewodami Cardasa, acz szczegółów modyfikacji opracowanych wspólnie przez Austriaków i Amerykanów nie znamy. Faktem natomiast jest to, że powstały, aby – jak podaje na swojej stronie producent – sygnał muzyczny mógł płynąć szeroką, acz uregulowaną rzeką z komponentów do kolumn (stąd właśnie nazwa wzięta od rzeki Orinoko). Na nic bowiem najlepsze nawet kolumny, jeśli dociera do nich sygnał pośledniej jakości. Trudno się z tym nie zgodzić – im lepszy sygnał dostaną głośniki, tym lepiej będą miały szansę zagrać.

Wybór właśnie Cardasa na współtwórcę kabli T&F wynikał również z faktu, że w ten sposób sygnał muzyczny, poza wnętrzem używanej elektroniki, może wędrować niemal w całym systemie (również wewnątrz kolumn austriackiej marki) przez przewody, wtyki oraz zaciski głośnikowe tego samego producenta. Większość osób nie ma okazji się o tym przekonać, ale z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że już wykorzystanie takich samych kabli wewnątrz kolumn i jako doprowadzających do nich sygnał daje znakomite efekty – taka synergia nie jest bynajmniej audiofilskim mitem. Najlepiej byłoby jeszcze pominąć zaciski głośnikowe, ale to wysoce niepraktyczne, a w wielodrożnych konstrukcjach właściwie niewykonalne. Kolejnym najlepszym wyborem jest zastosowanie zacisków głośnikowych pochodzących od producenta okablowania. Et voila – to właśnie proponuje austriacki producent. Wychodzi więc na to, że panowie Trenner i Friedl muszą mieć takie same doświadczenia i stąd taki, a nie inny wybór. Zwiększa on także szansę, że potencjalni nabywcy Osirisów, Isisów czy nawet małych Artów nie "popsują" ich brzmienia kablami słabej jakości (jeśli zakupią w komplecie Orinoco Flow, oczywiście).

Podobnie jak w przypadku innych producentów sprzętu, którzy do oferty dodają kable, proponowana linia T&F jest niewielka. To zaledwie jeden model, wspomniany Orinoco Flow, i dwa rodzaje kabli – głośnikowy i interkonekt. Ten pierwszy terminowany jest widełkami, oczywiście Cardasa, IC natomiast występuje w wersji RCA i XLR, a wtyki także pochodzą od amerykańskiego producenta (synergia, synergia i jeszcze raz synergia!). Wykonanie jest staranne i eleganckie. Kable nie są przesadnie sztywne, mimo że całkiem grube (choć do rekordzistów im daleko), a elegancki, metalowy splitter i cieńsze, dość elastyczne końcówki kabla głośnikowego jeszcze bardziej ułatwiają instalację. Jedyna rzecz, do której (trochę na siłę) mogę się przyczepić, to rozmiar widełek – są małe, więc w gniazdach niektórych wzmacniaczy i kolumn niełatwo było je zainstalować.

Jakość brzmienia

Dawno nie słuchałem żadnych Cardasów, acz do dziś dobrze pamiętam jedno z moich pierwszych spotkań z kablem wysokiej klasy, którym był model Neutral Reference, poprawiony potem jeszcze Goldenem. To ten pierwszy przypadł mi bardziej do gustu, mimo że był pozycjonowany przez producenta niżej. Wydawał się faktycznie (zgodnie z nazwą) nieco bardziej neutralny, mniej ciepły od Goldena. Później miałem okazję posłuchać jeszcze jednego czy dwóch nowszych modeli amerykańskiej marki i co prawda wydawały mi się one także bardziej neutralne niż wspomniany Golden Reference, ale i tak w głowie pozostał mi określony obraz przewodów Cardasa jako grających po ciepłej stronie mocy, gładkim, nasyconym dźwiękiem, nieprzesadnie konturowym na dole pasma i nigdy nie agresywnym na górze. W pewnym sensie wybór na partnera właśnie tej marki przez wywodzących się właściwie z rynku pro sympatycznych Austriaków, panów Trennera i Friedla, może się więc wydawać dość dziwny. Tyle że żadne ze słyszanych przeze mnie kolumn T&F nie grały jak typowe studyjne monitory. I owszem, oferowały dobrą rozdzielczość i selektywność, a detaliczność i precyzja także należały do ich zalet, ale wszystko to składało się w płynną, spójną, pięknie muzykalną całość zarówno w przypadku malutkich Artów, jak i większych Osirisów, Pharoahów czy nawet wielkich Isisów. Zapewne swoją cegiełkę dołożyło do tego wewnętrzne okablowanie czy zaciski głośnikowe pochodzące właśnie od Cardasa. Owa cegiełka musiała mieć swoją wagę, skoro T&F zdecydowali się także i swoje kable głośnikowe i interkonekty wyprodukować we współpracy z amerykańskim gigantem. Co udało im się osiągnąć?

Po pierwsze to nie są kable wyczynowe, że tak to ujmę. Proszę nie spodziewać się, że podłączycie je do swojego systemu i powalą Was od razu na kolana. Nie zostawiają one bowiem innych daleko w tyle w zakresie jakiejś jednej konkretnej cechy brzmienia (choć w zakresie gładkości i naturalności są na pewno w czołówce). Nie mają najlepszego basu, góry, dynamiki czy przestrzeni. One tylko, a może raczej aż, grają niesamowicie spójnie, organicznie i relaksująco. Nie do końca wiem, ile te kable miały szansę pograć, zanim trafiły do mnie, tzn. wiem, że w Polsce jeszcze nie grały, więc wątpliwość dotyczy tylko stopnia wygrzania ich przez producenta. Zapewne jednak nie miały na liczniku zbyt wielu godzin. Jednakże już od pierwszej sesji odsłuchowej (z kolumnami Osiris T&F) zaprezentowały wyżej określony charakter. Później zmiany, acz nieduże, następowały w zakresie rozdzielczości, detaliczności i dalszego wygładzania dźwięku. Mówię tu o gładkości właściwej urządzeniom i kablom z wysokiej półki, a nie o uśrednianiu dźwięku, jakim czasem nasze uszy próbują oszukać produkty niedrogie. To gładkość, jaką prezentują prawdziwe instrumenty słuchane na żywo – nawet gdy (zamierzenie) grają ostro, nie brzmią przecież nieprzyjemnie czy drażniąco, przyjmujemy to z automatu jako naturalne, a co za tym idzie akceptowalne brzmienie. I dokładnie tak samo jest w przypadku Orinoco Flow. Nie ma to nic wspólnego ze sztucznym upiększaniem prezentacji czy z jej uśrednianiem. Bo gdy grałem ze słabiej zrealizowanych płyt – choćby albumy U2 – to wyraźnie słychać było kompresję, spłaszczenie dynamiki, matowość barwy – z tego powodu po płyty mojej ulubionej kapeli sięgam nieczęsto. Z drugiej strony nawet przy owych wszystkich wadach tej realizacji austriackie kable składały to w całość (nieco) przyjemniejszą dla ucha niż większość konkurentów, z którymi podobną próbę podejmowałem. Skupiały się bowiem bardziej na muzyce niż sposobie realizacji, potrafiły naprawdę dobrze pokazać wokal Bono czy gitarę Edge'a oraz pewnie prowadzić rytm.

Słuchanie muzyki z Orinoco Flow wciąga, a im dłużej ich słuchałem, tym bardziej doceniałem to, co robią z muzyką. Człowiek już po pierwszych taktach wygodniej rozsiada się w fotelu, relaksuje i daje się ponieść muzyce. Z tego można wyciągnąć wniosek, że są to kable dla osób, które kochają muzykę, a mniej im zależy na studiowaniu realizacji nagrania. Tyle, że to nie do końca prawda. Po kilku dniach Orinoco Flow rozegrały się już na tyle, że rozdzielczość, selektywność i detaliczność pozwoliły mi zajrzeć głęboko w miks, przyjrzeć się wybranym elementom, odróżnić bez trudu różne sposoby realizacji nagrań czy różne okresy, z których pochodziły. Nie było mowy o jednostajnym graniu wszystkiego jak leci w przyjemny dla ucha sposób. To nadal nie były najbardziej analityczne, ani najbardziej transparentne i rozdzielcze kable, jakie zdarzyło mi się słyszeć, ale prezentowały w tych aspektach już tak wysoki poziom, że to do słuchacza należał wybór, czy chce dać ponieść się muzyce, czy studiować nagranie. Choć ja, niemal automatycznie, poprzestawałem na tym pierwszym, to spokojnie wyobrażam sobie panów Trennera i Friedla pracujących w swoim studio z tymi właśnie przewodami. I to właściwie niezależnie od tego jakiej muzyki słuchałem, ani jakie komponenty łączyłem tymi kablami.

Kilka razy już powtórzyłem określenie "relaksujące granie". Niby powinno być dość jasne, ale powinienem je jednak uściślić. Używając go, mam na myśli takie brzmienie, w którym nie ma elementów uniemożliwiających relaks przy takiej czy innej muzyce, a nie granie skłaniające do drzemki. Można się relaksować przy pięknym głosie Cassandry Wilson wolno sączącym się w uszy, a można skacząc i śpiewając w rytm muzyki AC/DC. Robiłem jedno i drugie w zależności od nastroju. To pierwsze, bo wokale to swego rodzaju specjalność zakładu Orinoco Flow. Z nimi w torze głos wspomnianej Cassandry brzmiał niesamowicie namacalnie, wręcz ociekał emocjami, zachwycał barwą i głębią, przykuwał uwagę w sposób jeszcze bardziej wyjątkowy niż zwykle. Także towarzyszące jej instrumenty akustyczne zachwycały piękną, naturalną barwą, mnóstwem drobniutkich detali czy bardzo dobrą dynamiką na poziomie mikro.

Testowane kable prezentują taką muzykę w sposób, który odbierałem jako swego rodzaju prywatny koncert, na którym byłem honorowym gościem. Pięknie bowiem renderują obszerną scenę, duże źródła pozorne, a wszystko ma wyjątkową namacalność. I to już na nagraniach studyjnych. Koncertowe pokazały natomiast, że gdy w nagraniu uchwycono prawdziwe, a nie wykreowane w studio warunki akustyczne, to Orinoco Flow przekazują je w jeszcze bardziej wiarygodny sposób. Instrumenty pięknie wybrzmiewają, słychać pogłos pomieszczenia, odgłosy pozamuzyczne – słowem dostajemy kolejne elementy, które składają się na wrażenia sprawiające, że słuchanie muzyki jest głębszym, bardziej specjalnym wydarzeniem. T&F dorzucają do tego jeszcze nie tylko emocjonalną sferę samego wykonania, ale i reakcje publiczności, tworząc udaną namiastkę panującej na koncercie atmosfery. Jasne, że odtworzenie 100% wrażeń, jakie wiążą się ze słuchaniem muzyki na żywo, w domu nie jest możliwe – ani testowane kable, ani żadne inne tego nie potrafią – ale Orinoco Flow wydają się przybliżać nas bardziej do takiego niedoścignionego ideału niż wiele innych kabli dostępnych na rynku. Mogą więc stanowić doskonały wybór dla tych, którzy lubują się w odsłuchach nagrań live.

Jak wspomniałem wcześniej, ostrzejszej muzy, jak np. koncert AC/DC, też z nimi słuchałem. I tu relaks wyglądał zupełnie inaczej. Orinoco Flow pewnie, równo prowadziły rytm, gitary miały "mięcho", grały szybko, zadziornie, mocno. Dynamice ani skali całości niczego nie można było zarzucić. Wokal Briana Johnsona też wypadał wybornie – żywy, mocny, pełny energii zmuszał wręcz do śpiewania wraz z nim. Podobnie było na innych, już niekoniecznie koncertowych, rockowych czy bluesowych nagraniach. Te na pozór spokojne, gładkie kable pokazywały przy takich okazjach pazur, gwarantując dobrą zabawę również i przy takiej muzyce.

Podsumowanie

Gdy firma specjalizująca się w kolumnach głośnikowych postanawia zaoferować także kable, to nie ma wątpliwości, że nie jest to decyzja pochopna tylko dobrze przemyślana. Zamiarem producenta było oczywiście stworzenie kabli uzupełniających ofertę kolumn Trenner & Friedl i faktycznie z Osirisami współpracowały wybornie. Ideą nie była jednakże chęć poprawy brzmienia głośników, ale dostarczenie im sygnału wysokiej jakości. Stworzono więc kable znakomite, muzykalne, gładkie, spójne, ale i potrafiące pokazać pazur, gdy trzeba. Co ważne, sprawdzą się także i w innych systemach. Nie są to, moim zdaniem, kable dla tych, którzy skupiają się na analizie dźwięku, na rozkładaniu go na czynniki pierwsze. Rzecz nawet nie w tym, że czegokolwiek w ich przekazie brakuje, bo są rozdzielcze, selektywne, detaliczne, ale raczej w charakterze grania, które wciąga, angażuje w prezentowaną muzykę. Orinoco Flow nie maskują słabości nagrań, ale potrafią skupić uwagę słuchacza na ich zawartości muzycznej i emocjonalnej. Nie robią tego kosztem uśredniania przekazu, bo różnice w realizacjach są wyraźnie pokazywane. Rzecz po prostu w tym, że jeśli tylko nagranie ma wysoką wartość artystyczną, to kable Trenner & Friedl skupią się właśnie na niej, dając słuchaczom dużo przyjemności, nawet jeśli od strony technicznej nie jest ono idealne. To kable dla miłośników muzyki, z delikatnym wskazaniem na akustyczną i wokalną, ale jak pokazały odsłuchy AC/DC i innych kapel rockowych, sprawdzą się także w mocniejszym, energetycznym repertuarze.

Werdykt: Trenner & Friedl Orinoco Flow

★★★★★ Świetnie wykonane (przy współpracy jednego ze światowych liderów na rynku) kable, oferujące wyrafinowanie, emocje i istotę każdej wartościowej muzyki