Lumin A1

Lumin A1

Pliki są przyszłością audio. Wielu miłośników muzyki zastanawia się na dwyborem najlepszego urządzenia zarówno pod względem brzmienia, jak i funkcjonalności. Sprawdzamy, co ma do zaoferowania firma Lumin.

  • Data: 2014-08-14

W przypadku starszych nośników muzyki, jak płyty winylowe, taśmy magnetofonowe i krążki CD, sprawa była prosta. Wybierało się model gramofonu, magnetofonu (w tym szpulowego) bądź odtwarzacza CD, kierując się brzmieniem, marką, ceną czy wyglądem, ale tak czy owak do odtwarzania każdego z tych formatów służył konkretny rodzaj urządzenia. Ostatnie rewolucjne zmiany na rynku nośników muzyki sprawiły, że wybór odpowiedniego urządzenia do odtwarzania muzyki w formatach cyfrowych wcale nie jest sprawą łatwą. Pliki można bowiem odtwarzać na wiele sposobów. Aby zanadto nie wydłużać wyliczanki, pominę słuchanie muzyki z telefonów, tabletów etc., choć to oczywiście bardzo popularne źródła sygnału audio. W systemach audiofilskich funkcję źródła pełni najczęściej komputer albo dedykowany odtwarzacz plików. Bez względu na to w stronę jakiego urządzenia będziemy się skłaniać, to czeka nas jeszcze wybór w ramach danej rodziny urządzeń. Dla uproszczenia nie będę wnikał w niektóre podziały, np. jaki system operacyjny steruje danym urządzeniem (choć spory o to, czy lepszy jest Mac z systemem OS X, czy PC z Windowsem są niemal równie gorące, jako wojny winylowców z fanami CD), ale generalnie rzecz biorąc, w komputerze powinna się znaleźć dobra karta muzyczna, albo sygnał cyfrowy będzie wypuszczany przez port USB – popularniejsze wydaje się raczej to drugie rozwiązanie. Sygnał z kolei może trafiać albo do konwertera USB, a potem do przetwornika cyfrowo-analogowego albo bezpośrednio do wejścia USB DAC-a. W przypadku odtwarzaczy plików też mamy kilka opcji, ale przyjmijmy, że są dwa główne typy odtwarzaczy – z dyskami twardymi na pokładzie lub pozbawione tego akcesorium, a dane w tym drugim przypadku dostarczane są z zewnątrz, np. z pamięci masowych, z NAS-a przez domową sieć lub bezprzewodowo po Wi-Fi. Można tu jeszcze wprowadzić dodatkowe podkategorie, bo odtwarzacze plików są de facto albo tylko transportami, albo faktycznie odtwarzaczami z przetwornikami cyfrowo-analogowymi na pokładzie. Nie zaryzykuję opinii, które rozwiązanie jest najlepsze, bo jak zwykle z audio bywa, niezwykle trudno o jednoznaczną odpowiedź. Faktem jest, że szeroko pojęta komputeryzacja wkroczyła ostatnio na rynek audio, co z pewnością wielu starszym audiofilom niezbyt dobrze orientującym się w tej tematyce sprawia wiele problemów. Na szczęście w sukurs przychodzą im producenci sprzętu audio, którzy wprowadzają na rynek coraz więcej rozwiązań mających ułatwić życie użytkownikom nieposiadającym specjalistycznej wiedzy na temat komputerów, sieci, bezprzewodowego przesyłu danych itd. Samo stwierdzenie o ułatwianiu życia przyprawia niektórych, w tym mnie, o ciarki, bo tak właśnie 30 lat temu reklamowano format CD, oferujący (wówczas bez wątpienia) gorsze brzmienie, ale większą wygodę użytkowania niż w przypadku gramofonów i płyt winylowych. Historia podobno lubi się powtarzać, ale tym razem jednak ludzie nauczyli się czegoś na błędach, bo odtwarzacze plików konkurują z odtwarzaczami CD przede wszystkim brzmieniem, a dopiero na dalszym miejscu jest ergonomia. Prawdą jest, że najbardziej zaawansowane, dzielone odtwarzacze CD wciąż jeszcze oferują wyższą klasę brzmienia, ale kosztują majątek, a niewiele ustępujące im pod tym względem systemy odtwarzające pliki kosztują zdecydowanie mniej i oferują sprawniejsze zarządzanie biblioteką muzyczną. Ceny takich odtwarzaczy zaczynają się od niewielkich kwot – najtańsze można kupić już za ok. 1.000zł, a najdroższe dochodzą do kilkudziesięciu tysięcy złotych, ale i tak do najdroższych audiofilskich odtwarzaczy CD jeszcze im daleko. Kwota, jaką możemy przeznaczyć na odtwarzacz plików, będzie więc jednym z decydujących czynników, sposób/łatwość użytkowania będzie drugim, ale (mam nadzieję) najważniejszym ciągle pozostanie jakość oferowanego dźwięku. Pionierem na rynku odtwarzaczy plików jest szkocki Linn, który gdy tylko uznał, że urządzenia tego typu są wystarczająco dobre, jako jeden z pierwszych producentów zrezygnował z produkcji odtwarzaczy płyt kompaktowych. Za tym przykładem poszło wielu innych producentów, którzy rezygnując z desperackiej obrony CD, wprowadzali do swojej oferty urządzenia umożliwiające odtwarzanie muzyki z plików. Dla niektórych, jak dla Linna, to po prostu nowy, jedyny format cyfrowego audio, inni, choć nadal produkują odtwarzacze CD, nie chcą po prostu zostać w tyle za konkurencją, więc wprowadzają (czasami równolegle z nowymi modelami odtwarzaczy CD) własne czytniki plików.

Jednym z pierwszych tanich odtwarzaczy plików, który zaistniał w świadomoci audiofilów i tym samym wytyczył nowe szlaki w sposobie korzystania z muzyki, był Sqeezebox firmy Logitech kojarzonej dotychczas z akcesoriami komputerowymi. Za przykładem Logitecha poszli również inni producenci z branży komputerowej, wprowadzając na rynek urządzenia do odtwarzania i słuchania muzyki z plików, ale ich oferta skierowana jest głównie do masowego odbiorcy, dla którego jakość dźwięku nie jest priorytetem. Jednak na powstaniu nowej dziedziny audio – nazwanej z czasem PC Audio – skorzystało wiele firm, które w krótkim czasie na produktach tego typu zbudowały swoją renomę. Przykłady? Jeszcze kilka lat temu nikt nie słyszał o firmie Aurender czy Lumin (ta faktycznie powstała zupełnie niedawno), a teraz ich produkty wymieniane są wśród najlepszych komponentów tego typu. W tej recenzji zajmiemy się właśnie urządzeniem marki Lumin, którego pojawienie się na rynku wywołało prawdziwe poruszenie w światku audio. W styczniu 2014 r. na wystawie CES w Las Vegas firma Lumin prezentując to urządzenie, zapowiedziała wprowadzenie na rynek kolejnych modeli, w związku z tym koniecznym było wprowadzenie nazewnictwa dla tych nowych produktów (a przy okazji starego, zwanego dotychczas po prostu Lumin). Tak więc od czasu CES ten model ma symbol A1. Na kolejne przyjdzie nam zapewne sporo poczekać, więc postanowiłem sprawdzić, czym Lumin A1 spowodował takie zamieszanie w audiofilskim światku.

Pierwsze wrażenie

Producent Lumina, firma Pixel Magic Systems, ma swoją siedzibę w Hongkongu. Jeszcze do niedawna nie miała zbyt wiele wspólnego z audio, jako że zajmowała się obróbką wizyjnych sygnałów wysokiej rozdzielczości. To oczywiście nie przeszkadzało inżynierom pracującym dla tej firmy być audiofilami. Jak sami mówią, impulsem do stworzenia Lumina był fakt opracowania przez, jakby na to nie spojrzeć, hackerów możliwości ripowania zawartości płyt SACD za pomocą konsoli do gier PlayStation 3 oraz specjalnie stworzonego do tego oprogramowania. W głowach wspomnianych panów powstał więc pomysł, by stworzyć audiofilski odtwarzacz muzyczny, który oprócz popularnych formatów plików będzie w stanie odtworzyć format DSD (czego żaden inny odtwarzacz plików wówczas nie potrafił). Panowie przyznają również, że wzięli pod lupę najlepsze wzorce dostępne wówczas na rynku, czyli player Linna, ale także przetworniki dCS-a czy EMM Labs. Patrząc na produkt finalny, nie trudno zauważyć podobieństwa zwłaszcza do Linna, a słuchając, można się przekonać, że najwyraźniej również w kwestii brzmienia twórcom Lumina udało się naprawdę sporo nauczyć od innych producentów.

Lumin A1 należy do kategorii odtwarzaczy plików, które nie posiadają wbudowanego dysku twardego, ale mają na pokładzie DAC-a. W przeciwieństwie do Linna solidny zasilacz został zamknięty w osobnej obudowie. Obudowa tego urządzenia (na pewno w jakimś stopniu wzorowana na modelu Klimax Linna) to jednolity blok aluminium, do którego przykręcono dolną, grubą płytę. Na froncie urządzenia znajduje się niezbyt duży, ale wyrazisty wyświetlacz. Nie ma tu żadnych manipulatorów – gałek, przycisków – całe sterowanie odbywa się bezprzewodowo (za pomocą zewnętrznych urządzeń, bo na wyposażeniu pilota nie uświadczymy). Górna płyta nie kończy się wraz z tylną krawędzią urządzenia, ale podobnie jak np. w Devialetach wychodzi poza nią, zasłaniając w ten sposób gniazda umieszczone z tyłu. Wartość estetyczną tego rozwiązania należy ocenić wysoko, ale praktyczną mimo wszystko (bo celem była zapewne ochrona kabli w przypadku przysunięcia urządzenia np. do ściany) nieco niżej – wpinanie wtyków do owych gniazd jest mocno utrudnione. W Devialecie znaleziono rozwiązanie tego problemu – ową wysuniętą część górnej pokrywy można po prostu zdjąć na czas instalowania kabli, a później ją założyć (o ile się da, bo jeśli nie, to można jej w ogóle nie zakładać).

Na tylnej ściance Lumina obok wielopinowego złącza zasilania (do którego wpinamy kabelek łączący urządzenie z zewnętrznym zasilaczem) znajdują się wyjścia analogowe (WBT), zarówno zbalansowane, jak i niezbalansowane, zacisk uziemienia, wyjścia cyfrowe (BNC i audio HDMI), gniazdo Ethernet oraz dwa porty USB typu A. Z założenia to właśnie przez sieć Ethernet ma być dostarczany sygnał z NAS-a, aczkolwiek porty USB umożliwiają podpięcie bezpośrednio zewnętrznych dysków USB. Sterowanie, jak już wspomniałem, odbywa się bezprzewodowo, np. za pomocą iPada, na którego Lumin stworzył własną aplikację. Niestety, ową aplikację z zupełnie niezrozumiałych przyczyn stworzono wyłącznie na iOS-a. Zostawiono co prawda furtkę dla osób, które nie są fanami nadgryzionych jabłuszek, czyli możliwość obsługi odtwarzania plików za pomocą (darmowego) linnowskiego programu Kinsky, dostępnego na wszystkie platformy, ale ten program nie daje dostępu do ustawień samego urządzenia. Od razu podpowiem potencjalnym użytkownikom jeszcze jedną rzecz – Lumin odtwarza co prawda pliki DSD64, ale aby je zobaczył na Waszym NAS-ie, być może będziecie musieli zainstalować jeszcze jeden darmowy programik – MinimServer, który najlepiej zainstalować na samym NAS-ie, ale wchodzi w grę również instalacja na komputerze czy tablecie, którego będziemy używać do sterowania. W tym ostatnim przypadku trzeba zadbać o wysoką jakość połączenia z siecią, żeby uniknąć "czkawki" przy odtwarzaniu plików DSD. Lumin A1 obsługuje pliki PCM MP3, AAC, WAV, FLAC, ALAC, AIFF oraz, co było głównym założeniem jego twórców i co wyróżnia go na tle konkurencji, pliki DSD w postaci DSF, DIFF i DOP. Nie mogę co prawda powiedzieć, jak wygląda podpięcie nowego urządzenia, bo to, które trafiło do testów, było już wcześniej używane, więc cała instalacja sprowadzała się do wpięcia go do sieci i do mojego systemu. Lumin od razu zobaczył całą moją bibliotekę muzyczną na NAS-ie (poza plikami DSD, do zobaczenia których potrzebny był wspomniany MinimServer), natomiast Kinsky zainstalowany na moim laptopie od razu zobaczył Lumina, więc odtwarzanie muzyki mogłem zacząć natychmiast.

Jakość brzmienia

Nigdy nie kryłem swojej miłości do płyt winylowych – pod względem jakości dźwięku zawsze wolę dobry gramofon od dobrego odtwarzacza CD/SACD. Oczywiście jest to mój subiektywny wybór wynikający z osobistych preferencji. Stąd, mimo iż w "domenie cyfrowej" sam przesiadłem się z odtwarzacza płyt na odtwarzanie plików, i tak nadal preferowanym źródłem jest dla mnie gramofon. Do testowania kolejnych urządzeń cyfrowych podchodziłem zazwyczaj dość sceptycznie – mimo że wiele z nich oferuje naprawdę świetne brzmienie, to jednak nie do końca "moje". Pierwszy odsłuch Lumina był dla mnie szokiem. Jestem niemal pewien, że gdyby ktoś w ślepym teście kazał mi powiedzieć, jakiego rodzaju źródło gra, to powiedziałbym z dużą dozą pewności siebie, że to gramofon i to bardzo dobry gramofon! Zapewne po dłuższym odsłuchu nie byłbym tego aż tak pewien – brak trzasków charakterystycznych dla winylu mógły być wskazówką, ale możliwe też, że nawet nie zwróciłbym na to uwagi, rozkoszując się cudownym brzmieniem. I tak właśnie uczyniłem, bo nie musiałem przecież zgadywać, z jakim źródłem mam do czynienia. Lumin A1 zaskoczył mnie niezwykle gładkim, spójnym i pełnym kolorytu brzmieniem. Ma ową "analogową" miękkość, której absolutnie nie należy mylić ze sztucznym zmiękczeniem czy zamuleniem dźwięku, ale raczej z naturalnością – brzmienie instrumentów, zwłaszcza akustycznych, ma w sobie ową naturalną miękkość czy może raczej brak sztucznej twardości, ostrości. Oczywiście np. trąbka czy skrzypce potrafią zagrać ostro, ale słuchając tych instrumentów na żywo, nie jest to nieprzyjemne dla ucha, ale już z gorszej jakości źródeł cyfrowych i owszem, potrafią "ciąć uszy". W tym aspekcie Lumin A1 bardzo pozytywnie zaskakuje, gdyż potrafi zagrać miękko, ale szczegółowo, transparentnie, zapewniając pełny wgląd w nagranie. I co ważne, nie przesadza z analitycznością, stawiając na muzykalność i na cudowne różnicowanie barw. Znakomicie, przekonująco oddaje przestrzeń, odległości między instrumentami, trójwymiarowość tychże, czuje się wręcz drgające powietrze, które dźwięk przenosi do naszych uszu, widzi się świetną gradację planów. Plan pierwszy i owszem, tak jak w naturze, jest najwyraźniej zarysowany, najbliższy, z wykonawcami z pierwszego szeregu czuje się niemal fizyczny kontakt. Z dalszymi planami nie mamy aż tak intymnej bliskości, bo i w naturze słuchamy ich z większej perspektywy. Mimo to dlasze plany są pokazane klarownie, szczegółowo, nawet w głębi sceny nie ma homogenizacji wydarzeń, instrumenty mają wyraźne, choć rysowane grubą kreską, kontury i ani przez moment nie mamy wątpliwości, że każdy z nich jest przestrzenną bryłą. Mocną stroną prezentacji są długie, wolno wygasające wybrzmienia, a także odbicia od ścian niezwykle wyraźne w nagraniach realizowanych np. w kościołach ("Antiphone Blues" czy "7 ostatnich słów Chrystusa na krzyżu" Haydna). W nagraniach live realizowanych w małych klubach ("Jazz at the Pawnshop" czy w koncercie Muddy'ego Watersa z Rolling Stonesami) także dużą rolę odgrywa otoczenie akustyczne czy reakcje publiczności i to właśnie te elementy pozwalają słuchaczowi poczuć ten skok adrenaliny towarzyszący zwykle faktycznemu uczestnictwu w koncercie. Odtwarzacz Lumin pokazuje także duże możliwości w zakresie dynamiki, zarówno tej w skali makro, jak i w mikro.

Nie jest to bynajmniej player, który sprawdza się jedynie w muzyce akustycznej czy wokalnej – gdy bowiem zmieniłem repertuar na AC/DC, Lumin wciągnął mnie do zabawy równie łatwo jak i w przypadku lżejszej muzy. Potrafi też zagrać bardzo energetycznie, szybko, z mocnym, zwartym, rytmicznym basem, którego timingowi nie da się nic zarzucić. W ucho wpadają ostre, szybkie gitary elektryczne, na których opiera się w końcu muzyka tej australijskiej kapeli – jest dobry drive, jest ta odrobina surowego, nieco ostrego brzmienia, niezbędna, by oddać sposób grania Angusa Younga. W nagranich trudno jest docenić bogactwo i plastyczność średnicy i góry pasma, ale i tak głos wokalisty wydaje się być bardziej "przyjazny" dla ucha niż zwykle i łatwiej zrozumieć, co właściwie Brian Johnson śpiewa.

Gdy jednak przyszło do nagrań, w których wokal odgrywał główną rolę, to gatunek muzyczny tracił niemal całkowicie na znaczeniu, acz jakość nagrań nie. To znaczy, że testowany odtwarzacz wyraźnie pokazywał różnice między dobrze zrealizowanymi nagraniami i tymi kiepskimi pod względem technicznym. Jednak nawet z tych słabiej zrealizowanych potrafi wydobyć ich wartość, nazwijmy to, artystyczną, dzięki czemu nawet takich płyt słuchało się naprawdę nieźle. Mnie naszło na dość wiekowe (z początku lat 90. XX wieku) nagrania Martyny Jakubowicz – ot niedawno wykopałem gdzieś stare CD i zripowałem je do postaci plików flac. Zdecydowanie nie są to nagrania audiofilskie (choć na tle wielu innych z tych samych czasów i tak niezłe), ale specyficzny, niepowtarzalny głos wokalistki, świetny klimat zwłaszcza nagrań na żywo są tu oddane w sposób który sprawia, że natychmiast zapomina się o tym, że dźwięk jest nieco zbyt płaski, że instrumentom troszkę brakuje nasycenia. Łapie się bowiem natychmiast ten świetny, bluesowy klimat – głowa bezwiednie zaczyna się kołysać, a noga przytupuje do rytmu, ale czy nie o to chodzi w naszej zabawie? Lumin pozwala dotrzeć do sedna muzyki, oddać istotę i klimat każdego nagrania, nie ukrywając słabości technicznych nagrania, ani też nie eksponując jego niedostatków, skupiając się na tym, co najważniejsze – na emocjach! Po nagraniach Martyny Jakoubowicz przyszedł czas na zrealizowaną już na audiofilskim poziomie od strony technicznej, również bardzo klimatyczną płytę Patricii Barber. Świetnie oddany był nie tylko sam wokal, ale również towarzyszące artystce instrumenty. Wszystko pięknie poukładane w przestrzeni, każde źródło dźwięku miało swoje "body", brzmienie było nasycone, barwne i żywe. Taka właśnie świetna realizacja daje słuchaczowi więcej opcji – można się dać porwać muzyce, ale jeśli mamy na to ochotę, to możemy analizować brzmienie głosu, czy śledzić linie melodyczne poszczególnych instrumentów i jest to zdecydowanie łatwiejsze niż w przypadku nagrań słabszych. Ale frajda ze słuchania muzyki, wrażenie jej namacalności i niemal fizyczna obecność artystów w moim domu były porównywalne w obydwu przypadkach – a być może w przypadku Martyny Jakubowicz większa ze względów sentymentalnych. Dla mnie to właśnie wrażenie bliskiego kontaktu z artystami, naturalność brzmienia i muzykalność to największe atuty Lumina A1, w czym góruje on nawet nad droższą cyfrową konkurencją.

Wreszcie trafiłem na cyfrowe źródło, które było równorzędnym partnerem dla mojego gramofonu. Gra płynnie, gładko, spójnie i, co dla mnie bardzo ważne, nie należy do kategorii współcześnie topowych, "wyczynowych" DAC-ów i odtwarzaczy, które często oferują doskonały dźwięk od strony technicznej, ale muzyka schodzi gdzieś na dalszy plan. Lumin A1 już ze zwykłych plików flac w rozdzielczości 16/44 tworzy piękny, muzyczny spektakl, a gdy nakarmić go plikami gęstymi, a rzecz przede wszystkim w długości słowa (czyli w plikach 24-bitowych, bo, przynajmniej dla mnie, częstotliwość próbkowania odgrywa dużo mniejszą rolę), to gra jeszcze lepiej – brzmienie jest gładsze i bardziej kwieciste. Kilka ripów płyt SACD, jakie posiadam oraz kilka samplerów DSD pobranych ze stron wydawnictw 2L czy Blue Coast Records wystarczyło, by pokazać, że w formacie DSD drzemie spory potencjał. Jeśli więc kiedyś pojawi się odpowiednio dużo nagrań w tym formacie, to funkcja ich odtwarzania stanie się kolejnym mocnym argumentem za wyborem właśnie Lumina, a nie jednego z konkurentów. Dziś, moim zdaniem oczywiście, wystarczą pozostałe argumenty – naturalność i muzykalność brzmienia, które oferuje jedynie bardzo niewiele, zwykle dużo droższych odtwarzaczy cyfrowych. Jest to obecnie jedna z najciekawszych, najatrakcyjniejszych ofert na rynku odtwarzaczy cyfrowych. Prosty w obsłudze odtwarzacz, który wpinamy do domowej sieci i działa, bez grymaszenia, zawieszania się i skomplikowanej konfiguracji. Z mojego punktu widzenia przydałaby się jeszcze aplikacja sterująca na urządznia działające pod systemem Android, gdyż po prostu nie mam żadnego iUrządzenia firmy Apple. Na szczęście prace nad taką aplikacją już trwają, więc niebawem powinna być dostępna dla wszystkich zainteresowanych, o czym zapewnił mnie Li On z Lumina podczas naszej rozmowy.

Generalnie Lumnin A1 bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Wziąwszy pod uwagę jego możliwości w zakresie brzmienia i niezwykle atrakcyjną w porównaniu z konkurencyjnymi urządzeniami ceną, jest to znakomity produkt, który nie bez powodu okrzyknięty został przez specjalistów i audiofilów absolutnym numerem jeden na rynku. Oczywiście po przetestowaniu Lumina A1 przychylam się do tych entuazjastycznych opinii i wręcz nie mogę się doczekać, co pokaże Lumin w kolejnych modelach zapowiedzianych na ostatniej wystawie CES.

Werdykt: Lumin A1

★★★★★ Jeśli kochacie brzmienie gramofonu, to koniecznie posłuchajcie Lumina A1. Jeśli nie, to też go posłuchajcie, bo to jeden z najlepszych odtwarzaczy plików