Tsakiridis Aeolos

Tsakiridis Aeolos

Relatywnie niedrogi wzmacniacz lampowy prosto z Grecji? Tego jeszcze chyba u nas nie było. Sprawdźmy więc, jak sprawuje się otwierająca ofertę Tsakiridis Devices integra Aeolos

  • Data: 2017-02-15

Wiele osób marzy o posiadaniu wzmacniacza lampowego zachwycającego ciepłym, naturalnym brzmieniem plus cieszącego oczy blaskiem żarzących się lamp. Na przeszkodzie zwykle staje cena takich urządzeń bądź ich niska moc, która utrudnia dobór kolumn. Czasami o decyzji zakupowej na "nie" decydują wyeksponowane, mocno nagrzewające się lampy, które mogą być zagrożeniem dla pociech na dwóch czy czterech nogach. Gdy się dobrze rozejrzeć na rynku, okazuje się, że da się znaleźć urządzenia, które niewiele kosztują (oczywiście relatywnie), oferują przyzwoitą moc, wystarczającą do napędzenia większości kolumn, a na dodatek są odpowiednio zabezpieczone, więc nie stanowią żadnego zagrożenia dla milusińskich. Pewnie większość z Państwa pomyślała teraz o naszych rodzimych produktach, albo ich odpowiednikach zza wschodniej granicy, ewentualnie ze zdecydowanie dalszego wschodu. To jednakże wcale nie jedyne opcje. Jakiś czas temu warszawski Audio System wprowadził do swojej oferty produkty spełniające opisane wyżej wymagania. Pochodzą one z... Grecji, a produkowane są przez firmę Tsakiridis Devices. To jeden z tych europejskich rynków audio, o których w Polsce wiemy niewiele. Ten sam dystrybutor ma co prawda w ofercie jeszcze inną markę z tego kraju – Ypsilon, acz to zupełnie inna półka cenowa. W naszym kraju dostępne są jeszcze produkty LAB 12 pochodzące z Grecji, a o produktach Kostasa Metaxasa pewnie też wiele osób słyszało – to Grek, choć jego firma bynajmniej nie funkcjonuje w tym kraju. Tak na szybko żadnych innych produktów związanych z Helladą nie kojarzę. Nawet jeśli coś umknęło w tej chwili mojej pamięci, to na pewno nie są to kolejne dziesiątki marek, jak w przypadku USA, Japonii, Niemiec, Francji czy Włoch. Między innymi dlatego propozycja przetestowania relatywnie niedrogiego wzmacniacza lampowego z Grecji wydała mi się podwójnie ciekawa. Jestem w końcu miłośnikiem lampowego grania, a swoje horyzonty lubię poszerzać.

Do testu dostaliśmy integrę otwierającą ofertę, wzmacniacz Aeolos. Powinienem tu dodać, że to podstawowa wersja tego wzmacniacza, wyposażona w lampy mocy EL34, jako że w wersji Plus pracują lampy mocy 6550, natomiast w Ultra – KT150.

O samej marce Tsakiridis nie znalazłem zbyt wielu informacji. Na stronie producenta można wyczytać, że od 1987 roku zajmuje się wytwarzaniem "atrakcyjnego cenowo high-endu dla miłośników muzyki". Słowem marka ta obchodzi w tym roku już 30 rocznicę istnienia, acz ludzie ją tworzący zajmują się budową urządzeń audio jeszcze dłużej. Przed skomercjalizowaniem swojej działalności zaspokajali bowiem potrzeby własne i swoich przyjaciół w zakresie posiadania systemów audio oferujących dobre brzmienie bez konieczności inwestowania w nie oszczędności całego życia. A ponieważ szło im to całkiem dobrze, założyli swoją firmę i, sądząc po okrągłej rocznicy działalności, idzie im całkiem nieźle. Według podanych informacji urządzenia są budowane ręcznie w Grecji przy użyciu komponentów wysokiej jakości, a ich ceny są nadal atrakcyjne.

Jak już wspomniałem, Aeolos (takich postaci w greckiej mitologii było aż trzy – przyjmijmy więc, że chodzi o boga wiatrów) to lampowy wzmacniacz zintegrowany pracujący w układzie push-pull, w klasie AB1. W testowanej wersji pracuje kwadra pentod EL34 sterowana czterema 12AT7, dostarczając 35W mocy na kanał. Nie jest to może wartość powalająca, ale w zupełności wystarczy do napędzenia zdecydowanej większości kolumn dostępnych na rynku. Dzięki temu właściciel Aeolosa będzie mógł oprzeć dobór głośników na swoich preferencjach brzmieniowych i warunkach lokalowych. Do wzmacniacza podłączyć możemy nawet cztery niezbalansowane źródła analogowe, a do dyspozycji dostajemy jeszcze pętlę magnetofonową. Zestaw złączy na tylnej ściance uzupełniają gniazda głośnikowe oraz zasilające IEC. Regulacją głośności zajmuje się niebieski Alps z silniczkiem, który umożliwia wygodne sterowanie głośnością także za pomocą pilota (producent dołącza w zestawie uniwersalną jednostkę). Na nieco vintage'owo wyglądającym froncie umieszczono spory główny włącznik urządzenia, mniejszy przycisk umożliwiający wybór aktywnego wejścia, duże pokrętło regulacji głośności oraz cztery zielone diody wskazujące, które z wejść zostało wybrane. Lampy mocy i sterujące są oczywiście parowane, osadzono je w porządnych, porcelanowych podstawkach i przykryto osłoną ze sporą ilością otworów wentylacyjnych. Za nią znajduje się druga osłona, pod którą ukryto ręcznie nawijane transformatory wyjściowe oraz trafo zasilające. W jej górnej powierzchni wycięto nazwę i logo firmy, co prezentuje się naprawdę ciekawie. Tą pierwszą można zdemontować, żeby cieszyć się w pełni blaskiem żarzących się lamp oraz widokiem dwóch ładnych wskaźników wychyłowych, pokazujących wartość prądu anodowego dla lamp lewego i prawego kanału. Uroda to rzecz gustu, więc na jej temat wypowiadać się nie będę, ale wykonanie i wykończenie tego niedrogiego (wg audiofilskich standardów) urządzenia jest naprawdę dobre. Pozostało mi więc sprawdzić, jak gra.?

Jakość brzmienia

Moje pierwsze doświadczenia sprzed lat ze wzmacniaczami na lampach EL34 pozostawiły zakodowany głęboko w podświadomości obraz ciepło i miło grających urządzeń z dźwiękiem skupionym przede wszystkim na średnicy i z wyraźnie zaokrąglonymi, nieco wycofanymi skrajami pasma. Słowem przyjemne, całkiem fajne granie, w sam raz, by zrelaksować się wieczorem przy muzyce, ale niespecjalnie spełniające audiofilskie standardy high fidelity. Od czasu jednakże, gdy legendarna japońska firma Kondo zrobiła wzmacniacz na tych pentodach (może i najtańszy w ofercie, ale nadal bardzo kosztowny), zacząłem przyglądać się nowszym konstrukcjom. Jeśli bowiem TAKA firma uznała, że z tych lamp da się wycisnąć tyle, żeby warto się było nimi zajmować, to znaczy, że drzemie w nich ogromny potencjał. O wzmacniacze z tymi właśnie pentodami w sekcji wyjściowej nie jest wcale łatwo, zapewne dlatego właśnie, że i konstruktorzy mają utrwalony stereotyp podobny do mojego. W moje ręce wpadały więc ostatnio raczej urządzenia oparte na dość bliskiej "kuzynce" tej bańki, lampie EL84, ot choćby łotewski DIMP czy nasze rodzime, znakomite monobloki Cube marki My Sound. Te właśnie urządzenia pozwoliły mi zaobserwować spore różnice w stosunku do utrwalonych stereotypów, oba są bowiem, w swoich klasach cenowych, znakomite. Gdy więc w końcu w moje łapy wpadł wzmacniacz na EL34, na dodatek pochodzący z obcego mi (audiofilsko) kraju, jakim jest Grecja, to zabrałem się za słuchanie z zapałem, licząc na pozytywne zaskoczenie.

Na początek podłączyłem grecką integrę do znakomitych kolumn ze zdecydowanie wyższej półki – Blumenhoferów Genuin FS3 MK2. Uznałem, że nie będę od razu wrzucał Tsakiridisa na głęboką wodę i podłączał do moich trójdrożnych Ubiqów w obudowach zamkniętych, które są sporo trudniejsze do napędzenia niż niemieckie kolumny. Jak się okazało, niektórym elementom brzmienia zgodnym z tym moim nieszczęsnym stereotypem nie da się zaprzeczyć. Mianowicie średnica to bardzo mocna strona greckiej integry. Jest gładka, nasycona, kolorowa i ekspresyjna. Można więc rzec, że typowa dla lampowego grania. Tyle że tak pojęte lampowe granie na średnicy się kończy, a w przypadku tej integry bynajmniej tak nie jest.

Jedną z pierwszych płyt, jakie zagrałem, było klimatyczne elektroniczne granie brytyjskiego duetu Anima. To klasyczna muzyka relaksacyjna korzystająca z pełnej skali dźwięków, jakie można wydobyć z syntezatorów, a towarzyszą im także wokale. Pojawia się więc tutaj sporo informacji nie tylko w średnicy, ale i w zakresie tonów wysokich i niskich. Te pierwsze w wydaniu Aeolosa brzmiały czysto, dźwięcznie budując przestrzenność i otwartość prezentacji. Przy dźwiękach elektronicznych trudno było stwierdzić, czy pojawia się tu jakieś zaokrąglenie bądź wycofanie – ocenę tego musiałem zostawić na później. Faktem natomiast jest, że sposób prezentacji przeróżnych dźwięków z zakresu wyższej średnicy i góry pasma zdecydowanie mi odpowiadał. Dobre różnicowanie, długie, niegaszone (nawet jeśli sztuczne) wybrzmienia i znakomicie budowana (choć także sztuczna) przestrzeń. Ta ostatnia renderowana była we wszystkich trzech wymiarach – na szerokość nie wychodziła specjalnie poza rozstaw kolumn, ale głębokość, a także, co ciekawe, wysokość robiły duże wrażenie. Zwłaszcza ten ostatni wymiar jest czymś rzadko spotykanym, co wynika z samej specyfiki nagrywania dźwięku, ale w muzyce elektronicznej taki efekt da się osiągnąć, a grecki wzmacniacz oddał to przekonująco i ciekawie. To był taki dodatkowy, fascynujący element tej prezentacji, bo zwykle wszystko rozgrywa się jednak przede wszystkim między kolumnami, a przestrzeń ponad nimi zostaje pusta. Zaraz po tej płycie sięgnąłem więc po czarny krążek Przemysława Rudzia "Music for Stargazing", który zabrzmiał równie spektakularnie, tworząc coś w rodzaju kopuły, nieboskłonu pełnego gwiazd "wyświetlanego" na ścianie za sprzętem i na suficie. To przepiękna płyta swoją drogą, której fantastycznie słucha się wieczorem, a gdy system potrafi tak udanie, jak Aeolos, "wyświetlić" mapę nieba i to w odpowiednim miejscu, sesja z tym nagraniem robi się jeszcze bardziej wyjątkowa.

Wracając jeszcze do poprzedniego krążka – dźwięki z drugiego końca pasma, pojawiające się tu rzadziej, dawały tej muzyce niski, niezbyt eksponowany, ale jednak potężny, podskórny, że tak powiem, fundament. Testowana integra miała więc okazję wykazać się umiejętnością niskiego zejścia, oddania dużej energii na dole pasma, acz jak to zwykle w przypadku muzyki elektronicznej nie musiała zagwarantować jakiejś szczególnej kontroli ani definicji tego zakresu. Trzeba było go za to mocno dociążyć, wypełnić i nieźle zróżnicować, a z tymi elementami Aeolos poradził sobie bez zarzutu. Nie da się jednakowoż ukryć, że nawet na tej, w przeważającej mierze instrumentalnej płycie, to wokale były elementem skupiającym uwagę, czasem wręcz elektryzującym. W tym zakresie Tsakiridis śmiało może stawać w szranki z urządzeniami dużo droższymi. Potrafi bowiem przekazać dużo informacji i o barwie głosu, jego fakturze, technice śpiewu, i, co jakże ważne, sprawić, że brzmi to bardzo naturalnie i ekspresyjnie. Odsłuch większej ilości albumów z wokalami w rolach głównych postanowiłem odłożyć w czasie, bo nie zależało mi przecież na potwierdzeniu stereotypów, ale raczej na udowodnieniu, że należy o nich zapomnieć, słuchając greckiego wzmacniacza.

Sięgnąłem więc najpierw po płyty ze sporym udziałem kontrabasu i fortepianu, a później gitary basowej i perkusji. Już po kilku kawałkach było jasne, że co prawda dół pasma jest w wydaniu testowanego wzmacniacza lekko zaokrąglony, ale też że nie ma to nic wspólnego z kompletnym brakiem kontroli i definicji, jaki tym pentodom się czasem zarzuca. Właściwie to może była kwestia nie tyle zaokrąglenia, ile raczej pewnej miękkości właściwej z jednej strony wzmacniaczom lampowym, a z drugiej brzmieniu instrumentów akustycznych. Zarówno bas, jak i fortepian schodziły nisko, gdy zachodziła taka potrzeba, miały odpowiednią masę, były pięknie dźwięczne i długo wybrzmiewały. Różnicowaniu ani barwie także nie mogłem niczego zarzucić. Brzmiało to czysto, swobodnie, acz, jak wspomniałem, nieco miękko. Elektryczna gitara basowa, choćby Marcusa Millera, także wypadła całkiem dobrze, choć zważywszy na styl mistrza tego instrumentu, nie idealnie. Znowu – była moc, było zejście, tyle że tu dźwięki powinny być twarde i szybkie, a szczególnie tej pierwszej cechy nieco jednak brakowało, przynajmniej w momentach największego szaleństwa Marcusa. Choć gdy np. zaczynał słynne "Papa Was a Rolling Stone..." to wolne, potężne szarpnięcia strun wypadły bardzo przekonująco. To znowu była kwestia naprawdę niskiego, dociążonego zejścia, którego Tsakiridis nie żałuje. Popisy perkusistów przypadły mi zdecydowanie do gustu. Bębny miały odpowiednią sprężystość, wagę, były dobrze różnicowane, podobnie jak i blachy. Te ostatnie miały co prawda taką nieco bardziej złotą niż srebrną dźwięczność, słowem były nieco cięższe i ciut bardziej miękkie, ale to w połączeniu ze wspomnianym różnicowaniem, ze sporą dawką energii i długimi wybrzmieniami dawało dobre efekty. Podobnie zresztą wypadały inne instrumenty operujące (choć po części) w wyższej średnicy i w górze pasma. Choćby górne rejestry trąbki czy skrzypiec wypadały naturalnie i przekonująco. Aeolos pilnował, by nie pojawiały się żadne nieprzyjemne elementy, żadne wyostrzenia, chropowatości, syknięcia. Nie jest to może 100 procent wierność nagraniu, ale tej wymaga się od urządzeń z najwyższej półki. W przypadku tych z niższych pułapów cenowych ta cecha, pozwalająca z przyjemnością słuchać nie tylko audiofilskich nagrań, jest przez większość osób wysoko ceniona.

Osobnym zagadnieniem w przypadku niedrogich wzmacniaczy lampowych jest dynamika. Na poziomie mikro grecki wzmacniacz spisywał się naprawdę dobrze. Słuchając małych składów jazzowych czy klasycznych, mogłem swobodnie śledzić wybrane instrumenty i najdrobniejsze zmiany dynamiki oraz barwy na poziomie każdego z nich. W skali makro choćby na przykładzie "Planet" Holsta, z łatwiejszymi kolumnami (czyli Blumenhoferami), testowany wzmacniacz radził sobie dość swobodnie. Potrafił pokazać muzykę symfoniczną z rozmachem, nadać jej odpowiednią potęgę, pokazać ją czysto, choć oczywiście nie było to ostatnie słowo w zakresie rozdzielczości ani separacji – tych należy szukać na zdecydowanie wyższych poziomach cenowych. Jednakże jak na wzmacniacz za niewiele ponad 6 tysięcy złotych, Aeolos spisywał się bardzo dobrze. Z moimi Ubiqami już aż tak dobrze sobie nie radził – one są jednak sporo trudniejsze do napędzenia i to było słychać. Zważywszy na ich obudowę zamkniętą, bas może być doskonale kontrolowany, zwarty, szybki, o ile tylko wzmacniacz potrafi o to zadbać. Tsakiridisowi brakowało trochę pewnie nie tyle mocy jako takiej, ile wydajności prądowej, by zapewnić tak znakomitą kontrolę i definicję, jaką słyszałem z tych głośników z mocniejszymi wzmakami. Dalej słuchało się tego całkiem nieźle, ale nie było to do końca to. Także w spokojniejszej muzyce rockowej typu Pink Floyd, Dire Straits czy nawet Led Zeppelin Tsakiridis nie dawał mi powodów do narzekań. Prowadził równo i mocno rytm, gitary elektryczne miały "mięcho", a i rockowe wokale wypadały bardzo dobrze. Da się lepiej? Oczywiście, tylko że tranzystory z podobnej półki cenowej, które będą pewnie lepiej kontrolować i definiować bas, nie zaoferują tak fajnej, nasyconej barwy. No i średnicy takiej, jak grecka integra też nie będą w stanie pokazać.

Na sam koniec zostawiłem sobie wieczorną sesję z nagraniami wokalnymi i nie da się ukryć, że to właśnie one z Aeolosem w torze wypadły najlepiej. Prezentacja potrafiła wręcz kipieć emocjami, głosy były dobrze różnicowane, namacalne, pokazane dość blisko, ale bez sztucznego ich przybliżania czy powiększania. Występujące często sybilanty wypadały naturalnie – były obecne, ale nie irytowały, stanowiły naturalny element tego czy innego głosu. Rodzaj wokalu czy muzyki mu towarzyszącej nie miał właściwie znaczenia. Równie dobrze brzmiał fenomenalny głos Pavarottiego, jak i zachrypnięty Marka Dyjaka, nostalgiczny Evy Cassidy, jak i mocny, niesamowicie energetyczny Janis Joplin czy Etty James. Każdy z nich skupiał na sobie uwagę i sprawiał, że zapominałem całkowicie, że w systemie mam całkiem niedrogi wzmacniacz i to na lampie, którą uważałem przez wiele lat za "ciepłe kluchy", że tak powiem. Ciepłe i owszem, są, ale kluchami bym ich nie nazwał – są przyrządzone zdecydowanie bardziej al dente.

Podsumowanie

Rozpatrując to w kategoriach audiofilskich, Tsakaridis Aeolos jest niedrogim zintegrowanym wzmacniaczem lampowym opartym na pentodach EL34. Z jednej strony spełni oczekiwania tych, którzy z tą właśnie lampą mieli już do czynienia – zagra bowiem nasyconą, namacalną, gładką i kolorową średnicą, której słucha się z ogromną przyjemnością. Z drugiej zaś zapewne jednak zaskoczy oboma skrajami pasma. Na górze bowiem króluje otwartość, powietrze, dźwięczność, może i nie z najwyższej półki, której trudno się spodziewać po urządzeniu za nieco ponad 6 tysięcy złotych, ale więcej niż satysfakcjonujące. Delikatne zaokrąglenie i owszem występuje, ale jego jedynym wyraźnie zauważalnym efektem jest wygładzenie ewentualnych ostrości, szorstkości słabszych technicznie nagrań, ale bez zmatowienia dźwięczności czy zamykania otwartości tych lepszych. Na dole bas nie jest co prawda wzorem zwartości ani szybkości, ale też i nie ma mowy o rozlazłości, o przesadnej miękkości czy nienadążaniu za tempem nagrania. Jest za to dobre różnicowanie, barwa, dociążenie, wybrzmienia nie są skracane – słowem słucha się tego bardzo dobrze. Grecy, choć oferują urządzenia relatywnie niedrogie, to dbają o wiele szczegółów swoich konstrukcji i stosują dobrej klasy elementy, a efekty takiego podejścia po prostu słychać. Tsakiridis Aeolos to urządzenie zarówno dla nie-audiofilów, którzy chcą mieć dobrze grające i wyglądające urządzenie, z którym spędzą wiele pięknych wieczorów, jak i dla tych, którzy swojemu systemowi stawiają już całkiem wysokie wymagania, ale nie dysponują wielkimi kwotami na jego zakup. Dobierzcie do niego dobre, muzykalne, czysto grające źródło i niezbyt trudne do napędzenia kolumny, a zbudujecie system na poziomie co najmniej bardzo solidnego hi-fi.

Werdykt: Tsakiridis Aeolos

★★★★★ Proste, ale dobrze wykonane urządzenie, które zapewnia bliski i angażujący kontakt z muzyką