Vitus Audio MP-L201, Vitus Audio MP-S201, Gauder Akustik Berlina

Vitus Audio MP-L201, Vitus Audio MP-S201, Gauder Akustik Berlina

To duńsko-niemieckie trio to prawdziwie high-endowy zestaw, tworzący wyjątkowo synergiczne połączenie

  • Data: 2016-09-13

Moje spotkanie z bohaterami niniejszego testu było dość nietypowe. Ze względu na rozmiary testowanych urządzeń oraz założenia konstrukcyjne kolumn pomieszczenie odsłuchowe musiało być znacząco większe niż to, które mam do dyspozycji. Na szczęście udało się znaleźć rozwiązanie, zestaw trafił do warszawskiego dystrybutora RCM-u, a jednocześnie zaprzyjaźnionego audiofila, melomana i recenzenta w jednej osobie. Tam spokojnie mogłem posłuchać, jak radzi sobie z moimi nagraniami, jak i zawartością arcybogatej biblioteki muzycznej gospodarza. Wspomnę jeszcze o urządzeniach towarzyszących – źródłem dźwięku był dzielony odtwarzacz CD Reimyo oraz gramofon SME 30 z firmowym ramieniem, wkładką Miajima i preampem gramofonowym Preriaa.

High-endowe kilogramy

Firma Vitus Audio jest rozpoznawalna na pierwszy rzut oka, jeśli tylko miało się okazję widzieć wcześniej choćby jeden jej produkt. A tutaj mamy co podziwiać. Końcówka mocy MP-S201 to fantastycznie wykonane urządzenie wielkości małej pralki, 125kg czystej mocy – potrafi bowiem oddać aż 1400W na kanał przy 4 omach! Aby dostarczyć prąd tej elektrowni, potrzebne są aż trzy kable zasilające (jeden zasila elektronikę sterującą, dwa pozostałe każdą z końcówek mocy osobno). Samo urządzenie może działać w klasie AB oraz klasie A – tryb pracy wybieramy w locie przełącznikiem na przedniej ściance urządzenia. Końcówka oferuje możliwość mostkowania, stając się monoblokiem, ale dysponując tylko jednym urządzeniem, nie było możliwości wypróbowania tego trybu.

Przedwzmacniacz MP-L201 składa się z dwóch "pudełek" – jedno zawiera właściwy przedwzmacniacz, drugie to zasilacz. Urządzenie oferuje wejścia i wyjścia w standardzie zbalansowanym (XLR) i niezbalansowanym (RCA). Oczywiście wszystkimi funkcjami można sterować z pilota.

Najciekawszym elementem systemu są jednak kolumny – do testu trafił chyba jedyny istniejący egzemplarz, jako że RC-8 miały swój debiut dopiero w tym roku, na wystawie w Monachium! Same kolumny to sporych rozmiarów trójdrożne podłogówki z bas-refleksem promieniującym do dołu. Na zdjęciach chyba nie do końca to widać, ale Berliny są naprawdę głębokie, 65cm robi wrażenie, a do tego trzeba im zapewnić sporo wolnej przestrzeni wokół. Zestaw przetworników to głównie ceramiczne Accutony, średniotonowy 7" oraz trzy 9" basowce. Głośnik wysokotonowy ma membranę diamentową. Dr Gauder wyposażył swoje nowe kolumny w zwrotnice 50dB/oktawę. Nominalna impedancja to 4Ω, choć w okolicy 150Hz spada do ok. 2,8Ω. Konstruktor chwali się również swoimi rozwiązaniami, mającymi na celu rozpraszanie fal stojących – poza kształtem obudów i metodą ich tworzenia (przypominającą budowę kadłuba statku) istotny jest materiał, z jakiego wykonano obudowy – nie jest to bowiem zwykły MDF, a jakiś tajemny kompozyt, który jest akustycznie o wiele lepszy. Efekt jest niesamowity – mimo gabarytów kolumny są absolutnie głuche przy opukiwaniu. Na tym poziomie jakościowo-cenowym przyłącza również są z najwyższej półki, a producent dołożył do całości możliwość regulacji basu w zakresie +/-1,5dB.

High-end to high-end

Zanim przejdę do opisania moich wrażeń odsłuchowych, chciałbym ustalić kilka podstawowych faktów. Testowany zestaw to prawdziwy high-end, a to implikuje niejako automatycznie wysoki poziom grania, obiektywnie, niezależnie od preferencji słuchającego. Nie będę się więc specjalnie rozwodził na temat spraw moim zdaniem oczywistych, takich jak równowaga tonalna, kontrola czy rozpiętość podzakresów. Bo to było na absolutnie najwyższym poziomie, z tego też powodu nie zastosuję w tym przypadku zwyczajowego werdyktu wieńczącego każdy test.

Nie mając zbyt wiele czasu na zapoznanie się z testowanym zestawem, postanowiłem od razu wystrzelić z najgrubszego działa i zobaczyć, jak poradzi sobie z wymyślnymi torturami basowymi, które przygotowałem na swoich płytach. Zacząłem więc od Björk, "All is Full of Love", gdzie syntetyczny bas potrafi rozłożyć na łopatki nawet dobre systemy. Nacisnąwszy "play" na pilocie, czekałem więc na uderzenie basu. I dostałem cios w wątrobę, idealnie wyprowadzony i potężny. To było coś, czego się nie spodziewałem – tak wypełniony, tak potężny, a jednocześnie absolutnie trzymany w ryzach i kontrolowany. To pierwszy zestaw, jaki dane mi było słyszeć, gdzie kontrola tego zakresu pasma była tak absolutna. Także dynamika nie pozostawiała nic do życzenia, jak trzeba delikatnie, jak trzeba ściany pomieszczenia wyginały się na zewnątrz. Oczywiście skontrolowałem swoje wrażenia przy pomocy innych płyt, takich jak "Scream" Chrisa Cornella czy Kraftwerkami z jednej strony, a utworami Larsa Danielssona czy George'a Dalarasa z orkiestrą symfoniczną, i wszędzie miałem podobne odczucia. Jedyne, do czego można się było nieco przyczepić, to fakt, że basu mogło czasem być nieco zbyt wiele. Ale może wynikało to z tego, że testowane kolumny wymagają jeszcze większego pomieszczenia niż to, które można im było zaoferować – nie wiem. Ale dla kronikarskiego obowiązku o tym wspominam.

Słuchając wspomnianych wyżej płyt, pomimo tego że skupiłem się na niskich rejestrach, nie dało się pominąć faktu, że system generuje niewiarygodnie dokładną przestrzeń. Scena dźwiękowa była może nie powalająco wielka, zdarzyło mi się już słyszeć urządzenia bardziej niż Vitusy z Gauderami rozciągające scenę wszerz i w głąb, ale pozycjonowanie muzyków na niej, zapewnienie im odpowiedniej ilości powietrza było na najwyższym możliwym poziomie. Prawdziwie holograficznie, a przy tym nie było wrażenia sterylności, białe laboratoryjne fartuchy nie były narzucane muzykom na ramiona. W tym wszystkim była jakaś, trudna do opisania, prawdziwość. Rzeczywiście miało się wrażenie uczestniczenia w spektaklu. Oczywiście takie podejście do brzmienia miało przełożenie na muzykę graną w mniejszych składach. Jazz, wokalistyka – muzycy czy wokaliści zdawali się stać przy mikrofonie ustawionym niedaleko przed fotelem, na którym siedziałem. Tak, w tym samym pomieszczeniu. Niesamowite.

Przejdźmy do średnicy. Dla wielu melomanów i audiofilów jest to najważniejszy element pasma i często są w stanie poświęcić jakość pozostałych podzakresów, aby tylko osiągnąć nirwanę w tym. Kolumny Gauder Akustik wykorzystują głośniki ceramiczne, które często są kojarzone z dość mało barwnym, acz bardzo dokładnym graniem. Tym razem stereotyp się nie potwierdził. To znaczy – nie oczekujmy barwy takiej, jak np. z Harbethów połączonych ze wzmacniaczem lampowym Lebena, tam kolumny są bardziej instrumentem aniżeli urządzeniem do odtwarzania nagrań, kreują swoją wizję brzmienia, często bardzo mocno podbarwiając ten zakres. Oczywiście są zwolennicy takiego grania, ale dla mnie jest to trochę zbyt wielkie odstępstwo od neutralności. Testowany zestaw był moim zdaniem dużo bliższy rzeczywistości. Jak na ceramiczny stereotyp dźwięk wręcz skrzył się barwami i zachwycał kolorystyką; w kategoriach absolutnych też było dobrze. Barwy głosów – często słucham wokalistów o niezbyt typowych głosach, jak np. Asafa Avidana – były bardzo wiernie oddane, a lekki nacisk na niższą średnicę i wyższy bas dodawał im nieco ciepła i mocy. Całość była bardzo, ale to bardzo przyjemna w odbiorze. Dzięki takiemu zestrojeniu doskonale przenoszone były wszelkie emocje zawarte na płytach. Gęsia skóra podczas słuchania murowana.

Wspomniałem już chyba o wszystkich aspektach brzmienia, ale muszę wrócić jeszcze raz do muzyki rockowej. To dlatego, że wydaje mi się, iż zaproponowany przez polskiego dystrybutora zestaw jest wprost do takiej muzyki stworzony. Fantastycznie kontrolowany bas, holograficzna przestrzeń, doskonała rytmika – to elementy tworzące wyjątkowy efekt. Wszystkie emocje schowane w tych często brudnych i nie najlepiej nagranych płytach były czytelne jak na dłoni, wszystkie popisy wirtuozów 4 i 6 strun czy mistrzów pałeczek były słyszalne i można się było nimi rozkoszować do woli. Ponieważ bardzo lubię ten rodzaj muzyki, dla mnie ten zestaw to absolutnie strzał w dziesiątkę.

Warto wiedzieć

Vitus Audio to marka duńska, założona przez Hansa Ole Vitusa w 1995 r. Od zawsze miał on słabość do muzyki rockowej i karate, ale produkty sygnowane jego nazwiskiem zostały docenione przez miłośników różnych rodzajów muzyki. W testowanym systemie znalazły się dwa komponenty z najwyższej serii w jego katalogu – Masterpiece. Przedwzmacniacz MP-L201 jest w pełni zbalansowany, oferuje pięć wejść i trzy wyjścia, więc może stanowić serce nawet dość rozbudowanego systemu. Końcówka mocy MP-S201 została wprowadzona na rynek dopiero w 2014 r. i jest jak dotąd najmłodszym elementem serii. Rozmiary obudowy już to sugerują, ale parametry tego wzmacniacza są prawdziwie imponujące – 4,5kW transformatorów, 1.200.000µF pojemności i 1400W mocy wyjściowej! Warto wspomnieć, że zastosowane w tej końcówce mocy rozwiązania są naprawdę zaawansowane, choćby układ "inteligentnej klasy A", który na bieżąco monitoruje parametry wzmacniacza i odpowiednio steruje prądem spoczynkowym tranzystorów wyjściowych, aby utrzymać zalety klasy A, nie powodując przy tym zużycia prądu na poziomie pieca akumulacyjnego.

Gauder Akustik pochodzi z Niemiec. Jej założycielem jest Dr. Roland Gauder, specjalista budowy kolumn. Zanim założył firmę sygnowaną swoim nazwiskiem, przez wiele lat pracował w firmie Isophon, gdzie skonstruował wiele udanych kolumn. Testowane Berliny RC-8 to najnowsze dzieło dr. Gaudera, skonstruowane według zasad, jakie stosuje od lat. To znaczy filtry o bardzo stromych zboczach, bardzo sztywne membrany w głośnikach, akustycznie głucha obudowa. Według niego wszystkie te elementy wynikają z prostych obliczeń matematycznych, ale efekt ich jest doskonale słyszalny w kolumnach, które proponuje. Berliny RC-8 mają więc głośniki z membranami ceramicznymi i diamentowymi, obudowę wykonaną z wręg oraz filtry 50dB/oktawę. Wszystko co najlepsze według konstruktora.

Podsumowanie

Czy zatem zestaw Vitus Audio wraz z Gauderami Berlina RC8 są ideałem? Nie dla wszystkich i nie w każdym możliwym repertuarze. Zwolennicy dzielenia włosa na czworo i śledzenia kropel śliny w ustniku trębacza z trzeciego rzędu orkiestry mogą czuć się nieco zawiedzeni – testowany zestaw zdecydowanie na pierwszym planie stawia całość przekazu i jego emocje. Z drugiej strony, jeśli się wsłuchamy, to fenomenalna rozdzielczość, szczególnie w zakresie wysokich tonów i wyższej średnicy, pozwoli nam śledzić dowolnego muzyka w orkiestrze czy zespole. Ale wszystkich poszukujących dźwięku mającego wystarczyć do końca życia, a do tego dysponujących sporą ilością wolnej gotówki, zachęcam do odsłuchów. Duńsko-niemieckie zestawienie może być tym króliczkiem, za którym goni każdy audiofil i meloman.

Werdykt: Vitus Audio MP-L201, Vitus Audio MP-S201, Gauder Akustik Berlina

★★★★★ Duńsko-niemieckie zestawienie może być tym króliczkiem, za którym goni każdy audiofil i meloman