EternalArts Magic Eye

EternalArts Magic Eye

Testujemy wzmacniacz mało znanej niemieckiej manufaktury, który za rozsądne pieniądze zaskakuje muzykalnością i przestrzennością przekazu

  • Data: 2016-09-13

W Niemczech powstaje mnóstwo znakomitego sprzętu audio. Ale oprócz czołowych marek istnieje także sporo mniejszych, nie mniej ciekawych. Wystarczy je odkryć. Choć zajmuję się audio już od dobrych kilkunastu lat, co jakiś czas odkrywam marki, o których wcześniej nawet nie słyszałem, oferujące ciekawe produkty często w rozsądnych cenach. I wcale niekoniecznie są to nowe marki, ale również i takie, które funkcjonują na rynku od dłuższego czasu. Nie inaczej jest z EternalArts. Nazwa była mi zupełnie obca do ostatniej wystawy High End w Monachium i być może dalej pozostałaby dla mnie obca, bo przecież nie sposób wejść do każdego pokoju na wystawie, więc istniała spora szansa, że akurat to stoisko pominę. Tyle że w trakcie imprezy skontaktował się ze mną pan Marek Koszur, sugerując, bym wybrał się posłuchać systemu tej właśnie marki. Odsłuch co prawda był wyjątkowo krótki, ale na tyle interesujący, że po powrocie zgłosiłem panu Markowi, który został dystrybutorem EternalArts w Polsce, chęć przetestowania tych urządzeń. Niedługo po wystawie otrzymałem sporą paczkę, w której znalazłem odtwarzacz CD (z lampowym wyjściem), tranzystorową końcówkę mocy, wzmacniacz słuchawkowy OTL oraz zestaw kabli.

Ponieważ podejrzewam, że dla wielu Czytelników EternalArts jest równie egzotyczną marką jak wcześniej dla mnie, pozwolę sobie zacząć od kilku informacji o firmie i jej twórcy. Otóż za firmą Audiophile Gateway Germany, właścicielem marki EternalArts, stoi dr Burkhardt Schwäbe, człowiek związany z branżą audio od długiego czasu. Lata temu pracował dla Grundiga (producenta mojego pierwszego kaseciaka), gdzie współtworzył audiofilską serię produktów Fine Arts Series. Później przeniósł się do Sennheisera, gdzie współtworzył legendarny system słuchawkowy Orpheus. Po jego odejściu z Grundiga seria Fine Arts została porzucona na rzecz innych, niekoniecznie audiofilskich produktów. Gdy więc w 2004 roku dr Schwäbe założył własną firmę, przyjął, że jej celem będzie dawanie nowego życia znakomitym, acz nieco zapomnianym projektom audio oraz kontynuacja tego, co robił w Grundigu. Być może właśnie dlatego marka otrzymała nazwę EternalArts nawiązującą do Fine Arts. Pierwszym produktem, który został zaoferowany klientom, był wzmacniacz OTL oparty na koncepcji Juliusa Futtermana. Później powstało wiele kolejnych wzmacniaczy lampowych, także takie, które wykorzystywały najbardziej znane triody: 300B, 45, 50 czy 2A3. Wzmacniacze te produkowano w limitowanych partiach. Dziś w ofercie znajdują się nadal urządzenia z lampami na pokładzie – wzmacniacze (OTL), przedwzmacniacze, wzmacniacze słuchawkowe (OTL), ale także odtwarzacz CD z lampowym wyjściem czy, i to prawdziwa ciekawostka, lampowy tuner telewizji satelitarnej – kto wie, może jedyny na świecie. Ofertę uzupełniają niedrogie kable sygnałowe i zasilające. Osobna część firmy o nazwie Audio Classic zajmuje się restauracją i naprawą wysokiej klasy vintage'owych urządzeń audio.

Budowa

Stereofoniczny wzmacniacz mocy niemieckiego producenta o długiej nazwie: EternalArts Power Amplifier Stereo Magic Eye, który otrzymaliśmy do testu, to zupełna nowość w ofercie, która swoją premierę miała w maju w Monachium. Numer seryjny na pudełku wskazuje, że trafił do mnie pierwszy(!) egzemplarz tego urządzenia. Producent nie zdążył go nawet jeszcze zaprezentować na swojej stronie internetowej, dlatego posiadam jedynie bardzo skromne informacje o tym urządzeniu. W tekście pozwolę sobie używać ostatniego członu nazwy – Magic Eye – który wiąże się zapewne z dwoma (choć "Eye" to jedno oko) podświetlonymi na zielono lampkami EM80, umieszczonymi za płytą frontową i widocznymi przez dwa małe okienka jako żywo przypominające oczy... Mnie co prawda kojarzyły się (może z racji koloru) bardziej z kocimi oczami niż magicznymi, ale widocznie producent widział to inaczej.

Magic Eye to końcówka mocy w układzie dual mono oparta na elementach dyskretnych. Wzmacniacz umieszczono w identycznej obudowie jak tworzony we współpracy z inną niemiecką firmą, Restek, odtwarzacz płyt CD, Digital Player DP. Obudowa jest więc stosunkowo niewielka, wykonana z czarnych blach stalowych, z wyjątkiem frontu – to gruba, akrylowa płyta. Front jest również bardzo podobny do stosowanego w CD-ku – po prawej stronie umieszczono jedyny manipulator, gałkę, którą to urządzenie się włącza i wyłącza. Po lewej stronie znajduje się logo marki, a jedyna różnica to owe "magiczne oczy" wstawione we wzmacniaczu w miejsce wyświetlacza stosowanego w odtwarzaczu. Górna pokrywa także jest identyczna, włącznie z siateczką nad miejscem, gdzie w odtwarzaczu pracują lampy. Z tyłu panuje minimalizm – para pozłacanych gniazd RCA, dwie pary wyjść głośnikowych akceptujących banany i widełki, gniazdo sieciowe oraz trójpozycyjna gałka, którą można całkowicie wyłączyć "oczy" na froncie, bądź wybrać (jak rozumiem, bo w praktyce specjalnej różnicy nie widziałem) intensywność ich świecenia. Całość ustawiono na czterech solidnych nóżkach. Urządzenie bez dwóch zdań ma swój urok i może się podobać, choć jak na wzmacniacz nie prezentuje się specjalnie okazale. Wraz ze wspomnianym odtwarzaczem CD, wyposażonym w regulację głośności, może tworzyć niewielki, ładnie prezentujący się system za (jak na dzisiejsze czasy) rozsądne pieniądze – każdy z elementów wyceniono bowiem na 3.600 euro. Producent oferuje także niedrogie kable (interkonekt kosztuje zaledwie 130 euro), które, jak się okazało, są naprawdę dobre i dopiero sporo droższe przewody pokazały, że z niemieckiego systemu można wyciągnąć jeszcze więcej.

Test przeprowadzałem zarówno z moim Lampizatorem Big7 wyposażonym w regulację głośności, jak i ze wspominanym firmowym CD-kiem, oba źródła bezpośrednio sterowały końcówką mocy. Używałem również zestawu analogowego z gramofonem i przedwzmacniaczem gramofonowym pana Janusza Sikory, korzystając z pośrednictwa przedwzmacniacza ModWright LS100.

Jakość brzmienia

Czego można się spodziewać po produkcie firmy, której specjalnością są urządzenia lampowe? Ano tego, że nawet jeśli w ofercie pojawi się urządzenie tranzystorowe, to i tak jedną z jego podstawowych zalet będzie muzykalność. I wszystko się zgadza. To pierwsze, na co zwróciłem uwagę w czasie odsłuchu. OK, korzystałem ze źródła z lampami na pokładzie, ale co wzmacniacz robi z otrzymanym sygnałem to osobna sprawa i wcale nie wszystkie, jakie zdarzyło mi się testować, od razu zachwycały muzykalnością tylko dlatego, że dostawały sygnał np. z Lampizatora. Tu nie było wątpliwości – pierwsza płyta, rozpoczynający ją kawałek i już zostałem wciągnięty w świat muzyki. Bardzo lubię takie urządzenia, które od samego początku brzmią tak angażująco, tyle że dość trudno je się testuje. Człowiek odruchowo odkłada długopis czy komputer na bok i po prostu z przyjemnością słucha muzyki, a gdy płyta się kończy, szybko sięga po następną. Wszystko jest na swoim miejscu, nic nie przeszkadza w czerpaniu przyjemności z odsłuchu, nie ma efekciarstwa, nie ma wpadek – o czym tu pisać? No, ale przecież jakoś to granie muszę Państwu przybliżyć, a przynajmniej zamierzam spróbować, bo taka moja rola.

Brzmienie

Dobra prezentacja powinna się opierać na solidnej podstawie basowej. Rzecz zarówno w ilości, jak i, a może nawet przede wszystkim, w jakości niskich tonów. Magic Eye pokazuje, że pomimo nierobiącej wielkiego wrażenia mocy potrafi rozruszać woofery kolumn (a sprawdzałem to z kilkoma) i dobrze je kontrolując, zagrać niskim, dociążonym, dobrze różnicowanym basem. Żadne z używanych w teście kolumn nie należą do jakoś szczególnie trudnych obciążeń, więc zapewne po części dlatego niemiecka końcówka mocy tak dobrze radziła sobie z definicją i kontrolą dolnego zakresu. Ale też i wysoki deklarowany współczynnik tłumienia robi swoje. Sprawdzało się to zarówno z basem akustycznym, jak i elektrycznym, a nawet elektronicznym, stanowiącym zwykle największe wyzwanie dla systemu. Kontrabas w "Aquamarine" Isao Suzuki brzmiał potężnie, imponując niskim, dociążonym zejściem. Da się zejść niżej, ale do tego potrzebne są kolumny takie, jak np. Hanseny Prince v2, na których kontrabas schodził do bram piekieł. Niewiele kolumn to jednakże potrafi, poza tym to paczki z zupełnie innego pułapu cenowego (ponad 40 tys. dolarów) niż kolumny używane w tym teście (10–20 tys. złotych). Podobnie było na płytach Raya Browna czy Garcii Renauld-Fonsa – brzmienie kontrabasu nie dość, że potężne, było po prostu naturalne dzięki zarówno dobremu balansowi między strunami a pudłem, jak i wiernie oddanej barwie instrumentu.

Osobną kwestią jest wyjątkowo, jak na tranzystor, przestrzenne granie niemieckiego wzmacniacza. Tak, lampy w źródłach dokładały do tego swoją cegiełkę, ale wzmacniacz także należy do tej samej co mój ModWright KWA100SE kategorii urządzeń tranzystorowych brzmiących pod pewnymi względami jak lampowe. Cechy wspólne z dobrymi lampami to właśnie przede wszystkim dopieszczona średnica oraz przestrzenne, namacalne granie. Dlatego właśnie kontrabas rysowany na scenie przez Magic Eye był dużą, przestrzenną bryłą, otoczoną sporą ilością powietrza, a dodatkowo grał z rozmachem i energią. Odpowiedni udział pudła to także i długie, pełne wybrzmienia, niezbędne by bas wypadał przekonująco, prawdziwie, a wybrzmień tu nie brakowało. Na basie elektrycznym szalał natomiast fantastyczny Marcus Miller. Magic Eye pięknie pokazywał szybkie, mocne szarpnięcie strun, a gdy trzeba, błyskawicznie dźwięk wygaszał. Potrafił oddać mocne "kopnięcie" pojedynczych dźwięków, ale także podtrzymać dźwięk, podkreślając potęgę brzmienia elektrycznego basu. W rękach Marcusa bas potrafi być nie tylko potężnie, ale i bardzo żwawo, szybko brzmiącym instrumentem. Ważne jest więc dobre różnicowanie dźwięków i to jest kolejna z licznych zalet tego niepozornego wzmacniacza. I w końcu bas elektroniczny, którego dużo występuje choćby na płytach Dead Can Dance. Tu bardziej nawet niż w poprzednich przypadkach miałem wrażenie, że to kolumny ograniczają prezentację. Rzecz w najpotężniejszych, najniższych pomrukach, których żadna z tych kolumn do końca przenieść nie potrafiła, ale ja nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że wzmacniacz z nimi problemu nie miał.

Dobra podstawa basowa jest właściwie niezbędna, by średnica prezentowała się ze swojej najlepszej strony. I tak jest w tym przypadku – gęsta, płynna, gładka, kolorowa i namacalna. Świetnie wypadały instrumenty akustyczne i wokale. Naturalność barwy, namacalność, bogactwo tonalne, niezła rozdzielczość i dobre różnicowanie – wszystko to składało się w wyjątkowo pełny, przekonujący, barwny obraz. Pięknie wypadał choćby saksofon Bena Webstera na "Soulville" grany z winylu, który oddychał niczym w rzeczywistości, brzmiał gładko, ale z ową nutką chropowatości, jego dźwięk był głęboki, pełny, ale gdy trzeba zwiewny i delikatny. Ależ to było organiczne, elektryzujące, przykuwające uwagę od pierwszych do ostatnich dźwięków granie! Przy teście "w ciemno" pewnie bym się pomylił, uznając, że to musi grać lampa i to raczej w układzie single-ended. Wokale były bardzo dobrze różnicowane, wzmacniacz pozwalał na studiowanie barwy i faktury każdego głosu, choć bynajmniej do tego nie zachęcał. EternalArts nie ma bowiem za grosz zacięcia analitycznego, nie narzuca prezentacji wymuszającej rozbieranie dźwięku na czynniki pierwsze. To granie zdecydowanie przypominające charakterem muzykę wykonywaną na żywo. Bo przecież na koncertach odbieramy muzykę jako pewną całość, której wcale nie rozbieramy na mniejsze fragmenty, choć gdy pojawia się solówka, czy zaczyna śpiewać wokalistka czy wokalista, to na nich skupiamy uwagę.

Na górze także dzieje się sporo, choć i ta część pasma nie jest podawana jakoś szczególnie analitycznie. Twórcy tego wzmacniacza postawili raczej na dociążenie i wypełnienie wysokich tonów i na ich delikatne wygładzenie. W ten sposób nawet w przypadku niedoskonałych nagrań nie grozi nam ostrość czy agresywność, które potrafią psuć przyjemność odsłuchu. Tu i owszem, najwyższe rejestry, np. trąbki, potrafią być delikatnie ostre (tak jak w naturze), syczące głoski w niektórych wokalach są słyszalne, ale także w sposób, który odbieramy jako naturalny. Takie zaokrąglenie najwyższych dźwięków czasem sprawia, że brakuje mu otwartości, ale nie w tym przypadku. Tu, jeśli tylko nagranie pozwala, muzyka ma oddech, jest wypełniona powietrzem, nie ma się wrażenia, jak mówią niektórzy, "koca" narzuconego na kolumny czy jakiegokolwiek innego ograniczenia swobody prezentacji. Blachy perkusji mają swoją masę, uderzone mocno pałeczką z równą mocą odpowiadają, wybrzmiewając tak długo, jak im pozwala perkusista, traktowane delikatnie miotełkami równie delikatnie szumią, acz jednocześnie są naprawdę nieźle różnicowane. Magic Eye oferuje więc granie, które można nazwać bezpiecznym – prawdopodobieństwo, że będziemy się krzywić, słuchając nagrań gorszej jakości, jest niewielkie. Z drugiej strony dostajemy także dobre różnicowanie, dzięki któremu nie grozi nam, że wszystkie płyty będą brzmiały tak samo. Bardzo dobrze słychać było klasę płyt XRCD czy winyli, np. spod szyldu Three Blind Mice. Podobnie jak niższą klasę np. winylowej reedycji znakomitej płyty Tadeusza Nalepy "To mój blues". Tego ostatniego albumu, choć nie brzmiał tak dobrze jak, powiedzmy, japońskie winyle Tsuyoshi Yamamoto, słuchałem kilka razy (to nowy nabytek) z wielką przyjemnością, bo niemiecki wzmacniacz, choć nie tuszował niższej jakości nagrania, to pozwalał o niej zapomnieć i skupić się całkowicie na fantastycznej muzyce. To moje osobiste podstawowe wymaganie wobec każdego urządzenia audio – muzyka ma być najważniejsza! Magic Eye spełnia je doskonale, dorzucając do tego całkiem długą listę innych zalet. Zważywszy na jego cenę, to duże osiągnięcie.

Podsumowanie

Powiedzieć, że końcówka mocy EternalArts Magic Eye jest urządzeniem niedrogim, byłoby przesadą. No chyba, że rozejrzymy się po rynku i panujących na nim kosmicznych cenach, albo po prostu weźmiemy pod uwagę współczynnik klasy brzmienia do ceny. Wówczas okaże się, że niemiecki wzmacniacz nie należy do drogich, a wspomniany współczynnik ma bardzo wysoki. To urządzenie dla osób, które po prostu kochają muzykę. Nie dla tropicieli wpadek realizatorów nagrań, nie dla osób rozbierających muzykę na czynniki pierwsze, ale właśnie dla tych, którzy po całym dniu gonitwy chcą usiąść w wygodnym fotelu, sami czy z bliską osobą, i zapomnieć o całym świecie, udając się na piękną wycieczkę w świat muzyki. Część osób o takich wymaganiach wybierze wzmacniacze lampowe, ale niektórzy nie mogą, bądź nie chcą mieć komponentów z bańkami próżniowymi na pokładzie.

Testowany wzmacniacz EternalArts może być dla nich idealnym rozwiązaniem, ponieważ oferuje wyjątkową muzykalność czy to w zestawie z odtwarzaczem CD tej samej marki, czy jakimkolwiek innym muzykalnym źródłem i dobrymi kolumnami. Poza ekstremalnymi upodobaniami (typu trash metal) nie ma wielkiego znaczenia, jaką muzykę lubicie. Czy będzie to granie akustyczne, czy elektryczne, blues, jazz, rock, czy nawet muzyka elektroniczna, wokale lub klasyka, Magic Eye poradzi sobie równie dobrze. Potrafi zadbać o barwę i nasycenie, o odpowiednią energię i przestrzenność prezentacji, niczym dobra lampa oferuje namacalną, angażującą prezentację, która po prostu wciąga słuchacza w świat muzyki. EternalArts docenia nagrania wysokiej klasy, częstując słuchacza mnóstwem drobnych elementów, które wzmacniaczom niższej klasy umykają, a dzięki którym to, co słyszymy, staje się prawdziwe, realistyczne. Gdy jednak przychodzi mu grać nieco gorsze nagrania, to nie narzeka, nie wybrzydza, ale i z nich wydobywa kwintesencję muzyki i emocje, na dalszy plan spychając ewentualne wpadki realizatorów. Warto dać szansę urządzeniom tej mało u nas znanej marki, bo, zwłaszcza w komplecie (z CD-kiem), tworzą bardzo udany system, który wpadnie w ucho nawet wymagającym miłośnikom muzyki wszelakiej.

Werdykt: EternalArts Magic Eye

★★★★★ Doskonały przykład, że warto szukać mniej znanych marek, bo mają do zaoferowania równie dobre, a czasem nawet lepsze produkty niż giganci branży, na dodatek za rozsądniejszą cenę