Monrio MC 206

Monrio MC 206

Po teście dzielonego wzmacniacza Monrio przyszedł czas na przedstawienie konstrukcji zintegrowanej tego producenta, wyróżniającej się ciekawym brzmieniem

  • Data: 2016-09-13

W poprzednim, wakacyjnym numerze naszego magazynu opisałem brzmienie dzielonego wzmacniacza Monrio, składającego się z przedwzmacniacza Asty Line oraz monobloków MP 11. W ostatnich zdaniach tamtego tekstu zapowiedziałem test wzmacniacza zintegrowanego Monrio MC 206, czas więc spełnić obietnicę. W ubiegłym wydaniu wspomniałem o moim zdziwieniu związanym z wrażeniami, jakie zaserwowała mi "dwieście szóstka" w początkowej fazie odsłuchu. Muszę przyznać, że stan ten utrzymał się przez cały czas obcowania z tym urządzeniem i pozostał niezmienny do końca pisania tej recenzji. Wiąże się on z niecodziennym kreowaniem dźwięku przez włoski wzmacniacz. W dalszej części postaram się opisać te niezwykłe cechy w możliwie najbardziej precyzyjny sposób. Na początku uchylę tylko rąbka tajemnicy i powiem, że nie jest to kolejny banalny, przewidywalny produkt.

Budowa

"Dwieście szóstka", podobnie jak inne produkty Monrio, nie oszałamia swoim wyglądem, ciężarem, mocą i innymi modnymi ostatnio fajerwerkami. Nie żeby Monrio MC 206 w tych aspektach jakoś szczególnie musiał się wstydzić, nic z tych rzeczy, po prostu niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia. Do wykonania urządzenia nie użyto blach służących na co dzień do budowy czołgów i dział samojezdnych, nie wyfrezowano też obudowy z bloku aluminium. Nie użyto technologii zastrzeżonych dla NASA, czy w końcu nie posłużono się mitologią rzymską bądź grecką przy nadawaniu mistycznej nazwy urządzenia. To wszystko mówi nam, że jest to produkt inżynierski, a nie bibelot hołdujący audiofilskiej modzie. Jedyne co wydaje się podążać za modą, to obecnie często stosowana jasno świecąca dioda, w mojej ocenie zdecydowanie zbyt jasna. Ponadto klasyka.

Front urządzenia zawiera centralnie umieszczoną gałkę wzmocnienia, guziczkowe przełączniki źródeł po jej lewej stronie oraz włącznik prądu po prawej. Z tyłu urządzenia znajdziemy standardowe gniazda RCA, gniazdo sieciowe oraz ciasno rozmieszczone zaciski głośnikowe. To ostatnie powoduje, że miałem kłopot w podłączeniu kabli zakończonych widełkami. Całość wygląda estetycznie, ale jak już wspomniałem, nie porywa, ot kolejny poprawnie wykonany produkt. Tak więc ustawiając wzmacniacz na stoliku, pomyślałem sobie, że jedyna szansa na wyjątkowość... pozostaje w dźwięku.

Jakość brzmienia

Z pewnością Monrio MC 206 nie zadowoli zwolenników kremowego, pastelowego brzmienia. Nie będzie czarować barwami, których w nagraniu nie ma, nic nie uwypukli, ale zarazem nic nie ukryje i zniweluje. Nie będzie łagodził szorstkich, zapiaszczonych wysokich tonów. MC 206 to wzmacniacz wyrównany we wszystkich zakresach, energetyczny, a kiedy trzeba – agresywny, konturowy i zawsze detaliczny. Wpięty w miejsce NAD-a 100, spowodował, że średnica stała się szczuplejsza, przybyło skrajów pasma i uwypukliły się sybilanty w wokalach żeńskich. Czy na tej podstawie można powiedzieć, że Monrio gra skrajami i ma odchudzoną średnicę? Tak właśnie twierdził jeden z kolegów, właściciel wspomnianego NAD-a. Nie mam żadnego interesu, żeby bronić to czy inne urządzenie, ba, nie chcąc iść pod prąd, podtrzymałbym to zdanie i na tym poprzestał. Rzetelność recenzencka wymusza jednak odrzucenie drogi na skróty. W moim przypadku zawsze staram się, aby testować dane urządzenie w co najmniej różnych systemach. Dopiero to pozwala sobie wyrobić zdanie o recenzowanym sprzęcie. W przypadku bohatera tego artykułu miałem sporo czasu na testy, a to pozwoliło na sprawdzenie go w wielu konfiguracjach.

Wpięcie integry Monrio w miejsce końcówki mocy Marka Levinsona 23.5 sterowanego przedwzmacniaczem Thule PR 100 spowodowało ożywienie brzmienia. Moje obawy co do możliwości wysterowania kolumn Dynaudio C3 okazały się przedwczesne. Dźwięk nabrał większego wigoru i dźwięczności w całym zakresie. Niskie częstotliwości były równie świetnie kontrolowane co z ML, zarówno ilość, jak i czytelność tego zakresu były bardzo podobne w obu konfiguracjach. Większe różnice ujawniały się w wyższych zakresach, gdzie Levinson malował dźwięki tłuściej, w sposób bardziej pastelowy. Tutaj z kolei Monrio pokazywało instrumenty dokładniej, z planami osadzonymi głębiej i dokładniej, lepiej oddając przy tym akustykę pomieszczenia, w jakim dokonano nagrania. Levinson wybrzmiewał dłużej, co owocowało większymi plamami źródeł pozornych. MC 206 nadawał wokalowi Kurta Ellinga większej dźwięczności, podczas gdy ML wygładzał głos. Trudno mi zdefiniować, co było prawdziwsze, jednak w tym momencie trzeba przypomnieć, że Monrio został wpięty do dopieszczanego przez lata systemu. Należy też pamiętać o aspekcie finansowym. Zestaw Thule/ML jest zdecydowanie droższy, tak więc Monrio wyszło obronną ręką z tej konfrontacji.

Kolejnym z zestawów, w którym został przetestowany wzmacniacz Monrio, był pełnozakresowy, przejrzysty system mojego serdecznego kolegi Krzysztofa, który często i chętnie uczestniczy w odsłuchach testowych urządzeń. Jego system jest oparty na kolumnach Zoller Solution, a ja cenię to, co Krzyśkowi udało się zrobić w kwestii reprodukcji dźwięku, jaki wydobywa się z głośników. Każdy najdrobniejszy niuans jest tutaj doskonale słyszalny, sprzęt świetnie kreuje muzykę i jest wspaniałym narzędziem do recenzowania elektroniki. W miejscu, gdzie na stałe znajduje się dzielony wzmacniacz Audioneta, MC 206 dał spektakularny koncert, urzekając nas doskonałym oddaniem faktury instrumentów, czytelnością szczegółów i trójwymiarową sceną. To było niezwykłe doznanie, rzadko spotykane w mojej audiofilskiej przygodzie trwającej już wiele lat. Przesłuchaliśmy wraz z Krzysztofem kilka płyt jazzowych z zapartym tchem. Wzmacniacz doskonale się wpasował w system i doskonale zastąpił dzieloną elektronikę Audioneta. Ponownie integra Monrio okazała się dźwięczniejsza, dokładniejsza i bardziej przestrzenna od wzmacniacza odniesienia. Była wprawdzie bardziej wybredna w repertuarze, bowiem wyciągała wszystkie niedoskonałości, które znalazły się w nagraniu. Gdy jednak pod względem jakości płyty wszystko było na wysokim poziomie, zaczynały dziać się rzeczy niezwykłe. Jak wspomniałem, obcowanie z muzykami było bardzo namacalne, do tego stopnia, że przestawałem analizować dźwięk, a całkowicie zanurzałem się w muzykę i było to silniejsze ode mnie.

W kilku innych konfiguracjach Monrio potwierdzał swoje niesamowite możliwości w kwestii kreowania dźwięku. Wprawdzie nie udało mi się uzyskać aż tak spektakularnych efektów, jak w systemie opisywanym przed chwilą, ale we wszystkich zestawieniach mimo swojej relatywnie niskiej ceny integra Monrio wypadała bardzo dobrze, konkurując jak równy z równym nawet ze sporo droższymi komponentami audio. MC 206 charakteryzuje się rozświetlonymi, detalicznymi tonami wysokimi, żywą, ale zarazem naturalnie barwną średnicą, bardzo dobrym rozciągnięciem i kontrolą basu oraz fantastycznie oddaną sceną muzyczną. W swoim przedziale cenowym nie ma według mnie żadnych wad.

Rzadko wypowiadam się tak entuzjastycznie o testowanym urządzeniu, ale też rzadko które trafia tak idealnie w mój gust muzyczny. Żeby nie być posądzonym o promowanie marki Monrio, nie będę porównywał go do urządzeń innych producentów, a powiem, że według mnie MC 206 jest lepszym wzmacniaczem od znacznie droższego systemu dzielonego Asty Line/MP11. Nie żeby "dzielonka" była zła, wręcz przeciwnie, ale to jednak model MC 206 podbił moje serce!

Podsumowanie

MC 206 jest urządzeniem neutralnym, w związku z czym nie zachwyci wszystkich. Przypomina mi nieco produkty niemieckiego Acoustic Arts, w pewnym stopniu też lampowe piece od Octave. Oczywiście w bezpośrednim porównaniu różnice będzie można łatwo wyłapać, jest to jednak zbliżona filozofia dźwięku. Uważam to za powód do chwały, są to bowiem uznane marki, rywalizujące na wyższych pułapach cenowych.

Włoski wzmacniacz mogę polecić wszystkim audiofilom, którzy szukają urządzenia energetycznego, detalicznego i grającego przestrzennie. Jeśli chcecie dobarwić swój system, zaokrąglić, pogrubić lub rozciągnąć dźwięk, to szukajcie dalej. Włoski wzmacniacz z całą pewnością nie posiada tych cech, stawia na zupełnie inne aspekty – stara się pokazywać muzykę w sposób prawdziwy, pozbawiony podbarwień i upiększeń. Pozwala zachwycić słuchacza świetnie nagranymi płytami i wywołać grymas na twarzy, gdy włączymy kiepsko zrealizowaną płytę.

Werdykt: Monrio MC 206

★★★★★ Ten niepozornie wyglądający wzmacniacz zachwyca dźwiękiem, jest dość uniwersalny dla pozostałej części toru audio i wysteruje nawet trudne kolumny