Accuphase C-37

Accuphase C-37

Testujemy high-endowy przedwzmacniacz gramofonowy Accuphase C-37, następcę uznanego phonostage'a C-27

  • Data: 2017-10-05

Jeśli ktoś z Czytelników nie zna firmy Accuphase, to prawdopodobnie został kilkadziesiąt lat temu zahibernowany i dopiero niedawno opuścił komorę kriogeniczną. Firma została bowiem założona w 1972 roku i od tamtej pory produkuje urządzenia audio, kierując się zasadą, że najważniejszy jest dźwięk, a mody są nieistotne. Emanacją tego podejścia do budowy urządzeń audio jest fakt, że praktycznie od początku istnienia firmy nie zmienił się design obudów. Wszystkie są niezmiennie eleganckie. Fronty z grubego aluminium anodowanego na szampańsko-złoty kolor, podświetlane na biało wskaźniki VU (w większości produktów), przełączniki i gałki poruszające się z iście arystokratycznym klikiem i wyczuciem punktu zadziałania. Do tego boki z lakierowanego, egzotycznego drewna i niezrównana jakość wykonania – wygląd jest po prostu perfekcyjny. A nie wspomnę nawet o wnętrzu – firma korzysta z wielu własnych, opracowanych przez lata patentów, oferując klientom to, co ma najlepszego. Wszystko to razem to po prostu miód na audiofilskie serce.

Być może niektórym z Państwa Accuphase kojarzy się bardziej z odtwarzaczami cyfrowymi i wzmacniaczami. To prawda, wspomniane urządzenia stanowią trzon oferty firmy, ale inżynierowie z Japonii mają zdecydowanie szersze zainteresowania. Tak więc Accuphase ma w swoim katalogu także kondycjonery sieciowe, korektory akustyki oraz produkty dla miłośników analogu. Do testu trafił model C-37, high-endowy przedwzmacniacz gramofonowy tego japońskiego specjalisty.

Zanim przejdę do dalszej części opisu, muszę wspomnieć, że Accuphase jest firmą, której każde urządzenie jest przemyślane w najmniejszych detalach, a premiery kolejnych wersji następują dopiero wtedy, gdy inżynierowie są pewni, iż osiągnęli kolejny postęp w dziedzinie dźwięku. C-37 jest następcą C-27, który był pierwszym i jak do tej pory jedynym wolnostojącym przedwzmacniaczem gramofonowym tej firmy.

Noblesse oblige

Jak wiadomo, wkładki gramofonowe, szczególnie typu MC, mają ekstremalnie niski poziom napięcia, tak więc przedwzmacniacz musi je wzmocnić do poziomu akceptowalnego przez klasyczne przedwzmacniacze i wzmacniacze zintegrowane. Dodatkowo to wzmocnienie powinno nastąpić bez szumów i zniekształceń, które byłyby zabójcze dla dźwięku z płyty winylowej. W C-37 zastosowano osobne układy dla każdego z kanałów i dla każdej sekcji wzmocnienia. Bardzo poważnie potraktowano każdy element budowy, tak jak zobowiązuje arystokratyczne pochodzenie urządzenia. Przedwzmacniacz to konstrukcja dual-mono z oddzielnymi, teflonowymi płytkami dla każdego kanału. Ścieżki na płytkach pozłocono, a elementy bierne zostały odpowiednio dobrane i sparowane. W buforze wejściowym użyto tranzystorów polowych (FET), za którymi umieszczono sekcję wzmocnienia z tranzystorami bipolarnymi. Te ostatnie pracują w układzie push-pull, po sześć elementów na kanał w układzie równoległym. Sekcja korekcji RIAA została zbudowana w oparciu o tranzystory polowe. Układy wyjściowe zbudowano w oparciu o tranzystory bipolarne, bo według producenta zapewniają najlepsze parametry tej części przedwzmacniacza, duży prąd wyjściowy i szybkie narastanie sygnału oraz idealną odpowiedź impulsową.

Trzeba wspomnieć, że sekcja MC została zbudowana całkowicie osobno i znajdziemy w niej wyłącznie niskoszumne tranzystory bipolarne – osiem równoległych par pracujących w trybie push-pull. Mimo że układ wewnętrzny jest niezbalansowany, producent zdecydował się umieścić wyjścia XLR, dla których dodano układ balansujący napięcie.

Brzmienie godne prawdziwego arystokraty

Zanim podłączyłem C-37 do swojego systemu, miałem pewne obawy, czy moje źródło analogowe, czyli napęd Michella z ramieniem Jelco i wkładką Dynavector, nie będą zbyt mało wyrafinowane i pozwolą Accu na rozwinięcie skrzydeł. Na szczęście okazało się, że moje obawy były płonne. Japoński przedwzmacniacz wydobył z mojego sprzętu dźwięki, których do tej pory nie słyszałem, mimo że gościłem w swoim systemie takie urządzenia, jak ModWright PH 150 czy Trilogy 907, które same w sobie są świetne. Ale Accuphase zagrał inaczej, niesamowicie wyrafinowanie. Każdy dźwięk był zagrany od początku do końca, idealnie odzwierciedlony, odegrany na idealnie czarnym tle, jakby każde zniekształcenie, każda skaza, każda niedoskonałość została odfiltrowana. Dzięki temu tylko zyskujemy, bo każda nuta ma swoją masę i energię, i jest podana jak na tacy.

Wspomniane przeze mnie arystokratyczne brzmienie w żaden sposób nie oznacza, że C-37 ma jakiekolwiek braki dynamiczne. Nic z tych rzeczy, dynamika jest reprodukowana perfekcyjnie. Ale nie ma w tej dynamice żadnego chaosu, żadnej krzykliwości. Odpowiedź impulsowa jest na najwyższym poziomie. Niezależnie czy na talerz Gyro wrzuciłem jazz spod znaku e.s.t, czy Milesa Daviesa, czy blues-rocka Joe Bonamassy lub elektronikę – wszystko brzmiało tak, jak powinno, choć można było wyczuć lekki nalot "dźwięku Accuphase". Spróbuję wyjaśnić, co przez to rozumiem. Otóż każde szaleństwo, każdy dynamiczny wyskok były jak szachowy boks – po każdej rundzie okładania się pięściami, w przerwie, zawodnicy siadają do szachownicy i przesuwają bierki. Tak było na każdej płycie, po nawet najbardziej dynamicznym momencie następowało "granie ciszą", pozwalające wybrzmieć temu, co działo się tuż przed chwilą.

Tak, "granie ciszą" to najlepszy opis dźwięku, który pojawił się w moich kolumnach. Dodajmy do tego świetny balans tonalny, soczyste barwy i niesamowicie rzeczywistą scenę dźwiękową, i mamy przepis na C-37. Accuphase gra absolutnie homogenicznie, w dobrym znaczeniu tego słowa, nie wyróżniając ani nie deprecjonując żadnego elementu grania. W zasadzie wstyd rozbijać ten dźwięk na poszczególne składowe i pasma, bo o każdym z nich muszę się wyrazić w samych superlatywach. Bas? Gra tak, jakby nie było ograniczeń dla jego potęgi. Wysokie tony? Niezależnie od rodzaju muzyki kulturalne, ale czyste, dźwięczne, każdy detal prezentowały z pełnym zaangażowaniem, ale bez popadania w jakąkolwiek przesadę. Średnica? Czysta, rozdzielcza, wypełniona, doświetlona. Jakbym nie patrzył i jakbym nie słuchał, wychodzi na to, że jest świetnie, równo i gładko.

Co prawda napisałem już wcześniej o przestrzeni, ale muszę jeszcze wrócić do tego aspektu grania C-37. Bo przestrzeń jest tutaj podana w ciekawy sposób. Zazwyczaj piszę o głębokości, szerokości, rozmieszczeniu muzyków na scenie itp. itd. W przypadku Accuphase'a takie przedstawienie wirtualnej sceny byłoby nieadekwatne, bo testowany przedwzmacniacz pokazuje scenę taką, jaka została nagrana. Nie powiększa jej, ani nie pomniejsza. Tak jakbyśmy patrzyli naszymi uszami (o ile można tak to ująć) na idealne odzwierciedlenie rzeczywistości.

Podsumowanie

Nie wiem jak ci Japończycy to robią, ale są w stanie w każdym produkcie zawrzeć cząstkę firmowego brzmienia, które rozpoznaje się w zasadzie od pierwszej nuty. I jest to brzmienie fantastyczne, absolutnie bezbłędne, jeśli chodzi o proporcje, rytmikę i wszystkie inne aspekty, które typowo oceniamy. Jednocześnie dostajemy gładkość i analogowość kojarzoną z lampami elektronowymi (których tutaj nie ma). Naprawdę czapki z głów! Dodając do tego wspaniałą jakość wykonania i naprawdę arystokratyczny wygląd – szampańskie złoto frontu, drewniane boczki – otrzymujemy coś niepowtarzalnego, czego nie da się pomylić z żadnym innym producentem. Jedynie trochę żal wskaźników VU, które tak mocno kojarzą się z wyglądem wzmacniaczy Accuphase. Ale za to dostajemy świetną funkcjonalność, ja szczególnie doceniam możliwość regulacji wszystkiego z frontu urządzenia, bez utrudniających życie mikroprzełączników, i w zasadzie możemy zakończyć poszukiwania phonostage'a, bo mamy produkt niemal idealny. Dlaczego użyłem słowa "niemal"? Bo ideały nie istnieją. Ale testowany C-37 jest bardzo blisko, naprawdę.

Werdykt: Accuphase C-37

★★★★★ Rewelacyjny przedwzmacniacz gramofonowy. Jak do tej pory nie słyszałem lepszego. Przydzielam mu sześć gwiazdek, choć nasza skala ocen przewiduje tylko pięć