Transrotor Dark Star Silver Shadow

Transrotor Dark Star Silver Shadow

Testujemy gramofon z oferty niemieckiego producenta, skierowany do bardziej zaawansowanych melomanów, ale niekosztujący fortuny

  • Data: 2017-02-15

Firmy Transrotor prawdopodobnie nie muszę nikomu przedstawiać, bo ten niemiecki producent gramofonów zadomowił się doskonale na polskim rynku i oferuje, poprzez rodzimego dystrybutora, firmę Nautilus, ogromną paletę gramofonów. W ofercie znajdziemy urządzenia stosunkowo niedrogie i proste w konstrukcji, ale także ważące ćwierć tony monstra, wykorzystujące wszystkie pomysły założyciela firmy, pana Räke.

Transrotor istnieje od 1973 roku i od początku pod wodzą Jochena Räke. Firma dorobiła się bardzo obszernego katalogu gramofonów, a testowany Dark Star Silver Shadow jest raczej bliżej początku oferty niż jej końca. To już trzeci model z serii Dark Star, różniący się od starszych braci materiałem, z którego wykonano plintę – tym razem jest to poliformaldehyd, absolutnie głuchy akustycznie, co predestynuje go do budowy gramofonów.

Ciemna gwiazda rzucająca srebrny cień

Na pierwszy rzut oka DSSS to typowy Transrotor. Nieodsprzęgnięta konstrukcja zamocowana na plincie w kształcie litery X. Ale jeśli przyjrzymy się bliżej, to widać kilka elementów nie do końca typowych dla tego producenta. Początek katalogu firmy zajmują gramofony zbudowane głównie z dwóch materiałów – aluminium i akrylu. Testowany przez nas napęd, jak już wspomniałem, wykorzystuje inny materiał, bardziej "niemy" akustycznie, POM. To nie jest pierwszy flirt firmy z innymi materiałami, choćby La Roccia Reference wykorzystuje naturalne łupki, ale i tak warto zwrócić na to uwagę. Drugą rzeczą, która rzuca się w oczy, są podwieszone pod talerzem ciężarki, które mają zwiększyć jego bezwładność. To rozwiązanie przywołuje na myśl produkty firmy Michell Engineering, nota bene mój Gyro SE takowe ciężarki posiada, ale wśród oferty niemieckiego producenta to chyba jedyny deck z takim talerzem.

Silnik w Dark Star jest elementem wolnostojącym, tutaj umieszcza się go po lewej stronie, na "górze" plinty, gdzie udaje dodatkową nogę. Zasilany jest prądem stałym, a obroty regulujemy pokrętłem na zasilaczu motoru. Do wyboru mamy dwie prędkości – 33,3 i 45 rpm. Obroty są fabrycznie wyregulowane, ale istnieje możliwość dostrojenia, osobno dla każdej prędkości, korzystając z niewielkich potencjometrów schowanych za przednią ścianką zasilacza. Z silnika moment obrotowy przenoszony jest na talerz za pomocą okrągłego paska, dla którego na brzegu talerza wyfrezowano odpowiedni rowek.

Myślę, że warto jeszcze zwrócić uwagę na poziomowanie plinty – gramofon posiada trzy bardzo solidne, wielkie, aluminiowe nogi, zwieńczone pokrętłami o takich samych rozmiarach powyżej chassis. Te pokrętła służą do wypoziomowania gramofonu po jego ustawieniu na docelowym miejscu, trzeba tylko mieć własną poziomicę, aby to poprawnie wykonać.

Testowany gramofon nie jest do końca wersją fabryczną – polski dystrybutor doposaża go bowiem w lepsze ramię, SME M2, oraz wkładkę firmy ZYX – do testów trafiła wkładka MC, Ultimate 100. Ramię SME to jedno z lepszych ramion, jakie można zamontować na gramofonie, pozwalające na szeroki wachlarz regulacji, łącznie z ustawianiem VTA "w biegu".

Aksamitna gładkość, analogowe ciepło

Test zacząłem w sumie dość nietypowo, bo od płyty dość dawno niesłuchanej, "Misplaced Childhood" Marillion. Mój egzemplarz to jedno z wydań z lat 90. ubiegłego wieku, niespecjalnie wycyzelowane, ale w sumie, jak na komercyjną płytę bez zacięcia audiofilskiego, dość dobrze nagrane. Muszę jeszcze wspomnieć, że na "występach gościnnych" był u mnie przedwzmacniacz gramofonowy Phasemation, który pozwala na podłączenie dwóch gramofonów i proste przełączanie między nimi, co niesamowicie ułatwiało mi testy. Ale ad rem. Odtworzenie wspomnianej płyty z Dark Stara było naprawdę ciekawym przeżyciem. W porównaniu z moim zestawem, który traktuję jako referencyjny, dźwięk był cieplejszy, miał więcej niższej średnicy oraz basu. Pojawiła się też dodatkowa gładkość, której trochę w moim zestawie brakuje. Mamy więc potężny, ale dobrze kontrolowany bas, a na jego fundamencie nasyconą, soczystą średnicę. Całość nabrała niemal jedwabistego sznytu, co spowodowało, że Fish naprawdę zaczął czarować swoim głosem. W ogóle przestałem mieć ochotę na zmianę repertuaru, więc za ciosem poszło jeszcze "Fugazi". Wysokie tony znajdowały się nieco w tle w stosunku do pozostałych części pasma, ale dla nagrań Marillion to raczej ukojenie niż jakikolwiek zarzut. Wrzucenie na talerz innych nagrań z tamtych lat, choćby Orchestral Manouvres in the Dark, tylko potwierdziło moje spostrzeżenia.

Sięgnąłem więc po repertuar o nieco lepszej jakości nagrania. Jako królik doświadczalny wystąpiło tym razem Esbjörn Svensson Trio z dwupłytowej składanki "The best of e.s.t.". Już otwierający płytę kawałek "From Gagarin's Point of View" pokazał, że wspomniane wyżej cechy występują i tutaj, ale udało się mi stwierdzić jeszcze kilka rzeczy. Po pierwsze pomimo cieplejszego grania niż mój zestaw nie było absolutnie żadnej utraty rozdzielczości. Coś, co wcześniej odebrałem jako lekkie wycofanie wysokich tonów, nie potwierdziło się. Góra nabrała po prostu czegoś w rodzaju "dostrojenia", nie krzyczała, ale brzmiała ze złotym nalotem na wszystkich dźwiękach. Warto też wspomnieć, że gramofon tworzył bardzo dobrą przestrzeń, z odpowiednio szeroką i głęboką sceną muzyczną. Instrumenty były ładnie wycięte z tła, a wokół nich znajdowała się odpowiednia ilość powietrza. Intrygujące było to, że sposób prezentacji był taki, iż odbierało się to jako coś zupełnie naturalnego, więc nie zwracało się na to jakiejś szczególnej uwagi. Ot, trio grało sobie na scenie kilka metrów przede mną.

Postanowiłem jeszcze sprawdzić, jak testowane urządzenie radzi sobie z muzyką o większej ilości basu. Zacząłem od Dead Can Dance, potem był jeszcze Kraftwerk i Hendrix. Każda ze słuchanych przeze mnie płyt pokazała, że bas schodził bardzo nisko, był fantastycznie wypełniony, ale przy tym nie tracił konturów i był trzymany w żelaznych ryzach rytmu. Ciekawe było też brzmienie syntezatorów, które dostawały dodatkowego sznytu analogowego, przez co brzmiały bardzo naturalnie. Włączyłem więc jeszcze najnowszą płytę Jeana Michela Jarre'a "Oxygene 3", która zabrzmiała po prostu zjawiskowo.

W czasie moich dywagacji nie wspomniałem o wokalistach, a powinienem. Przesłuchałem kilka płyt z wokalami męskimi i żeńskimi. W obu przypadkach, porównując z moim zestawem, głosy były bardziej "dopalone", cieplejsze i bardziej zmysłowe. Mówiąc kolokwialnie, przyjemniej się ich słuchało. Dla mnie to bardzo pozytywny wpływ na odtwarzaną muzykę, mam nadzieję, że również dla wielu słuchaczy.

Warto wiedzieć

Transrotor zaczynał jako diler innych firm w Niemczech. Jedną z dystrybuowanych przez założyciela firmy, Jochena Räke, marek był Michell Engineering, który zainspirował Jochena do produkcji własnych gramofonów. Ale na początku drogi właściciel firmy Michell również wykorzystał kilka pomysłów swojego dystrybutora, czego efektem było stworzenie takich gramofonów, tak Michell Technodec i Gyro. Z kolei Transrotor, mając doświadczenia z produktami brytyjskimi, postanowił pójść nieco odmienną drogą, rezygnując z elastycznego zawieszenia.

Miałem okazję rozmawiać z Jochenem w czasie jednej z wystaw Audio Show w Warszawie, zapytałem więc, skąd takie podejście. Odpowiedział, że niezmiernie trudno wykonać kilka sprężyn o identycznej elastyczności, a wszelkie różnice mają negatywny wpływ na ostateczne brzmienie gramofonu. Dlatego Transrotor zdecydował się na produkcję gramofonów ze sztywnym zawieszeniem, właśnie żeby wyeliminować ten element niepewności. Zapytałem też, dlaczego firma nie produkuje własnych ramion gramofonowych, co mogłoby być kolejnym krokiem ku doskonałości własnych produktów. Odpowiedź pana Räke była dla mnie dość zaskakująca – powiedział bowiem, że nie jest w stanie opracować i wyprodukować czegoś lepszego niż ramiona firmy SME. Według niego są to najlepsze dostępne na rynku ramiona, wykonane wyjątkowo precyzyjnie i dopasowane do potrzeb jego gramofonów. Dlatego też oprócz sprzedaży urządzeń własnej produkcji firma Transrotor jest dystrybutorem SME na rynku niemieckim.

Podsumowanie

Nie spodziewałem się, że ten gramofon tak mi się spodoba. Rzeczywiście zestaw przygotowany przez krakowskiego dystrybutora ma wszystkie atrybuty bardzo dobrego zestawu analogowego. Bardzo gładki, aksamitny dźwięk, "analogowe ciepełko" i tak oczekiwana od winylu rozdzielczość. I wszystko w niemal idealnie dobranych proporcjach. Dla miłośników sterylnego dźwięku i rozbierania wszystkich elementów muzyki na czynniki pierwsze mam gorszą wiadomość – to nie jest zestaw, który ich w pełni usatysfakcjonuje. Tutaj muzyka jako całość jest priorytetem i choć Transrotor pozwoli nam na głęboki wgląd w nagranie, to pokaże raczej emocje niż oderwane od tła pojedyncze nuty. Polecam go więc wszystkim, dla których muzyka jako całość jest najważniejsza.

Werdykt: Transrotor Dark Star Silver Shadow

★★★★★ Świetny zestaw dla zaawansowanych miłośników czarnej płyty. Zadowoli nawet wybrednych audiofilów